Na zrealizowanie swojego scenariusza czekał dziesięć lat. W międzyczasie łapał się wszystkich możliwych chałtur: pisał seriale i historie do Telezakupów Mango. Maciej Pisuk, autor scenariusza do głośnego „Jesteś Bogiem”, swój sukces okupił biedą, depresją i frustracją. Dlaczego w naszym kraju, tak trudno sprzedać historię?
„Polska jest małym krajem. Przemysł filmowy jest relatywnie niewielki. I biedny. Najważniejszą osobą jest reżyser. Reżyserów też nie jest tak wielu, żeby zawsze znalazł się ktoś, komu spodoba się moja historia. Poza tym reżyserzy czują się artystami. I albo wynajmują scenarzystów i piszą z nimi, albo piszą sami. Trudno wymagać od kogoś – ja tutaj trochę bronię reżyserów – żeby uznał moją historię za własną. Nie mamy w Polsce scenarzystów filmów fabularnych. Polscy scenarzyści piszą seriale pod dyktando producenta, czyli też są ludźmi do wynajęcia. Przy czym to nie scenarzyści są inicjatorami projektów, lecz producenci. Robimy serial na określony temat, bo takie jest zapotrzebowanie” mówi w wywiadzie dla portalu Kinoradio Maciej Pisuk, autor scenariusza do głośnego filmu „Jesteś Bogiem”.
Scenarzysta zanim podbił polskie kina historią o legendarnej grupie „Paktofonika”, przez ponad dziesięć lat próbował sprzedać swój tekst. Bezskutecznie. Producenci albo nie byli zainteresowani tematem, albo próbowali go zmanipulować. Pisuk nie chciał pójść na żaden kompromis, dlatego w efekcie postanowił wydać swój tekst w formie książki. Zainteresowanie jakie wzbudziła publikacja skłoniło go do dalszych poszukiwań reżysera. Dopiero spotkanie z Leszkiem Dawidem, które nastąpiło kilka lat po wydaniu scenariusza zaowocowało filmem, który od jesieni podbija polskie kina. Film szczególnie chwalony jest za scenariusz. Dlaczego tyle lat trzeba było czekać na odkrycie tej historii?
Problemów w środowisku scenariopisarskim jest wiele. Oprócz wymienionych przez Pisuka kłopotów z reżyserami i producentami, którzy często traktują scenarzystę jako „słabsze ogniwo”, pojawia się również problem pieniędzy. „Na fabule się nie zarabia. Żeby napisać porządny scenariusz, trzeba nad tym posiedzieć rok, dwa. Nie wszystkich na to stać. A im więcej się zarabia na boku, tym bardziej czuć to w tekstach” mówi w wywiadzie dla portalu Kinoradio Leszek Dawid, reżyser filmowy. Problem „rozmieniania się na drobne” reżyserów zauważa również Wojciech Danowski, producent związany ze studiem „Zebra”.– Scenariusze, które przewijają się przez nasze studio często nie spełniają nawet wymogów formalnych, nie mówiąc już o zawartości. Nie trzeba skończyć specjalnej szkoły, żeby zauważyć, że są one źle napisane. Drętwe, przegadane albo po prostu nudne. W dużej mierze to kwestia seriali telewizyjnych, na pisaniu których scenarzyści psują swój warsztat – mówi producent.
Z drugiej strony problemem jest też nasza kinematografia. Choć filmów powstaje więcej, to wciąż jest ich za mało. –W kinematografii obowiązuje zasada 7:2:1, co znaczy, że na dziesięć filmów siedem się nie zwraca, dwa wychodzą na zero a jeden odnosi sukces. Podobnie jest ze scenariuszami. Myślę, że to wszystko jest kwestią czasu. Nasz rynek filmowy dopiero niedawno z epoki manufaktury przeszedł do fazy industrialnej, na efekty trzeba będzie jeszcze poczekać – tłumaczy. Pesymizm ze strony producentów i reżyserów nie udziela się scenarzystom. Przynajmniej nie wszystkim.
– Myślę, że sytuacja scenarzystów z roku na rok jest coraz lepsza – mówi Agnieszka Kruk. – W Polsce robi się coraz więcej filmów, otworzył się PISF, organizowane są konkursy i warsztaty dla młodych scenarzystów. Łatwiej jest zadebiutować i znaleźć pracę. Nasz zawód powoli zaczyna być doceniany. Rośnie też zainteresowanie pisaniem, dziś co najmniej w kilku miastach można znaleźć kursy scenariopisarstwa. Więcej też się dzieje w telewizji, produkowane są seriale, programy, telenowele. Trzeba mieć tylko siłę przebicia i dużą odporność psychiczną – tłumaczy scenarzystka.
Skoro więc szkoły opuszczają zdolni scenarzyści, którzy piszą świetne teksty, to dlaczego dobrych filmów jest jak na lekarstwo? Odpowiedź trudno znaleźć, bo każdy w środowisku filmowym obarcza za ten problem kogo innego. Scenarzyści narzekają, że ich praca jest źle opłacana i nie doceniona przez reżyserów. Producenci z kolei żalą się na brak tekstów, a reżyserzy na brak porozumienia między obiema stronami. W efekcie z całej sytuacji najlepiej wychodzą ci ostatni, którzy zaczynają sami pisać swoje teksty. Z różnym skutkiem.
– Dawniej w Polsce były zespoły filmowe, gdzie reżyser, kierownik literacki i producent współpracowali. Dziś każdy pracuje na własną rękę – mówi Andrzej Mellin, profesor Łódzkiej Szkoły Filmowej. – Trudno powiedzieć czy to gorsza sytuacja, ale na pewno trudniejsza. Z drugiej strony w Polsce nigdy nie było tradycji szkół scenariuszowych. Dopiero niedawno nasz łódzki wydział z zaocznego zamienił się na normalny, pięcioletni. Na efekty trzeba będzie jednak trochę poczekać. Rynek dopiero się tworzy – tłumaczy profesor.
Zmiany rzeczywiście widać. Do polskich kin trafia coraz więcej dobrych, rodzimych produkcji. Oczywiście nadal wiele filmów rozczarowuje, ale jest ich mniej. Sytuacja scenarzystów nie zmieni się z roku na rok, ale dziś trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś z tak dobrą historią, jaką jest opowieść o "Paktofonice", latami pukał od drzwi do drzwi. Może więc historia Pisuka była potrzebna. Producentom, żeby nabrali wiary w młodych scenarzystów, reżyserom żeby zaczęli ufać cudzym historiom i scenarzystom, żeby uwierzyli w sukces.