W systemie jest potężna luka, o której decydenci nie pamiętają lub pamiętać nie chcą. Chodzi o osoby z dysfunkcjami, ze znacznymi niepełnosprawnościami, dla których 25 urodziny oznaczają koniec dotychczasowego życia. Przedtem ów system inwestuje w ich rehabilitacje, a później w scenariuszu właściwie nie przewidziano nic. Inny los dzieciom z pieczy zastępczej chce zapewnić fundacja Happy Kids, ale do tego potrzebne jest wsparcie.
Jako redakcja objęliśmy patronat medialny nad wyprawą Michała Leksińskiego na Antarktydę, gdzie w ramach ADATA Antarctic Expedition będzie próbował zdobyć Masyw Vinsona. A ponieważ temu wyzwaniu przyświeca jeszcze jeden cel – wsparcie budowy pierwszego w Polsce rodzinnego domu pomocy społecznej dla byłych wychowanków z pieczy zastępczej – to o tym celu postanowiliśmy porozmawiać z człowiekiem, który jest jego pomysłodawcą, z prezesem Fundacji Happy Kids Aleksandrem Kartasińskim.
Rodzinny Dom Pomocy Społecznej, co to ma być za miejsce, dla kogo?
Aleksander Kartasiński: Fundacja Happy Kids, której jestem prezesem, na co dzień prowadzi rodzinne domy dziecka tzw. placówki opiekuńczo-wychowawcze typu rodzinnego. Zajmuję się tym od 20 lat, choć właściwie z dziećmi z pieczy zastępczej związany jest już od ponad 30. Staram się im pomagać i je wspierać.
Przez te wszystkie lata, obserwując dzieci, które się usamodzielniają, dostrzegam problem, który jest bardzo marginalizowany albo wręcz niezauważany. W procesach usamodzielnień chodzi o przygotowanie dzieci do wejścia w dorosłość, do pełnienia w życiu funkcji społecznych, do zakładania swoich rodzin, czyli po prostu do samodzielnego życia.
Problem dotyczy jednak dzieci, które przebywają w pieczy zastępczej – a ich jest bardzo dużo – które niestety nigdy nie będą samodzielne. Ich przyszłość to na tę chwilę tylko i wyłącznie całodobowa opieka w formie domów pomocy społecznej.
I to jest scenariusz dla tych wychowanków z dysfunkcjami, którzy ukończyli 25 lat?
Tak. U mnie, w pieczy zastępczej, od 17 lat przebywa chłopiec, który nigdy w życiu nie będzie samodzielny. Jego mentalny rozwój zatrzymał się na poziomie 7 czy 8-latka. I ja, gdy skończy on 25 lat, mam go skierować do DPS-u.
Wiele lat pracy, budowania poczucia bezpieczeństwa, jakiejś stabilności, samodzielności na tyle, na ile jest ona możliwa w sensie samoobsługi, traci sens. W momencie, kiedy wychowanek rodzinnego domu dziecka, gdzie dzieci jest łącznie ośmioro, trafia do domu, w którym jest dwustu pensjonariuszy, to tak naprawdę jego świat się kończy.
To zresztą jest szerszy problem, bo przecież dzieci z dysfunkcjami funkcjonują w wielu innych domach dziecka. Niestety niektóre z nich trafiają do domów pomocy społecznej nawet wcześniej, przed 25 rokiem życie, bo tak najłatwiej pozbyć się problemu, a te dzieci, ponieważ wymagają więcej uwagi, w rozumieniu wielu wychowawców są problematyczne.
Stąd właśnie idea, aby otworzyć pierwszy rodzinny dom pomocy społecznej, w którym dzieci z pieczy zastępczej będą mogły znaleźć swój docelowy dom. Dom, w którym będą przebywały pod stałą opieką, w przyjaznej atmosferze, w kameralnych warunkach.
Chcemy też prowadzić działania aktywizujące je społecznie, zawodowo, ponieważ bardzo często mówimy o osobach zdrowych fizycznie, choć niestety niepełnosprawność intelektualna powoduje, że nie są w stanie w pełni radzić sobie z codziennym życiem.
Czy ten "świat, który się kończy" oznacza też w przypadku tych osób regres?
Oczywiście. Regres następuje i to jest nieuniknione. To, co rodzice zastępczy, opiekunowie, wychowawcy, robią przez wiele lat, wkładając dużo pracy w dane dziecko, nagle zostaje zaprzepaszczone. Tak naprawdę ten człowiek uczy się funkcjonowania od nowa.
To pokazuje dwa problematyczne obszary, jeden dotyczy właśnie tego regresu mentalnego, nawet emocjonalnej traumy – tak bym to nazwał, natomiast drugi związany jest z pieniędzmi.
Przygotowując formułę rodzinnego domu pomocy społecznej, rozmawiając z samorządami, pokazywałem, że to wcale nie jest takie drogie, że nie jest to coś, z czym gminy nie mogłyby sobie poradzić.
Dziś wygląda to tak, że utrzymanie dziecka z pieczy zastępczej to koszt powiatu, a później – kiedy obowiązek finansowania spada na gminy – z reguły trafia ono do miejsc, gdzie jest najniższa stawka. Pieniędzy z reguły brakuje, szuka się oszczędności, więc ludzie nie trafiają do domów o mniejszej liczbie pensjonariuszy, ponieważ w takim przypadku koszt automatycznie jest wyższy.
Pamiętajmy też o tym, że jest wiele osób, które z danego terenu są wywożone do odległych miejsc, z dala od rodziny, znajomych, przyjaciół, bo tam jest taniej. To pokazuje pewną niewydolność systemu.
Musimy spojrzeć również na procesy usamodzielnień dzieci niepełnosprawnych, które przebywają w rodzinach zastępczych. One po osiągnięciu określonego wieku niestety wychodzą z tej pieczy i rodzice zastępczy, którzy przez całe życie opiekują się takim dzieckiem, nagle tracą tę możliwość, bo nie mają środków na to. Nie dostają pieniędzy, które otrzymywali wypełniając funkcję rodzica zastępczego, czy też opiekuna.
Tutaj jest bardzo duża luka, o której powinno się mówić, ponieważ w myśleniu o pieczy zastępczej zapomnieliśmy o tych dzieciach, zapomnieliśmy o tym, żeby inwestować w takie osoby, żeby z myślą o nich starać się szukać rozwiązań długoterminowych, które nie będą pogarszały jakości ich życia, które nie będą skutkowały uszczerbkiem na ich psychice.
Nie mówimy przecież o opiece na rok, na pięć lat, czy dziesięć, mówimy o opiece wieloletniej. Nie możemy pozwolić sobie na tymczasowość, nie możemy pozwolić sobie na jakieś próby.
Wkrótce będziemy podpisywać umowę, mam nadzieję na 30 lat z możliwością przedłużenia, na pierwszą lokalizację. Właśnie dlatego, że nie myślimy w kategoriach krótkoterminowych. Tutaj tak nie wolno.
Nasze działanie mają być również inicjacją szerokiej dyskusji o rozwiązaniach systemowych. Wszystko po to, aby przypomnieć o problemie, a nie zamiatać go pod dywan.
Czyli tak naprawdę całe to wsparcie do 25 roku życia, przepraszam za określenie, oznacza pieniądze wyrzucone w błoto?
Niestety tak. Poza tym, jeżeli w ten sposób traktujemy tych ludzi, to są oni skazani na niebyt. A przecież może być inaczej. Podam przykład, trafiła do nas dziewczynka, która miała deficyty intelektualne, więc tak naprawdę mówiono, że trzeba ją "przechować" do dorosłości. Później czeka ją tylko DPS, w międzyczasie oczywiście specjalna szkoła.
Ta dziewczynka spędziła w naszym domu 12 lat, skończyła technikum weterynaryjne i dziś jest technikiem weterynarzem. Mieszka i żyje samodzielnie. Praca, którą włożyliśmy w jej przypadku, przyniosła wymierny efekt, dlatego nie możemy z góry skazywać dzieci na niebyt. Nie możemy zakładać, że tu nic się nie da zrobić, ponieważ wtedy jakość pracy opiekuna, rodzica zastępczego, jest zupełnie inna.
