Mam 32 lata i uwielbiam TikToka. Tak mogłabym się przedstawić na spotkaniu Anonimowych Tiktokerów, tyle że ani nie jestem tiktokerką (ja tu tylko patrzę), ani nie wstydzę się mojej miłości do ukochanej aplikacji generacji Z. Miłości nagłej, bo na początku przytakiwałam koleżankom i kolegom millenialsom, którzy pomstowali na układy taneczne do Dojy Cat i wyzwania pod tytułem "kto poliże deskę klozetową". "TikTok to dno, bez niego to były czasy, a dzisiaj nie ma czasów" – zgadzałam się. Problem pojawił się, gdy faktycznie weszłam na TikToka i... musiałam posypać głowę popiołem za moje pomstowania.
Moja relacja z TikTokiem długo miała status: "to skomplikowane". Konto założyłam podczas jednego z lockdownów. Tłumaczyłam sobie, że robię to w imię dziennikarskiej misji, aby odkryć, o co tyle szumu, ale szybko przestałam się oszukiwać. Prawda była znacznie mniej egzaltowana: po prostu się nudziłam i potrzebowałam odmóżdżającej rozrywki. I to takiej, która nie wymaga wstania z łóżka.
Na początku zalała mnie filmików głupich i głupszych. Lip sync do żenujących skeczów polskich kabaretów, nieudolne pląsy w sypialni, kompilacja przewracających się ludzi. Plus słodkie pieski i kotki, czyli, umówmy się, najlepszy możliwy content. Co jakiś czas trafiałam na perełki, które widziałam już, chociażby na InstaStories Make Life Harder (tak, hejterzy TikToka, filmy, które wysyłacie znajomych z profilu MLH, pochodzą głównie z waszej znienawidzonej aplikacji) i śmiałam się tak głośno, że moja kotka odskakiwała ode mnie z pogardą na twarzy.
Po dłuższym czasie oglądania i "serduszkowania" co lepszych filmów sprytne algorytmy dobrze mnie poznały. Odkryły, co mnie kręci i interesuje, a co nudzi i odrzuca. Sprawiedliwy Bóg TikToka zesłał wówczas na mój feed filmiki, obok których nie mogłam przejść obojętnie. Filmiki, na których oglądaniu spokojnie mogłam spędzić ponad godzinę. Wtedy poznałam prawdę: TikTok jest taki jak filmiki, które oglądasz.
Nie taki diabeł straszny
Nagle okazało się, że TikTok to prawdziwa kopalnia znakomitych treści: angażujących, edukacyjnych, humorystycznych, aktywistycznych, do wyboru, do koloru. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać i cierpliwie przejść pierwszą fazę pod tytułem "wrzucimy ci na feed wszystko, co mamy i zobaczymy, czy wytrzymasz".
Nie wierzycie? Pomyślcie o TikToku jak o całym internecie. W sieci znajdziecie absolutną padakę, ale i rzeczy wartościowe. Podobnie na YouTube czy Instagramie: zgroza i chwała.
Wszystko zależy od tego, czy umiecie korzystać z wyszukiwarki i co faktycznie przykuwa wasze oko. Słowem wszystko zależy od tego, jakimi internetowymi konsumentami jesteście. Bo przecież nie musicie czytać Pudelka, ale "New York Timesa", możecie posłuchać Chopina, a nie Zenka Martyniuka (z szacunkiem dla Pudelka, Zenka i gustów – nie bądźmy snobami).
I identycznie jest z TikTokiem. W aplikacji są miliony filmów, miliony tiktokerów. Logicznie myśląc, niemożliwe jest, abyś nie znalazł w tym morzu treści czegoś dla siebie. Owszem, mogą wyświetlać się rzeczy, przez które chcesz wykuć sobie oczy, ale skorzystaj z wyszukiwarki, poszukaj rekomendacji, przejrzyj hasztagi. Trochę cierpliwości i znajdziesz sporo dobra.
Jasne, sam TikTok jest dyskusyjną przyjemnością. Uzależnione nastolatki, dziewczyny i chłopaki tańczący na środku ulicy, ludzie przyklejeni do ekranu. Ale czy to jest wina aplikacji? TikTok po prostu wpasował się w trend i nie był pierwszą uzależniającą apką. Sorry, ale taki mamy klimat, wińcie miliony z Doliny Krzemowej.
ASMR i przegrywy
TikToka lubię za przystępność. Nie muszę oglądać trwającego 6 minut tutorialu na YouTubie, jak namalować kreskę eyelinerem na powiece, na TikToku mogę obejrzeć to w minutę – w autobusie, łóżku i w kolejce do lekarza. Mogę też wybrać, co aktualnie chcę robić: czegoś się nauczyć, zrelaksować się, zainspirować, poznać przydatne lifehacki czy po prostu się odmóżdżyć.
A co ja znajduję na TikToku? Sprzątanie lodówki i przypominające grę w Tetris układanie produktów spożywczych, które podnosi mój poziom usatysfakcjonowania do maksimum. ASMR, dzięki którym relaksuję się po dniu za*ierdolu. Mechanizmy radzenia sobie z ADHD i depresją od ludzi, którzy się z nimi zmagają. Szybkie przepisy na obiad i rady, jak żyć bardziej ekologicznie.
Na moim feedzie pojawiają się też sielskie ujęcia cottagecore z europejskich prowincji, dzięki którym czuję się w betonowej dżungli mniej obco oraz wyborne historie "przegrywów", którzy słuchają o życiowych dokonaniach swoich rówieśników (ślub! dzieci! awans!), a sami oglądają "Zmierzch" i boją się zadzwonić do przychodni, by umówić wizytę. Tricki makijażowe, modowe i wnętrzarskie, feminizm i aktywizm, memy, parodie i żarty. I oczywiście dużo słodkich kotków i piesków.
Zanim powiecie, że TikTok to głupota, wejdźcie i sprawdźcie sami. Bo co złego jest w rozrywce? Tylko uważajcie, bo cholerstwo wciąga. Nie żartuję.