Właśnie mija pięć lat, od kiedy w 2007 roku Platforma Obywatelska objęła rządy w Polsce, w koalicji z Polskim Stronnictwem Ludowym. O porażkach, sukcesach, reformach i zmęczeniu władzy w ciągu tych pięciu lat rozmawiamy z politologiem prof. Klausem Bachmannem ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Jaki był największy sukces rządu Donalda Tuska na przestrzeni tych ostatnich 5 lat?
Jedyne niemal bezsporne kryterium sukcesu w demokratycznej polityce to wynik wyborczy. Można się spierać, czy dobre wyniki ekonomiczne, wzrost, fakt, że Polski na razie nie dotyczy kryzys strefy euro to zasługa rządu, czy wynik innych czynników, ale w przypadku wyników
Prof. Klaus Bachmann to urodzony w Niemczech dziennikarz, publicysta, historyk i politolog. Wykłada w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, a także na Uniwersytecie Wrocławskim. Wielokrotnie publikował swoje teksty w "Gazecie Wyborczej".
wyborów sprawa jest jasna. I tu rząd miał największy sukces, jaki udało się jakiemuś rządowi odnotować od 1989 roku: został ponownie wybrany po czterech latach z dość wygodną przewagą w Sejmie i Senacie, zdołał obsadzić urząd prezydenta.
A największa porażka?
Moim zdaniem – chaotyczna reforma systemu refundacji leków, która zapoczątkowała spadek popularności rządu. Od tego czasu datuje się spadkową tendencję PO w sondażach.
Przykład czterech reform Buzka pokazuje, że Polacy bardzo nieprzyjemnie reagują na to, gdy się ingeruje w ich życie codzienne. W przypadku reform Buzka można było to zrzucić na UE, na to, że reforma jest bolesna, ale konieczna i że potem będą pozytywne skutki, które wyrównują ciężary.
W przypadku refundacji leków nic takiego nie działało i działać nie mogło - chaos w aptekach i przychodniach był zbędny, można było tego uniknąć i niczemu to nie służyło.
Skoro więc największym sukcesem Tuska i jego ludzi jest wygranie wyborów po raz drugi, to jaka, w takim razie, jest najsilniejsza strona jego rządu?
Podejście "no nonsense". To przykład z Holandii w latach 80., kiedy gabinet Lubbers prowadził ostrożną politykę reform, bez wielkiej retoryki i ideologicznych wizji, na tyle, na ile nastroje na to pozwalały. To dokładnie cechuje styl Tuska: żadnego wielkiego zrywu ku reformom za wszelką cenę, rząd nie ma misji unowocześnić kraj na siłę i wbrew woli wyborców (aby potem zniknąć ze sceny politycznej, tak jak AWS i UW), rząd w ogóle nie ma wizji. Jest to pragmatyczne panowanie, które unika wielkich wstrząsów, i razi wszystkich, którzy marzą o rewolucjach, wielkich symbolicznych gestach i radykalnych reformach.
Z tym się wiąże odejście od pewnego stylu uprawiania polityki, który cechował lata 90. i rządy PiS – najpierw straszenie wielkimi zagrożeniami, aby potem móc wprowadzić "radykalne" (ale często bezskuteczne) działania, a potem, wobec marnego wyniku tych działań, starać się je wychwalać w posłusznych sobie mediach, aby pasowały do
pierwotnie założonych celów. Tu rządy Tuska wyrózniają się tym, że pierwotne cele są w miarę realistyczne, co daje opozycji asumpt to tego, aby je za każdym razem krytykować jako za mało ambitne.
Tusk jako pierwszy stosuje taki pragmatyzm obietnic?
Kiedy premier Kaczyński (i przed nimi niemal każdy inny premier Polski - obojętnie z jakiej partii) jechał do Brukseli, to najpierw obiecał gruszki na wierzbie, a wrócił z zapleśniałym jabłkiem, to prezentował je dumnie jako "gruszkę z prawdziwego zderzenia". Premier Tusk natomiast raz po raz obiecuje mniej więcej to, z czym potem wraca do kraju, ale za zwyczaj jest to raczej spleśniałe jabłko, co pozwala opozycji na oburzenie, bo "Polacy przecież zasługują na więcej."
Mógł zrobić znacznie więcej – aby odbiurokratyzować administrację i gospodarkę. Los komisji Palikota mówi wszystko na ten temat. Za porażkę tej komisji można obarczyć winą Palikota, który wolał brylować na innych forach niż wykonać "czarną robotę", ale jestem przekonany, że jeśli rządowi naprawdę zależało na odbiurokratyzowaniu, to nie zostawiłby tego w rękach jednej komisji i nie pozwolił się jej wyjałowić.
