Po czwartkowym przegranym przez opozycję głosowaniu ws. odrzucenia ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii zabrał głos Adrian Zandberg. Obozowi przeciwników PiS zabrakło niewiele – zaledwie jednego głosu. Polityk Partii Razem uważa, że nie należy obwiniać za ten fakt nieobecnych posłów Koalicji Obywatelskiej. – To, co słyszę, jest po prostu żenujące – komentuje poseł.
Ustawa o Instytucie Rodziny i Demografii jest procedowana w Sejmie
Aby odrzucić ją w pierwszym czytaniu zabrakło zaledwie jednego głosu
Adrian Zandberg z Partii Razem stanowczo sprzeciwia się jednak oskarżeniom w kierunku polityków opozycji, podkreślając, że "to też są ludzie".
Przegrane głosowanie opozycji
Przypomnijmy, że w czwartek opozycja przegrała głosowanie w sprawie ustawy o Instytucie Rodziny i Demografii autorstwa PiS. Do tego, by przepadła w pierwszym czytaniu, zabrakło tylko jednego głosu. W związku z tym rozpoczęło się poszukiwanie nieobecnych posłów z klubu Koalicji Obywatelskiej.
Jak się później okazało, siedmioro polityków KO usprawiedliwiło swoją nieobecność kłopotami zdrowotnymi swoimi lub ich bliskich. Iwona Hartwich z kolei zapewniała, że była na głosowaniu, jednak zawiódł system do głosowania. Zgłosiła tę sprawę do marszałek Sejmu Elżbiety Witek.
Zandberg: Posłowie to też ludzie
Adrian Zandberg uważa jednak, że oskarżenia w ich kierunku nie mają uzasadnienia. W swoich mediach społecznościowych zamieścił długi wywód na ten temat.
"Widzę, że liberalni liderzy opinii rzucili się rozszarpywać swoich posłów. My z Razem byliśmy w komplecie. Mógłbym to przemilczeć, uśmiechnąć pod nosem i patrzeć, jak liberałowie się naparzają. Ale to, co słyszę, jest po prostu żenujące" – oświadczył.
Lider Partii Razem podkreślił, że "posłowie to też ludzie". "Jedna z posłanek liberalnych siedzi w szpitalu przy swoim chorym dzieciaku. Ludzie, którzy mają pretensje, że nie było jej w związku z tym w Sejmie, powinni stuknąć się w głowę. Mocno" – zaznaczył.
W dalszej części serii wpisów Zandberg zwraca uwagę, że posłowi ci nie mogli dołączyć do obrad Sejmu zdalnie, ponieważ marszałek Witek nie zwołała go w tym trybie.
"I wreszcie, jeśli PiS przegra przypadkiem głosowanie, drodzy liberalni rewolucjoniści, po prostu je powtórzy. Na kolejnym posiedzeniu. Żeby ta władza się skończyła, PiS musi przegrać wybory. Nie wystarczy, że Kaczor się wkurzy na mównicy, albo że poseł PiSu zatnie się w toalecie" – uważa Zandberg.
Lider Razem doczekał się krytycznych odpowiedzi na swój post m.in. ze strony dziennikarza OKO.press Michała Danielewskiego. Jego zdaniem każdy oddany głos ma znaczenie.
"No nie, to absurd. Idąc taką logiką w ogóle można wyznaczyć dyżury, żeby PiS nie miał większości konstytucyjnej, a reszta posłów niech sobie siedzi w domu. Wynik głosowań ma swoją moc polityczną, a determinację opozycji mierzy się również mobilizacją na sali sejmowej" – skomentował.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut