W Stanach są traktowane jak sportowcy. W szkołach dostają stypendia. Cheerleaderki. Niedawno zrobiło się o nich głośno, bo jedna z nich w czasie występu podczas akrobacji upadła na głowę. A w Polsce? U nas dorabiają. Mają studia, pracę, rodzinę. Spotykają się po godzinach i ciężko trenują. Ale też zachodzą wysoko. - Robimy to z pasją - mówi mi Ula Przybylska z Cheerleaders Gdynia, która miała okazję tańczyć w czasie przerwy w meczu NBA.
Phoenix w stanie Arizona. Mecz NBA. Grają miejscowi Suns, na parkiecie jest Marcin Gortat. Przerwa w grze, spiker oznajmia: "A teraz przed wami cheerleaderki z Polski. Powitajcie Cheerleaders Asseco Prokom Gdynia". Tak, tak, z Polski. To była pierwsza w historii sytuacja, gdy grupa spoza USA wystąpiła w trakcie meczu najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Przychodzą tancerki, przychodzą zaproszenia
Ula Przybylska, jedna z tancerek, tak wspomina ten moment: - To było wspaniałe doświadczenie. Zawsze robiłyśmy to z pasją, a teraz jeszcze dostałyśmy możliwość występu przed taką możliwością. Zresztą cały ten wyjazd wiele nam dał. Rozmawiałyśmy z dziewczynami, które robią to w Stanach. Brałyśmy udział w warsztatach tanecznych. Chyba spodobałyśmy się widzom, bo kilka dni później był kolejny mecz NBA i znów nas zaproszono. Ale nie dziwię się im, bo my chyba rzeczywiście potrafimy stworzyć show.
Razem z czterema koleżankami, jest od początku w grupie. - Pojawiła się inicjatywa stworzenia zespołu. Sprawę pociągnęły dalej osoby od marketingu - tłumaczy. Wszystko następowało stopniowo, krok po kroku. Najpierw przychodziły kolejne tancerki, potem - zaproszenia. Występ w Barcelonie na Final Four, potem w Kazaniu, potem przed Eurobasketem na turnieju w Izmirze. I w końcu wymarzony wyjazd do Stanów, dzięki pomocy Gortata. Dzisiaj ich nazwa jest inna. Już nie Cheerleaders Asseco Prokom Gdynia, a Cheerleaders Gdynia. Rok temu zostało stworzone stowarzyszenie. Grupa wyodrębniła się z klubu i przy wsparciu miasta postawiła na własną działalność.
Taniec dla siebie i dla kibiców
Tym razem nie Wybrzeże, a Śląsk. Bytom, kończy się pierwsza połowa meczu. Piłkarzom miejscowej Polonii nie wiedzie się ostatnio najlepiej, w 16 meczach ligowych nie wygrali ani razu. Dlatego dla niektórych kibiców największa atrakcja ma miejsce w przerwie. Wtedy na murawę wychodzą Blue Reds Angels. To grupa dziewięciu dziewczyn, w wieku od 17 do 20 lat. Wśród nich Ania Cis. - Zawsze kochałam tańczyć. Zobaczyłam, że w Bytomiu jest taka możliwość i nie wahałam się ani chwili - mówi w rozmowie z naTemat. W zespole występuje już pół roku.
Formalnie Blue Reds Angels powstało w kwietniu tego roku. Tyle tylko, że cheerleaderki w Bytomiu działały już długo wcześniej. - Jedna z sekcji się rozpadła i postanowiłam, że to reanimuję - mówi mi Anna Karczewska, założycielka grupy. A potem opowiada o tym, jakie są różnice w postrzeganiu tego zajęcia w Polsce i USA: - W Stanach tańczy się bardziej dla zawodników - futbolistów, koszykarzy. W Polsce z kolei jest tak, że na trybunach jest mniej ludzi, ale masa znajomych. Dziewczyny tańczą z jednej strony dla siebie, z drugiej dla kibiców.
Szpagat, przerzut bokiem, taniec
Aneta Bałon jest menadżerem i choreografem "Bell Arto Cheerleaders AWF Warszawa". Z profilu grupy na Facebooku dowiemy się, że doświadczenie zdobywała na wielu polskich i zagranicznych scenach. Teraz to, co zaobserwowała między innymi w Stanach próbuje przeszczepić do Polski. Choć to wciąż jest przepaść. - Tam jest zupełnie inna kultura. Cheerleaderki traktowane są jak sportowcy. Od młodych lat otrzymują w szkołach stypendia. U nas to dopiero raczkuje. I jeszcze jedna rzecz. W USA choreografia oparta jest na figurach akrobatycznych. U nas jest więcej tańca - tłumaczy Bałon.