Gabinet Tuska spełnił za to inną obietnicę: podniósł wiek emerytalny. Koalicyjni politycy jednak, chociaż mieli na to dużo czasu, nie potrafili sensownie i przystępnie wytłumaczyć obywatelom czemu ta ustawa jest niezbędna. W kwestii komunikacji ze społeczeństwem rząd poniósł porażkę?
Obserwując reakcje na tę reformę (którą popieram, mimo że mnie dotyczy), mam wrażenie, że kompletnie nie udało się przekazać tej podstawowej informacji, że ona
Rządy PO oczami czytelników naTemat
Pasmo porażek czy sukcesów? Zobacz jak pięć lat rządów Tuska ocenili inni Czytelnicy naTemat. CZYTAJ WIĘCEJ
dotyczy potencjalnych emerytów w przyszłości a nie tych, którzy teraz są blisko emeryturze. Za to przeciwnikom reformy udało się za to świetnie wmawiać starszym ludziom, że reforma polega na tym, aby im odebrać część emerytury tuż przed osiąganiem przez nich wieku emerytalnego. Dlatego na ulicach protestowało tylu starszych ludzi - podczas gdy młodzi zostali w domu.
Podobną klęską komunikacyjną była reforma przywilejów emerytalnych. Przywilejów nie mają ci, którzy na to zasługują, lecz ci, którzy (dzięki swojej liczebności i dobrej samoorganizacji) byli w stanie je wywalczyć. Podobno jest z kartą nauczyciela, przywilejami dla górników i umundurowanych. Te grupy mają świetną strategię komunikacyjną, która polega na tym, aby się przedstawić jako biedne ofiary nieludzkiej polityki rządu, która krzywdzi zapracowanych ludzi. Rząd, jak mam wrażenie, nie ma żadnej spójnej strategii, którą mógłby temu przeciwstawiać – poza mówieniem, że taka reforma jest konieczna i nie będzie taka straszna, jak ją malują.
Według wielu komentatorów tak słaba komunikacja z ludźmi wynika ze zmęczenia Donalda Tuska i jego ludzi. Widać po premierze i jego świcie wyczerpanie rządami? Przecież z każdym rokiem, teoretycznie, powinno być łatwiej, a nie trudniej.
Zarządzaniem nie da się wygrać wyborów. I bardzo trudno jest zagrzewać ludzi, także własnych członków, sympatyków i wyborców, do jakiegoś nowego zrywu, do większego wysiłku bez ideologicznej wizji i w sytuacji, kiedy się już rządzi.
To samo, co jest siłą tego rządu, jeśli chodzi o kierowanie państwem – spokój, no-nonsense, racjonalność i stabilizacja – bardzo szkodzi tam, gdzie trzeba wygrać wybory. Dotąd PiS tu bardzo pomagał, bo raz za razem daje odstraszający przykład tego, co może być, kiedy PO-PSL przestanie rządzić i PiS zdobędzie władzę. Nie liczyłbym jednak na to, że i za kilka lat jeszcze będzie to tak funkcjonowało.
A co gdyby Donald Tusk był na tyle zmęczony rządzeniem, żeby odejść w cień? Niektórzy politycy opozycji już sugerują, że premier szykuje sobie posadkę w Unii. Wyobraża sobie Pan w ogóle władzę Platformy bez Tuska w roli premiera?
Nie bardzo. Bo też nie widzę, co Donald Tusk miałby robić poza urzędem. On jest za młody na emeryturę, a pozycję w NATO albo UE trudno jest przygotować będąc urzędującym premierem. Wtedy bowiem za wcześnie uaktywniają się ci, którzy chcieliby przejąć po nim schedę – a wtedy może się szybko wytworzyć scenariusz samospełniającej się przepowiedni.
Nie wydaje się, że Tusk przygotował swoje odejście, bo nie widać preferowanego i przygotowanego do spełnienia funkcji następcy.
Praktycznie niezauważone mija 5-lecie rządów Donalda Tuska. Mówi się czasem, że „zapanowało wymowne milczenie”. Być może teraz zapanowało dlatego, że w ciągu tych 5 lat nie stało się nic takiego, co prowokowałoby komentarz – rząd nie wywołał żadnej katastrofy, ale też nie ma się czym specjalnie chwalić. CZYTAJ WIĘCEJ