Takie właśnie mamy nastawienie, chcemy pomóc każdemu z dzieci, jeżeli jest to możliwe, ale w przypadku, kiedy nie będzie, bo dzieci mają różne deficyty, wtedy musimy myśleć, co dalej. Nie wystawimy nikogo za drzwi, nie traktujmy dzieci przedmiotowo, tak jak często postępują urzędnicy.
Czyli to jest trochę tak, że dzięki powstaniu rodzinnego domu pomocy społecznej państwa podopieczni trafią z domu do domu?
To będzie miejsce, które pozwoli na utrzymanie kontaktu z dotychczasowymi opiekunami, miejsce, gdzie będziemy szykować różnego rodzaju działania aktywizujące zawodowo, na ile to oczywiście jest możliwe w przypadku dysfunkcji danej osoby.
Chcemy założyć spółdzielnię socjalną, w której ci ludzie będą zatrudnieni, w której będą mogli pełnić funkcje pracowników, czyli czuć, że są potrzebni, że są akceptowani, nawet jeżeli będą wykonywali bardzo proste prace. Chodzi o to, żeby jakość ich życia była maksymalnie zbliżona do normalności. Tak naprawdę chyba wszystkim nam zależy na normalnym funkcjonowaniu.
Tam też będzie zapewniona rehabilitacja?
Pracując nad projektem, staramy się bardzo ściśle współpracować z lokalnym samorządem, z lokalnymi władzami, którym przedstawiliśmy projekt i które również bardzo zaangażowały się w rozwój ośrodków wsparcia terapeutycznego dla mieszkańców. Celem tej współpracy jest właśnie zapewnienie opieki medycznej, pielęgniarskiej, jak i również rehabilitacyjno-fizjoterapeutyczną.
Jeżeli jest ta luka w systemie, to tak naprawdę trzeba robić jakieś fikołki, żeby znaleźć na ten cel pieniądze?
Oczywiście. Fundacja Happy Kids, jako organizacja pozarządowa, nie prowadzi działalności gospodarczej. Jesteśmy organizacją pożytku publicznego, ale tak naprawdę od 20 lat wypełniamy tę funkcję, która jest przypisana samorządom. Pozyskując środki, dofinansowujemy ich budżety. Koszty utrzymania w naszych domach, ponoszone przez samorządy, są dużo niższe, niż koszty w placówkach, które samodzielnie prowadzą.
Chcemy stworzyć system, który pozwoli przede wszystkim na to, żeby utrzymać to niezbędne minimum socjalne, które jest gwarantem godnego życia, ale dodatkowo pozwoli też pozyskiwać środki, dzięki różnym możliwościom finansowania.
Stąd m.in. pomysł ze spółdzielnią socjalną czy inną formą jakiegoś podmiotu ekonomii społecznej, który będzie również tym gwarantem stabilności finansowej. Żadna inicjatywa nie będzie mogła przetrwać, jeśli nie będzie miała zapewnionego długoterminowego finansowania. To jest jeden z naszych priorytetów, które staramy się z tym projektem realizować.
Michał Leksiński przy okazji swojej wyprawy, próby zdobycia szczytu Antarktydy, chce zebrać na cel, jakim jest budowa rodzinnego domu pomocy społecznej, 50 tys. zł. To duża kwota, ale pewnie ułamek tego, co potrzeba?
Potrzebujemy około 1 200 000 zł, aby przygotować odpowiednią nieruchomość. Musimy dostosować ją do każdej formy dysfunkcji osób, które mogą tam przebywać. Musimy pamiętać, że nawet jeżeli trafia do nas 25-letnia, młoda osoba, to po 30-40 latach może mieć problemy fizyczne np. z poruszaniem się. Takie scenariusze trzeba przewidywać.
To jednak wiąże się z dużymi nakładami, ale ta inwestycja na pewno przyniesie wymierne efekty, nie tylko w postaci samodzielności tych osób, oczywiście funkcjonujących pod odpowiednią opieką, ale również w postaci oszczędności dla samorządów.
Dlatego staramy się stworzyć taką formułę, która pokaże, że nie tylko my możemy to robić. W przypadku prowadzenia naszych rodzinnych domów dziecka dzielę się doświadczeniem, rozwiązaniami, które wdrażamy, po to, by inne podmioty mogły czerpać z dobrych praktyk, tak samo chcę to robić i w tym przypadku.
