
Wysyłanie w tłum, a zwłaszcza w tłum agresywnych zadymiarzy, gości w cywilu, w kominiarkach i z teleskopowymi pałkami wydaje się doskonałą metodą na wywołanie agresji i sprowokowanie dalszych zajść. Nie bardzo rozumiem, dlaczego tego samego zadania nie mogli spełnić odpowiednio wyszkoleni, umundurowani funkcjonariusze prewencji. CZYTAJ WIĘCEJ
W podobnym duchu wypowiadał się w rozmowie z naTemat.pl obecny na Marszu poseł PiS Przemysław Wipler: – W czasie starć widziałem wśród tłumu grupę ok. 20 mężczyzn w zielonych kurtkach i kominiarkach, wyposażonych w krótkofalówki i pałki teleskopowe. Wyłapywali oni chuliganów, którzy zakłócili przebieg Marszu – mówi poseł. Dodaje jednak, że ma wątpliwości co do tego, czy “tajniacy” dobrze spełnili swoją rolę. – Niejasna jest kwestia tego, jak całe zajście się zaczęło, czy eskalacja nie była winą policji. Nie podpiszę się jednak pod tezą, że zamieszki były policyjną prowokacją, nie umiem tego rozstrzygnąć – ocenia Wipler.
Dyplomatyczne, stonowane niedomówienie posła Wiplera, który 11 listopada umieszczał na Twitterze zdjęcia policjantów w cywilnych ubraniach, to jednak jeden z bardziej wyważonych głosów w sprawie. Liczne serwisy internetowe oraz komentatorzy poszli znacznie dalej. W internecie można było zobaczyć filmiki o "policyjnej prowokacji" i przeczytać o “policyjnych szpiclach odpowiedzialnych za wywołanie bijatyk”.
– To była policyjna prowokacja. Burdy wszczęli zamaskowani tajni funkcjonariusze służb państwowych – powiedział w TVN24 Artur Zawisza, współorganizator Marszu Niepodległości. Według niego są na to dowody – zdjęcia i relacje świadków. – Ludzie w kominiarkach wpuszczeni do policyjnych szeregów użyli jakiegoś rodzaju agresji wobec policji, a potem schowali się za nią. CZYTAJ WIĘCEJ
Pojawiło się też dużo zdjęć i filmów mających stanowić dowód na to, że za bijatykę odpowiedzialni byli właśnie policjanci.
– Mam jedno proste pytanie: Po co? – mówi mi dr Łukasz Kister, ekspert bezpieczeństwa z Collegium Civitas. – Nie wyobrażam sobie, żeby sami policjanci wszczynali burdy, które generują zagrożenie dla ich zdrowia i życia. Sam służyłem kiedyś w oddziałach prewencji i wiem, jak to jest. Przecież nikt sam z siebie nie będzie się narażał na starcia z chuliganami – ocenia doktor.
Głosy sugerujące policyjną prowokację jednoznacznie skomentował też na łamach "GW" Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji:
– To jest absurd. Kuriozalna teza. Mielibyśmy atakować sami siebie? – pyta insp. Mariusz Sokołowski, rzecznik policji. – Czy wśród osób, które zbierały się pod kinem Muranów, też byli policyjni prowokatorzy? A na Grzybowskiej, gdzie w stronę funkcjonariuszy poleciały kostki brukowe? Mówienie o policyjnej prowokacji to odwracanie kota ogonem. CZYTAJ WIĘCEJ
W rozmowie z dziennikiem Sokołowski tłumaczył, że policjanci w kominiarkach to nie prowokatorzy, tylko funkcjonariusze z Biura Operacji Antyterrorystycznych i wydziału operacji specjalnych Centralnego Biura Śledczego.
W wielu relacjach z przebiegu wydarzeń 11 listopada, to właśnie wobec tych policjantów pojawia się najwięcej zarzutów. Podobnie było rok temu, gdy nagrano zamaskowanego funkcjonariusza kopiącego jednego z uczestników Marszu.
A co z tezą o policyjnej prowokacji? Prof. Paczkowski mówi, że choć takie praktyki miały miejsce w czasach PRL, gdy milicja rozbijała nielegalne manifestacje opozycjonistów, nie sądzi, by wczorajsze wydarzenia przebiegały właśnie wedle takiego scenariusza.