Angela Merkel w kolejnym kraju Europy została okrzyknięta "diabłem" i "Hitlerem". Ludzie protestują przeciwko kanclerz Niemiec. Każą jej "wracać do piekła". Niemcy wciąż pokutują za swoją przeszłość, mimo, że mogą być jedyną szansą na ratunek Europy. Czy stanowisko kanclerza Niemiec jest przeklęte?
Kanclerz Niemiec Angela Merkel odwiedziła w poniedziałek Portugalię. Wizyta ta z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych. Tłumy Portugalczyków protestowało przeciwko jej obecności w ich kraju. Demonstranci skandowali antyniemieckie i antyunijne hasła. "Merkel Raus", "Adolf Merkel", "Wracaj do piekła" to tylko niektóre przejawy niezadowolenia Portugalczyków. Na bramie fortu Sao Jubilao, w którym kanclerz zjadła obiad z ministrem spraw zagranicznych Portugalii, widniał napis "Hitlerze, wracaj do piekła". Nie pomogły pochwały i słowa uznania Angeli Merkel dla portugalskiego rządu. Z uznaniem mówiła o determinacji i odważnej polityce rządzących.
Do przyjemnych nie należała również wizyta kanclerz Niemiec w Grecji na początku października. Tam została ochrzczona mianem "córki Hitlera". Na transparentach demonstrujący Grecy pisali: "Nie chcemy IV Rzeszy", "Precz z naszego kraju, zdziro". W tym kraju wizyta nie skończyła się tak delikatnie, jak w Portugalii. W ruch poszły kamienie i koktajle Mołotowa rzucane w policję przez demonstrantów. Służby odpowiedziały gazem łzawiącym i granatami hukowymi.
O antypatiach Europejczyków i potencjalnej winie, jaką ponoszą Niemcy za obecną sytuację w Europie rozmawiamy z Rafałem Trzaskowskim, europosłem PO i doktorem stosunków międzynarodowych.
Można mówić o fali niechęci wobec Angeli Merkel?
Dr Rafał Trzaskowski: To zależy, w której części Europy. Angela Merkel jest utożsamiana z polityką zaciskania pasa. Te skojarzenia w jej przypadku są wyjątkowo silne. Lecz zapomina się, że wina obecnej sytuacji gospodarczej leży po różnych stronach. Odpowiedzialność ponoszą rządzący, społeczeństwo żyjące ponad stan, banki, które pożyczały pieniądze na "piękne oczy". Zatem nie można mówić o antymerkelowskich nastrojach w całej Europie. Trudno o takie na północy kontynentu, gdzie ludziom dobrze się żyje. To raczej południe jest aktywne w wyrażaniu swojej niechęci. Mieliśmy Grecję, Portugalię. Sądzę, że podobnie będzie we Włoszech i Hiszpanii, gdzie dodatkowo prasa podsyca te antyniemieckie nastroje.
My, Polacy, też za nimi nie przepadamy?
Nie wydaje mi się. Skłaniam się ku twierdzeniu, że jest dokładnie na odwrót i coraz bardziej Niemców lubimy i im ufamy. A sympatie względem narodu i Angeli Merkel są silnie skorelowane. Dodatkowo udowodniono, że jeśli chodzi o zaciskanie pasa, Polacy są gotowi na jeszcze więcej wyrzeczeń niż Niemcy, oszczędna polityka gospodarcza państwa jest dla nas wartością samą w sobie. Paradoksem jest, że jakbyśmy zapytali Polaków, co ich bardziej drażni: Niemcy, czy Grecy, podejrzewam, iż postawilibyśmy na Greków. Jesteśmy niechętni ich życiu ponad stan, ciągłym roszczeniom. My ufamy komuś, kto przestrzega reguł, jeśli chodzi o oszczędzanie, tak jak Niemcy.
To, że tak nielubiana w Grecji czy Portugalii Angela Merkel pomaga, a przynajmniej próbuje pomóc południowym krajom nie zakrawa na paradoks?
Tu widzimy politykę spychania odpowiedzialności. Żaden rząd nie przyzna się do błędu. Nie powie: tak, pokpiliśmy sprawę, to nasza wina. Wyjątkiem może być jedynie przypadek łotewskich rządzących. Najłatwiej powiedzieć, że to ta zła Unia jest wszystkiemu winna. Na przykład Grecy nie do końca zdają sobie sprawę, że gdyby wyszli ze strefy Euro, skończyliby o wiele gorzej. Ta pomoc nielubianych przez nich Niemców chroni ich od kompletnej zapaści.
Czy Niemcy mówiąc, co kto ma robić, nie uderzają w dumę narodową?
Otóż to, choć nie jest to przecież prawda. Popierana przez Niemcy ingerencja instytucji unijnych w politykę gospodarczą państw członkowskich jest faktycznie bezprecedensowa. Ich starania naruszają suwerenność dumnych narodów. Gdy nasi zachodni sąsiedzi dyktują warunki, krew burzy się w obywatelach południa Europy. U nas byłoby podobnie. Wystarczy wyobrazić sobie, co by się działo w Polsce, gdyby instytucje UE mocno zaczęły ingerować w naszą politykę.
Fotel kanclerza Niemiec można nazwać przeklętym? Przez zaszłości historyczne. Angela Merkel nie jest przecież pierwszym nielubianym politykiem zajmującym to stanowisko…
Na pewno zaszłości historyczne mają znaczenie. Niemcy próbują pogodzić się z innymi narodami. Lecz nie jest to całkowicie altruistyczny uczynek, mają w tym swój interes. Teraz kanclerz Niemiec jest swoistym "policjantem Europy", trochę twardym, który pilnuje interesów Unii Europejskiej. Jednak w krajach europejskich zawsze mamy jakieś odniesienia do wojny, podziału winy. To nieuniknione, zwłaszcza w tabloidowym świecie, gdzie stosowane są chwytliwe, nawet obraźliwe porównania i epitety.
Czy wciąż nie pokutuje przeświadczenie z elementami zazdrości, że Niemcy to przyczyna wszelkiego zła na kontynencie, ci źli, którzy wszczęli wojnę, a mimo to odbili się od dna i dobrze im się powodzi?
Wydaje mi się, że nie. Taka postawa była powszechna, ale w latach 60. XX wieku. Lecz dziś, tyle lat po wojnie, każdy kraj Europy odniósł mniejszy lub większy sukces. Wszyscy mamy poczucie, że się udało wyjść z dramatycznych wydarzeń w Europie, które miały miejsce w ubiegłym stuleciu.
Krytykuje się aparycję Angeli Merkel. Słyszałem opinie, że jej wygląd budzi nieufność. A wizerunek polityka ma przecież znaczenie, bo między innymi to oceniają obywatele.
Ja osobiście tego nie zauważam, a podobne i jeszcze gorsze porównania uważam za infantylne, a wręcz obraźliwe. Dla mnie Angela Merkel robi wrażenie osoby raczej poczciwej, czasem nawet lekko uśpionej, a nie "wrednej". Choć wiemy, że w rzeczywistości to bardzo twardy i energiczny polityk.