Mówił pan, że to będzie pierwszy taki rodzinny dom pomocy społecznej. Nie ma czegoś takiego w Polsce?
W Polsce funkcjonuje kilka, może kilkanaście rodzinnych domów pomocy społecznej. Są to z reguły podmioty komercyjne, które powstają w odpowiedzi na zupełnie inne potrzeby. My staramy się stworzyć pierwszy taki dom, który będzie realizował potrzeby z zakresu polityki społecznej samorządów.
Taka inicjatywa jest niezbędna, ponieważ wcześniej czy później spotkamy się z tym problemem, ale w dużo szerszym wymiarze, ponieważ dzieci dorastają, tych dzieci dysfunkcyjnych jest więcej, seniorów również przybywa.
Od tego nie ma odwrotu i jest to ostatni moment, kiedy można i kiedy trzeba o tym głośno mówić, informować decydentów, że muszą pochylić się nad tym problemem. Wdrożenie nowych rozwiązań systemowych jest niezbędne, ponieważ będzie to zapobiegać tragedii wielu ludzi, którzy doświadczają braków systemowych. Nie mam na myśli tylko tych osób, które są tego beneficjentami, czyli osób dysfunkcyjnych. Chodzi również o ich opiekunów.
Dla rodzica zastępczego, który bardzo często jest spokrewniony z tym, kogo wychowuje przez np. ponad 20 lat, sytuacja, w której jedynym możliwym rozwiązaniem jest DPS, oddanie tego dziecka, jest olbrzymią tragedią. Ci ludzie dalej chcą pomagać, ale trudno jest to robić, trudno jest tak żyć, jeśli nie ma się za co.
Mówi pan, że to ostatni moment na zmiany w systemie, ale mam też wrażenie, że mówi się o tym od lat. Nie jest to żadna nowość dla decydentów. Pamiętam nawet taki spot, w którym człowiek kończy 25 lat, gasną świeczki na torcie i pojawia się smutek w czterech ścianach, bo problem ten dotyczy osób ze zaczną niepełnosprawnością w ogóle. Dlaczego mimo tego nic się nie zmienia?
Problem istnieje od lat i dotyczy bardzo często sposobu finansowania polityki społecznej. Tego, że z centrali zepchnięto obowiązki na samorządy. Zadania samorządów podzielone są między powiaty a gminy. Jeżeli mówimy o pieczy zastępczej, to jest ona scedowana jako zadania własne powiatu, z kolei opieka senioralna, czyli także prowadzenie DPS-ów, to zadania gminy.
Dla decydentów to jest wygodne, ponieważ finanse samorządów są dalekie od centralnego planowania. Nie martwią się o to, bo przecież niech martwi się wójt lub starosta.
Musimy pamiętać także o tym, że na tę sytuację wpływ mają uwarunkowania polityczne, powiedziałbym nawet, że wizerunkowe. Ilekroć polityka rządzi pomocą społeczną, nic z tego nigdy nie wychodzi. Cieszę się, że są wyjątki od tej reguły.
Takim wyjątkiem jest pan Adam Kopis – wójt Łęki Opatowskiej, na której terenie powstanie rodzinny dom pomocy społecznej dla byłych wychowanków z pieczy zastępczej, którego działania pokazują długoterminowość podejmowanych przez niego inicjatyw.
Skutki zmian, jakie powinny być wprowadzane w obszarze pomocy społecznej, nie pojawiają się od razu, są długoterminowe, a władza jest kadencyjna, co oznacza, że jeśli dzisiaj zrobię coś dobrego, wymyślę fajne rozwiązania, to tak naprawdę śmietankę będzie spijała już następna ekipa, która będzie rządzić, nie ja.
Fajne jest zrobić coś spektakularnego tu i teraz, jechać z paczkami w stroju Mikołaja do domu dziecka, bo wszyscy to widzą. Efekt jest teraz. Problem polega na tym, że taki Mikołaj odjeżdża, te dzieci zjedzą słodycze i nic dalej się nie dzieje. Dlaczego te dzieci nie mogą też zjeść słodyczy także jutro, pojutrze, za pół roku? Mają czekać kolejny rok, aż następny Mikołaj przyjdzie? No nie.
