Prezes PiS-u bezradny i ośmieszony. Oto Jarosław „nic nie mogę” Kaczyński
Karolina Lewicka
17 stycznia 2022, 12:59·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 17 stycznia 2022, 12:59
I tak oto, w siódmym roku rządów, nadszedł dla prezesa czas niemocy.
Czas „ogona machającego psem”. Czas żenujących person dyktujących prezesowi warunki.
Czas, proszę Państwa, IMPOSYBILIZMU!
Reklama.
Jeszcze dwa lata temu Kaczyński hardo ogłaszał, że „to, co czynimy jako partia rządząca, którą kieruję, zmierza ku temu, by ten system został zlikwidowany albo przynajmniej ograniczony”. A tu się okazuje, że to nie prezes ogranicza, tylko prezesa ograniczają. Że to nie prezes kieruje, tylko nim kierują.
Wszystko dlatego, że właśnie potyka się o dwie kłody, które wpierw sam sobie pod nogi rzucił.
Zaczął od kompletnie błędnej diagnozy, iż niemoc państwa przezwycięża się poprzez kadrowe przejmowanie instytucji i urzędów wszelkiej maści, bo gdy się tam tylko zainstalują „nasi”, to całość spraw ruszy z kopyta. Nie rusza, bo odrzucenie prawa i procedur zawsze działa in minus, a na dodatek kadry prezesa są słabe, niekompetentne i nieudaczne.
Tyle że prezes tego nie widzi. Na zjeździe klubów „Gazety Polskiej” problemu doszukiwał się gdzie indziej, w tym mianowicie, że jego drużyna jest ciągle zbyt szczupła, by „opanować te wszystkie dziedziny, które są sferą państwa i w których powinno dziać się dobrze, a często się jeszcze nie dzieje”.
Zatem Kaczyński uważa po prostu, że wciąż ma zbyt mało ludzi pokroju Sasina czy Suskiego. Panie prezesie, odwrotnie! Ich jest za dużo! A stanowiska, które Pan im dał to nie ich rozmiar kapelusza. Stąd hasło o „Polsce w ruinie” okazało się prognozą tego, z czym będziemy mieli, z czym już mamy do czynienia w trakcie waszych rządów.
Jakbyście w tym zdewastowanym przez was Janowie Podlaskim wsiedli na konia i galopem ruszyli przez Polskę ze swym dziełem zniszczenia. Człowiek sam siebie co dzień zapytuje, czy coś jeszcze w tym państwie nie upadło, nie skarlało, nie zadłużyło się, nie zwinęło, nie zwiędło? Czy coś jeszcze jako tako dyszy?
Drugą kłodę prezes bardzo fachowo nazwał: Centralnym Ośrodkiem Dyspozycji Politycznej, który „powinien realizować cele narodowe”. W zależności od tego, gdzie aktualnie przebywa osoba prezesa, jest on zlokalizowany bądź na Żoliborzu, bądź na Ochocie. Idea ta łączy w sobie z jednej strony centralizację władzy, z drugiej zaś postać szarej eminencji, która kieruje państwem z tylnego siedzenia.
Niby wszyscyśmy wyszli z socjalizmu trzydzieści lat temu, ale socjalizm z prezesa to już niekoniecznie – zagnieździł się na dobre. A ręczne sterowanie przez człowieka zanurzonego w czasach dawnych, nierozumiejącego wcale epoki współczesnej, przy pomocy wspomnianych wyżej kadr daje efekty, jakie daje. Widzimy je każdego dnia.
Pamiętam, że na początku swoich rządów, w wystąpieniu zaraz po expose Beaty Szydło, prezes apelował, by „przywrócić wagę faktom”. Przywracajmy! Fakty są mianowicie takie, że: Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem grupki swoich własnych parlamentarzystów, którzy mają głębokie przekonanie, że wirus nie istnieje, a pandemię wymyślili masoni pospołu z cyklistami.
Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem Zbigniewa Ziobry, który mu blokuje unijne miliardy. Za to wydatnie przyczynił się do wydatkowania z kasy państwa milionów za Izbę Dyscyplinarną.
Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem węgierskiego premiera, na rzecz którego czyni rozmaite koncesje, nie otrzymując nic więcej w zamian prócz złudnego poczucia posiadania sojusznika.
Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem Władimira Putina. Tak się zapędził w antyniemieckiej obsesji i nadwyrężaniu sojuszu z Amerykanami, że zatrzymał się dopiero przy murach Kremla.
Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem wszystkich swoich dotychczasowych działań i decyzji. Które – co za niespodzianka! – zaczynają generować dlań słone koszty i odbijać się czkawką.
Jest wreszcie Jarosław Kaczyński zakładnikiem samego siebie: własnych fobii, chybionych diagnoz, marnego zaplecza i tych wszystkich trupów w szafie, które po kolei z szafy wypadają.
Prezes udzielił w ostatnim czasie kilku obszernych wywiadów, stąd pojawia się pytanie, czy może ma nam jeszcze coś istotnego do powiedzenia? I owszem. Prezes przekonuje, że słabości państwa to wina – jakżeby inaczej! – opozycji. Zacytujmy: „Gdyby opozycja była, można rzec, normalna, możliwości naszego państwa, mimo jego mankamentów, byłyby znacznie większe”.
A zatem po sześciu latach sprowadzania opozycji do parteru i jej politycznego anihilowania, nagle się okazuje, że jest ona niemalże wszechmocna. Nie, zbyt grubymi nićmi jest to szyte, by uwierzyć.
Symbolem słabości państwa pod rządami PiS-u jest ta fotografia z zaproszonymi do Kancelarii Premiera na ciasteczka Januszem Kowalskim czy Teresą Hałas. Symbolem słabości państwa jest baza zasobów polskiego wojska w dostępie powszechnym. Symbolem jest Polski Ład łatany niekonstytucyjnymi rozporządzeniami. Symbolem jest raport NIK na temat projektu centralnego lotniska: „brak pełnego uzasadnienia ekonomicznego i korzyści (…) niemożliwe do utrzymania terminy”.
Symbolem jest inwigilacja osób władzy niechętnych. Dymisja Rady Medycznej przy premierze. Wiedza, którą pozyskujemy z afery mailowej (np. o nadziei władzy, że nauczyciele „zostaną dobici i poniżeni falą hejtu”). Czy wreszcie obrona ministra sportu przed dymisją, która mu się słusznie należała. To tylko z ostatnich kilku (!) dni.
Jarosław Kaczyński zniszczył wiele w naszym państwie, a teraz to w sumie już nic nie może. Wokół wszystko się wali, faktycznie pozostaje mu krzyczeć: „wina Tuska, wina Tuska…”. Echo chyba wciąż jeszcze działa w tym zdemontowanym, ogołoconym, wybebeszonym państwie, więc poniesie wieść dalej.
Ale nie bądźmy tym wszystkim zaskoczeni. Wszak prezes obiecywał: „Musimy doprowadzić do takiego stanu naszej ojczyzny, by te zmiany były już nie do cofnięcia”. I dopiął swego. Wszystkiego, co zepsuto, naprawić się albo nie da, albo będzie wymagało to długich dekad.
Tym samym rządy PiS-u, a dokładniej ich konsekwencje, pójdą z narodem w kolejne pokolenia. A może nawet, niestety, zostaną z nami na zawsze.