Lewicka: To już się stało. PiS uwierzył we własną propagandę
Karolina Lewicka
22 listopada 2021, 10:33·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 listopada 2021, 10:33
Słynny francuski socjolog i myśliciel społeczny Alexis de Tocqueville przekonywał, że "najniebezpieczniejszy dla złego rządu jest zazwyczaj ten moment, kiedy zaczyna się on reformować". Równie niebezpieczna może być jednak i taka chwila, w której obóz władzy zaczyna święcie wierzyć we własną propagandę i tym samym już definitywnie traci jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.
Reklama.
Odrealnieniu dawno temu uległ już Jarosław Kaczyński, który pragnąc mienić się zbawcą polskiego narodu, niewątpliwie za takiego się uważa, o czym świadczą kolejne z nim wywiady. Z nich jasno bowiem wynika, że za PiS-u Polska wstała z kolan i wzrasta we wszelką siłę, a ludziom żyje się dostatniej i godniej. Cóż, już Max Weber zauważył wiek temu, że zachwyt nad sobą i własnymi dokonaniami jest chorobą zawodową polityków. To prześledźmy po kolei, w co uwierzyli politycy PiS-u.
Po pierwsze, PiS uwierzył w potęgę Polski
Symbolem tej wiary są słynne paski w TVP INFO w stylu "Rosnące zarobki Polaków irytują Niemców", a doktrynę od lat formułuje prezes Kaczyński, ostatnio w Święto Niepodległości. Szło to tak: "Wielu po obu stronach Europy nie chce zaakceptować wzrostu naszej siły, nie chce zaakceptować perspektywy naszego rozwoju, wzrostu naszej determinacji, by być narodem silnym" i dlatego ten kij w szprychy, ten piach w oczy.
Bo przecież już tylko krok dzieli nas od osiągnięcia statusu imperium, stąd te nerwowe reakcje Paryża, Berlina, nawet Waszyngtonu, którym grozi zdetronizowanie na arenie międzynarodowej przez Warszawę. Także dyplomatyczna ofensywa niemieckiej kanclerz w sprawie kryzysu na polsko-białoruskiej granicy nie służyła wcale temu, by ów kryzys zakończyć, tylko temu, żeby – jak przekonuje jeden z usłużnych władzy publicystów – "zapobiec wzrostowi prestiżu Polski". Tak, na pewno.
Po drugie, PiS uwierzył, że dokonał cudu gospodarczego nad Wisłą
Stara doktryna, powszechnie uznana, głosiła, że dobrobyt państw i narodów bierze się z pracy, oszczędności oraz inwestycji. PiS przekonuje jednak, że źródłem gospodarczej koniunktury jest rozdawnictwo publicznego grosza na prawo i lewo, zadłużanie się na potęgę oraz uwłaszczanie się rządzącej partii na państwowym majątku.
To ma dać znakomite rezultaty, ba!, już daje. Adam Glapiński mówił nam przecież ostatnio, że "cud niemiecki, o którym mówiło się po II wojnie światowej, gdy Niemcy szybko odrobiły straty i wydobyły się ze zniszczeń wojennych, jest niczym wobec cudu, który mamy teraz w Polsce". Czekamy na złote klamki, diamentowy bruk i deszcz wydrukowanych przez Narodowy Bank Polski pieniędzy.
Po trzecie, PiS uwierzył w swoją dziejową misję
Dwa lata temu Jarosław Kaczyński mówił w Pułtusku, że "my najlepiej wiemy, co dobrze służy naszemu narodowi; nie ma dzisiaj patriotycznej alternatywy dla naszej polityki". PiS uzurpuje sobie prawo do polskości i patriotyzmu. Tylko PiS (i jeszcze Robert Bąkiewicz) kochają Ojczyznę, reszta to zdrajcy i kolaboranci. Kanoniczna fraza, powtarzana od lat brzmi: "Opozycja szkodzi Polsce". A ze szkodnikami trudno o czymkolwiek rozmawiać, jak stwierdził ostatnio marszałek Terlecki. A zatem: tylko PiS, bo bez PiS-u nie będzie niczego. Polski nie będzie, i chrześcijaństwa też nie.
Po czwarte, PiS uwierzył, że jego polityka najpełniej oddaje polską rację stanu
Okazuje się, że pogorszenie relacji ze Stanami Zjednoczonymi, głównym gwarantem naszego bezpieczeństwa i z Unią Europejską, która w swej całości może występować jako parter wobec globalnych graczy, np. Chin, to jest słuszny i pożądany kierunek. Stawiać trzeba za to jeszcze bardziej zdecydowanie na Węgry, pokładać w nich ufność.