Nie możemy w ten sposób postępować. Powtórzę to kolejny raz, bo jest to istotne, musimy myśleć o pomocy ludziom w kategoriach długoterminowych. Brak takiego podejścia jest główną przyczyną tego, że pomoc społeczna jest u nas wręcz w zapaści.
Wracając do wyprawy na Antarktydę, czy dzieci kibicują Michałowi?
Oczywiście. Michał po każdej swojej wyprawie odwiedza dzieci w każdym naszym domu. Pokazuje zdjęcia, filmiki, opowiada tak, że dzieci siedzą z otwartymi buziami, chłonąc każde słowo.
Dzieje się tak dlatego, że po pierwsze Michał jest osobą o niesamowitej energii wewnętrznej, o niesamowitej chryzmie, ale po drugie dlatego, że robi rzeczy, które pokazują, że można, że my możemy. My, czyli ci, którzy są na tym spotkaniu, a często są to dzieci, które nie wyjechały poza granicę miasta, w którym się urodziły.
Pokazujemy, że pokonywanie szczytów, czy to będzie Mount Everest, czy szczyt w postaci skończenia szkoły, jest czymś osiągalnym wtedy, kiedy tego naprawdę chcemy i kiedy włożymy w to trochę wysiłku.
Idea jest też taka, że warto zdobyć szczyt również dlatego, że widząc górę, widząc przeszkodę, nie widzimy, co jest za nią. Jednak kiedy wejdziemy na szczyt i zobaczymy, co jest dalej, to okazuje się, że dalej z reguły jest piękny widok. Dlatego warto zdobywać te szczyty, warto przekraczać bariery.
Cały czas zmierzamy ku lepszej przyszłości. Wysiłek włożony w to, co Michał robi, ma dużo głębszy sens, czyli też przesłanie dla naszych wychowanków. To jest niesamowite.
Jakie są te szczyty wychowanków?
Podam dwa przykłady. Pod skrzydła Fundacji Happy Kids trafiła dziewczynka, która miała problem z promocją w 3 klasie szkoły podstawowej. Skończyła jednak wyższą uczelnię, trudny kierunek, jakim jest fizyka medyczna, a teraz pracuje w Szwajcarii w laboratorium medycyny nuklearnej.
Ale pamiętam też niesamowitą radość, wręcz trudny do opisania entuzjazm rodziców zastępczych i wszystkich dzieci mieszkających w rodzinnym domu dziecka, kiedy inna dziewczynka po 5 latach samodzielnie zawiązała buty. To był jej szczyt, szczyt, który zdobyła. Ja to nazywam małe szczęścia.
Bez względu na to, jaki szczyt sobie wyznaczymy, jaki kierunek obierzemy, każdy jest wart tego, by do niego dążyć. Pamiętajmy, nie każdy skończy wyższą uczelnię i nie każdy będzie naukowcem, ale dla wielu z naszych wychowanków np. ukończenie kursu na prawo jazdy, kursu na prowadzenie wózka widłowego, jest osiągnięciem pomagającym w życiu.
Staramy się ich wspierać, próbując moderować szczyty, które warto zdobywać i starając się rozwijać wyobraźnię dzieci. Są osoby, które nie ukończyły szkół średnich, ale po jakimś czasie, po 5, 7 latach, przychodzą do mnie i mówią "Wujek wiesz, ja bym chciał wrócić do liceum". Pomagam im w tym, funduję stypendia, bo wtedy wiem, że oni obrali swój nowy cel, nowy szczyt do zdobycia – a to zawsze warto wspierać.
Wyprawę Michała Leksińskiego będzie można śledzić na bieżąco na FB: @7happysummits
Zbiórkę można wesprzeć tutaj.
Szczegóły dotyczące projektu i działalności Fundacji Happy Kids można znaleźć na stronie www.happykids.org.pl.
A ci, którzy chcą wesprzeć tę działalność, zarówno tworzenie RDPS jak i realizację pozostałych celów statutowych, mogą przekazać darowiznę.