Już w trakcie trwania Marszu Niepodległości prawicowi komentatorzy sugerowali, że za zamieszkami w centrum Warszawy stali zamaskowani policyjni prowokatorzy w cywilnych strojach. Czy te oskarżenia mają oparcie w rzeczywistości? Jak oceniają pracę policji eksperci i świadkowie wydarzeń?
Po wczorajszych ulicznych starciach, jakie wybuchły w czasie Marszu Niepodległości, w internecie pojawiło się wiele opinii sugerujących, że za taki przebieg zdarzeń odpowiedzialna jest policja. Poza głosami wytykającymi służbom zabezpieczającym przemarsz błędy organizacyjne, usłyszeć można też było zarzuty wobec zamaskowanych, ale ubranych po cywilnemu policjantów, którzy towarzyszyli uczestnikom marszu.
W podobnym duchu wypowiadał się w rozmowie z naTemat.pl obecny na Marszu poseł PiS Przemysław Wipler: – W czasie starć widziałem wśród tłumu grupę ok. 20 mężczyzn w zielonych kurtkach i kominiarkach, wyposażonych w krótkofalówki i pałki teleskopowe. Wyłapywali oni chuliganów, którzy zakłócili przebieg Marszu – mówi poseł. Dodaje jednak, że ma wątpliwości co do tego, czy “tajniacy” dobrze spełnili swoją rolę. – Niejasna jest kwestia tego, jak całe zajście się zaczęło, czy eskalacja nie była winą policji. Nie podpiszę się jednak pod tezą, że zamieszki były policyjną prowokacją, nie umiem tego rozstrzygnąć – ocenia Wipler.
"Odwracanie kota ogonem"
– Mam jedno proste pytanie: Po co? – mówi mi dr Łukasz Kister, ekspert bezpieczeństwa z Collegium Civitas. – Nie wyobrażam sobie, żeby sami policjanci wszczynali burdy, które generują zagrożenie dla ich zdrowia i życia. Sam służyłem kiedyś w oddziałach prewencji i wiem, jak to jest. Przecież nikt sam z siebie nie będzie się narażał na starcia z chuliganami – ocenia doktor.
Głosy sugerujące policyjną prowokację jednoznacznie skomentował też na łamach "GW" Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji:
W rozmowie z dziennikiem Sokołowski tłumaczył, że policjanci w kominiarkach to nie prowokatorzy, tylko funkcjonariusze z Biura Operacji Antyterrorystycznych i wydziału operacji specjalnych Centralnego Biura Śledczego.
– Obecność w tłumie tajnych, policyjnych informatorów nadzorujących przebieg zgromadzeń to standard na całym świecie – mówi dr Kister. Dodaje, że pełnią oni przede wszystkim funkcję informacyjną, kontaktując się z centrum dowodzenia i wyłapując próby naruszenia porządku publicznego, ewentualnie izolują też agresywnych uczestników zgromadzeń. – W przypadku Marszu Niepodległości poza policjantami wmieszanymi w tłum, za kordonem pododdziałów zwartych, znajdowali się także inni funkcjonariusze ubrani po cywilnemu, których zadaniem było “wyłapywanie” chuliganów – dodaje ekspert.
– W 1968 roku byłem w Paryżu i widziałem liczne starcia policji z demonstrantami. Mam wrażenie, że w wielu przypadkach są one nieuchronne – ocenia prof. Andrzej Paczkowski, historyk. – Sam fakt spotkania dużej grupy ludzi, często wzburzonej i agresywnej z siłami policyjnymi, może być zarzewiem konfliktu. Ale warto zadać sobie pytanie, co by było, gdyba policja w ogóle była nieobecna? Gdzie, na kogo manifestanci skierowaliby swoją agresję? – pyta historyk.
Wydaje się więc, że mniejsze i większe incydenty zdarzające się w przypadku konfrontacji policji z chuliganami, są niemal nieuniknione. W sytuacji zagrożenia własnego zdrowia i napięcia towarzyszącego bezpośredniemu starciu, funkcjonariusze nie zawsze postępują zgodnie z procedurami. Nie można tego usprawiedliwiać, ale jeszcze trudniej zupełnie takie zachowania wyplenić.
Czy jednak 11 listopada nie można było zrobić więcej, żeby nie doszło do starć? Choć dr Kister uważa, że Marsz przebiegał ogólnie rzecz biorąc w spokojnej atmosferze, twierdzi, że wyposażenie w teleskopowe pałki policjantów idących wśród manifestantów “w cywilu” rzeczywiście mogło sprowokować agresję. Podkreśla jednak, że zwarte pododdziały policji zareagowały w sposób szybki i przemyślany, dzięki czemu udało się ostatecznie uniknąć eskalacji przemocy.
Poseł Przemysław Wipler zadaje jednak inne, istotne pytanie. Czy ubrani po cywilnemu policjanci idący w manifestacji powinni być uzbrojeni i zamaskowani? – W świetle zmian w prawie dotyczącym publicznych zgromadzeń, które zakazują zakrywania twarzy w czasie przemarszów i demonstracji, wysyłanie do akcji tajniaków w kominiarkach jest moralnie co najmniej wątpliwe – ocenia poseł.
A jednak "Polityczna prowokacja" ?
A co z tezą o policyjnej prowokacji? Prof. Paczkowski mówi, że choć takie praktyki miały miejsce w czasach PRL, gdy milicja rozbijała nielegalne manifestacje opozycjonistów, nie sądzi, by wczorajsze wydarzenia przebiegały właśnie wedle takiego scenariusza.
– Społeczna i medialna kontrola nad Policją jest dziś znacznie większa, niż w PRL, poza tym wczorajsza manifestacja była legalna. Mam wrażenie, że liczba i sposób działania policjantów były wynikiem doświadczeń z zeszłego roku, gdy zamieszki były znacznie poważniejsze – mówi profesor.
Wysyłanie w tłum, a zwłaszcza w tłum agresywnych zadymiarzy, gości w cywilu, w kominiarkach i z teleskopowymi pałkami wydaje się doskonałą metodą na wywołanie agresji i sprowokowanie dalszych zajść. Nie bardzo rozumiem, dlaczego tego samego zadania nie mogli spełnić odpowiednio wyszkoleni, umundurowani funkcjonariusze prewencji. CZYTAJ WIĘCEJ
"Gazeta Wyborcza"
– To była policyjna prowokacja. Burdy wszczęli zamaskowani tajni funkcjonariusze służb państwowych – powiedział w TVN24 Artur Zawisza, współorganizator Marszu Niepodległości. Według niego są na to dowody – zdjęcia i relacje świadków. – Ludzie w kominiarkach wpuszczeni do policyjnych szeregów użyli jakiegoś rodzaju agresji wobec policji, a potem schowali się za nią. CZYTAJ WIĘCEJ
Mariusz Sokołowski
dla "Gazety Wyborczej"
– To jest absurd. Kuriozalna teza. Mielibyśmy atakować sami siebie? – pyta insp. Mariusz Sokołowski, rzecznik policji. – Czy wśród osób, które zbierały się pod kinem Muranów, też byli policyjni prowokatorzy? A na Grzybowskiej, gdzie w stronę funkcjonariuszy poleciały kostki brukowe? Mówienie o policyjnej prowokacji to odwracanie kota ogonem. CZYTAJ WIĘCEJ