Chcesz dostać się do jej grupy? Przygotuj się na kilkuetapowy proces, bo przypadkowych osób się do niej nie bierze. Najpierw każda z kandydatek musi wypełnić ankietę. Potem wysyła zdjęcie. Następuje weryfikacja i część z nich zaprasza się na tzw. przesłuchanie praktyczne. To sprawdzian umiejętności. Podstawą jest szpagat, do tego przerzut bokiem i podstawowe formy taneczne. - Nie ukrywam, że kandydatka powinna być szczupła, a jak nie, to mieć przynajmniej foremne kobiece kształty. No i rzecz jasna ważna jest twarz - mówi Bałon.
Z kolei Karczewska, założycielka Blue Reds Angels, tak widzi najważniejsze kryteria: - Przede wszystkim kreatywność, do tego odpowiednie dysponowanie czasem. Ważny jest dobry kontakt z ludźmi. Kluczowa jest pewność siebie.
Codziennie po 4 godziny
Dziewczyny z Bytomia występują nie tylko w przerwie meczów Polonii. Niedawno były obecne w Chorzowie na Pucharze Polski w Goalball. To piłka nożna dla niewidomych, w którą gra się z zawiązanymi oczami. - W Bytomiu spotykamy się z bardzo pozytywnym odbiorem i to nas motywuje do pracy - mówi Ania Cis. A pracują dużo. Mimo, że uczą się w szkole średniej albo studiują, trening mają codziennie. Trwa prawie 4 godziny i jest zróżnicowany. - Rozciąganie, elementy gimnastyki artystycznej. Do tego bieganie, poprawa kondycji - wymienia Ania. Kto wie, czy nie trenują więcej od bytomskich piłkarzy.
W warszawskim Bell Arto zajęć jest mniej. Jeśli przejdziesz opisywane wcześniej etapy, pracujesz z grupą przez miesiąc. Po nich następuje weryfikacja. Słyszysz: "Witamy w naszej grupie", albo: "przykro nam, potrzebujemy lepszych". W tym pierwszym przypadku czekają się trzy treningi w tygodniu, trwające około 3 godzin. Do tego jedne dwuipółgodzinne zajęcia z akrobatyki. - Chyba, że zbliża się występ. Wtedy nie mamy dni wolnych - opowiada Bałon.
Lista dyscyplin, przy których występowały jej podopieczne, jest imponująca. Siatkówka, koszykówka, futbol amerykański, MMA, wrestling. - Jeszcze siatkówka plażowa - dodaje. Po chwili jeszcze: - A, przepraszam, jeszcze piłka ręczna. Zdarza się, że Bałon sama wysyła oferty. Ale równie często zdarza się, że to do niej zgłaszają się poszczególne firmy.
Blue Reds Angels na Goalballu:
Studia, praca, rodzina
Przybylska z koleżankami spotyka się wieczorami. Wcześniej nie mogą. Słyszę to, co od wszystkich. Wyliczankę. Studia, praca, obowiązki, rodzina. Pracują, po 2-3 godziny, głównie nad choreografią. Robią wszystko, by oprawa artystyczna widowiska była bliska perfekcji. A jak jakiś kibic powie, że chodzi na mecze trochę, by zobaczyć koszykarzy, ale głównie po to, by nacieszyć oko widokiem atrakcyjnych i uzdolnionych kobiet? - Oczywiście, zdarzały się takie głosy. To miłe. Traktuję to, jak docenienie tego, co z dziewczynami robimy - mówi Przybylska.
Po wyprawie do USA o Cheerleaders Gdynia można było przeczytać różne opinie. Wszystkie pozytywne. Natknąłem się nawet na taką, że grupa z Trójmiasta to drugi najlepszy towar eksportowy polskiej koszykówki. Zaraz po Marcinie Gortacie. - Czy to prawda? Nie wiem, nie jestem ekspertem od koszykówki - śmieje się moja rozmówczyni. Ale zaraz potem dodaje: - Fajnie, że tak mówią. To znaczy, że nas cenią.
Na koniec Bałon: Jestem zawodową tancerką, mającą za sobą występy w teatrze i telewizji. Utrzymuję się z tego. Mam nadzieję, że nadejdą czasy, kiedy moje podopieczne też wejdą na ten poziom.