"W tej rywalizacji Polska nie ma szans z Niemcami"
Janusz A. Majcherek
15 grudnia 2021, 10:27·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 grudnia 2021, 10:27
Prowadzona przez dziesięciolecia "pedagogika wstydu" pomogła Niemcom wyprowadzić ich państwo i społeczeństwo na pozycję jednego z najbardziej szanowanych w świecie. Prowadzona od kilku lat w Polsce walka z rzekomą "pedagogiką wstydu" przyczyniła się do pomniejszenia szacunku dla polskiego państwa i społeczeństwa w świecie.
Reklama.
We wzniecanym obecnie i eskalowanym przez polskie władze konflikcie, na szczęście tylko politycznym, z Niemcami, świat i Europa raczej wezmą stronę Niemiec. Przywoływanie wojennych zbrodni, a tym bardziej domaganie się wojennych reparacji, tego nie zmieni.
Gdy ówczesny papież Benedykt XVI odwiedził w 2006 r. KL Auschwitz, wygłosił tam przemówienie, w którym przywołując swoje niemieckie pochodzenie użył jednocześnie sformułowania, że to grupka fanatyków opętała niemieckie społeczeństwo i poprowadziła do takich strasznych zbrodni. Wówczas z niemieckich środowisk opiniotwórczych odezwały się głosy protestu, że to jest niedopuszczalne pomniejszanie odpowiedzialności Niemców, odsuwanie jej od niemieckiego społeczeństwa.
W Niemczech zarówno świadomość, jak i poczucie winy są powszechne, stanowią coś w rodzaju narodowego konsensusu, z którego wyłamują się nieliczni, surowo za to potępiani. Dawanie świadectwa świadomości i poczuciu niemieckich win jest niemal stałym elementem w relacjach Niemiec i Niemców z innymi państwami i społeczeństwami, zwłaszcza będącymi niegdysiejszymi ofiarami.
W Polsce jako pierwszy zamanifestował to kanclerz Willy Brandt 7 grudnia 1970 roku, choć sam w czasie wojny działał w antynazistowskim ruchu oporu, a Polska, w której uklęknął na oba kolana przed pomnikiem bohaterów warszawskiego getta, była rządzona przez komunistów, skorych do manipulowania takimi faktami.
A stało się to 2 lata po studenckich rebeliach, które w Niemczech łączyły się z żądaniem pełnego rozliczenia z wojenną przeszłością, a w Polsce miały za tło wypędzanie przez władzę obywateli żydowskiego pochodzenia.
50 lat potem, w 2018 r. kanclerz Angela Merkel przed wizytą w Polsce jeszcze raz powtórzyła, że to Niemcy są odpowiedzialni za zbrodnie Holocaustu i ta odpowiedzialność nie ustaje, a każdy kolejny niemiecki rząd ją przejmuje. Kanclerz Scholz potwierdził świadomość niemieckich win i poczucie odpowiedzialności za nie podczas wizyty w Warszawie.
Niemcy wzięli na siebie także winy niepopełnione, ochoczo na nich przerzucane przez dawnych kolaborantów i naśladowców. W wielu polskich miasteczkach stały po wojnie i niekiedy do dzisiaj stoją pomniki upamiętniające ofiary niemieckiego terroru i ludobójstwa.
Żadne władze niemieckie nie protestowały przeciw treści napisów na takich pomnikach w Jedwabnem i innych miejscach, także po ujawnieniu faktycznych sprawców, którymi okazali się Polacy. To z Polski płynęły protesty przeciw obciążaniu winą rodaków i – oczywiście – owej rzekomej „pedagogice wstydu”. Niemcy mieli oczywiście i mają nieporównanie więcej win do rozliczenia i powodów do wstydu niż Polacy.
To powinno dawać nam moralną przewagę i tak to sobie wyobrażają obecne polskie władze oraz ich poplecznicy. Jednak liczy się nie tylko rozmiar win, lecz także gotowość rozliczenia z nimi, a choćby i przyznania do nich. Zaprzeczanie im, wbrew faktom, to zaś reputacyjne samobójstwo, niezależnie od ich rozmiaru.
Po prezydenturze Trumpa i brexicie, to Niemcy zyskały na reputacji stabilnej i rzetelnej demokracji. Po przejęciu władzy przez PiS Polska taką opinię sobie zszargała. Tak wygląda dziś stosunek niemieckiej i polskiej „soft power”. A doprowadzili do tego ludzie uważający się za najlepszych polskich patriotów, którzy teraz straszą siłą i pozycją Niemiec.