"Słyszę czasem rady, żeby trzymać się z daleka od Orbana" - mówił rok temu prezes Kaczyński - "Ale my się na to nie dajemy nabrać". I proszę, 11 listopada, w liście do Mateusza Morawieckiego premier Węgier czule zapewnia, że "Polska może zawsze polegać na Węgrach w walce o wspólne cele".
Jest tylko jeden malutki problem, którym szalenie niepokoi się Jacek Saryusz-Wolski: "Ale co będzie, jeśli na Węgrzech wygra opozycja?!". Podpowiadam: PiS może nie uznać nowego rządu.
Po piąte, PiS uwierzył, że wzrost cen to złudzenie optyczne
Najgorliwszym wyznawcą jest tutaj Henryk Kowalczyk, matematyk z wykształcenia. Jak nam ostatnio wicepremier tłumaczył: "Wzrost cen jest mniejszy niż inflacja, więc można powiedzieć, że zakupy relatywnie staniały".
Jeśli - po takim dictum - ktoś jeszcze pozostałby nieprzekonany, służę kolejnym przykazaniem: "Jeśli ktoś zarabia o 20 proc. więcej, a inflacja wynosi 6 proc., to 14 proc. zostaje mu w kieszeni". Trzeba tylko uwierzyć, by się z tego wszystkiego ucieszyć, a na zakupy ruszać nie z siatką, tylko z dziękczynną pieśnią na ustach.
Po szóste, PiS uwierzył, że interes partyjny jest interesem państwa
Stąd to, co dobre dla PiS-u jest dobre dla Polski. I tylko to jest dobre dla Polski, co jest dobre dla PiS-u. Państwo już dawno stało się własnością Jarosława Kaczyńskiego, którą prezes rozporządza tak, jak kiedyś szlachcic swym folwarkiem.
Państwo miało - w przedwyborczych opowieściach PiS-u - zacząć działać ku pożytkowi ogólnemu. Szybko jednak - zaraz po wyborach - pożytek ogólny został zawężony do pożytku partyjnego. I to się PiS-owi wydaje nader słuszne i sprawiedliwe. I tak działa.
Po siódme, PiS uwierzył w wojnę na granicy
I tu już nie ma miejsca na żarty. Niewątpliwy kryzys migracyjny i polityczny przy granicy z Białorusią skłonił rządzących do militaryzowania sytuacji ponad wszelką miarę. Resort spraw wewnętrznych przeistoczył się niemalże w ministerstwo wojny. Przy okazji zachodzą tu aż dwa paradoksy. Jeden to komunikaty, niby redukujące lęk opinii publicznej, ale tak naprawdę go podsycające.
Maciej Wąsik raportujący krótko: "Nie przejdą" czy Mariusz Kamiński zapewniający: "Jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz. Czekamy w pełnej gotowości" tworzą psychozę wojenną. Drugi paradoks dotyczy myślenia i mówienia rządzących o Polsce. Niby jesteśmy wielkim, silnym i gotowym na wszelkie wyzwania krajem, ale właściwie możemy upaść od kilku tysięcy migrantów przy granicy. To jak jest? Jesteśmy potężni czy jednak słabo-silni?
Ta wiara polityków władzy we wszystkie głoszone przez siebie bzdury nie dziwi, jeśli w miarę regularnie oddajemy się lekturze maili ze skrzynki Michała Dworczyka. Jak słusznie zauważył Donald Tusk, nie ma w tej korespondencji ani słowa o interesie państwa, wszystko kręci się za to wokół propagandy i działań PR.
Czyli co i jak robić, by dalej rządzić. Kiedy zatem podczas ostatniej debaty sejmowej o kryzysie na granicy Mariusz Kamiński nawoływał opozycję, by "przestała się oglądać na słupki poparcia, bo dla PiS-u nie ma żadnego znaczenia, czy coś jest dobre dla PiS-u, czy nie, tylko, czy służy państwu polskiemu", opozycja się jak na komendę roześmiała.
Bo PiS nic innego nie robi, jak tylko trzyma się sondażowego słupka i podług niego snuje swoją narrację, a teraz już w nią nawet wierzy. Można do nich zakrzyknąć: "Halo, tu Ziemia". Ale małe szanse, że usłyszą. Powrót do rzeczywistości mogą im zapewnić wyłącznie przegrane wybory.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut