Zmiana systemu rozgrywek ligowych w Polsce, to temat, który wraca jak bumerang. Statystycznie raz na rok, ktoś rzuca propozycję, by zamiast rozgrywać mecze w trybie jesień – wiosna, zacząć grać wiosna – jesień. Są nawet tacy, którzy uważają, że będzie to lek na całe zło i uzdrowi naszą piłkę.
Wczoraj po raz kolejny rozgorzała dyskusja nad formą piłkarskich rozgrywek. Na łamach piątkowego „Przeglądu Sportowego” ukazał się tekst, w którym mogliśmy przeczytać o proponowanych przez ekstraklasowych działaczy reformach. Oprócz wspomnianej zmiany systemu rozgrywek, miałaby się zwiększyć liczba rozgrywanych meczów, a także miałby obowiązywać podział na dwie grupy, mistrzowską i spadkową.
– Od razu muszę zaznaczyć, że ewentualna zmiana systemu na wiosna – jesień nie wywinduje polskiej piłki na wyższy poziom. Bo to możemy osiągnąć tylko i wyłącznie dzięki dobremu szkoleniu młodzieży, a nie poprzez jakieś kosmetyczne zmiany, które nic nie dadzą. Właściwie to dostrzegam tylko jeden plus. Polskie drużyny coraz wcześniej zaczynają swoją przygodę z europejskimi pucharami, do których podchodzimy praktycznie z marszu i później mamy tego efekty. Może jakbyśmy grali w środku sezonu, to udałoby nam się troszeczkę dłużej pograć w Europie – powiedział w rozmowie z naTemat Czesław Michniewicz, były trener między innymi Lecha Poznań.
Nieco ponad dziesięć lat temu polska ekstraklasa była już podzielona na grupy. W sezonie 2001/02, bo o nim mowa, mieliśmy grupę mistrzowską i spadkową. Eksperyment się nie udał, o czym najlepiej świadczy fakt, że w ten sposób liga funkcjonowała tylko przez rok. Później wrócono do tradycyjnej formy rozgrywek. – Nie powinno się tak dzielić zespołów. To przecież jest zabijanie rywalizacji. Kibice lubią niespodzianki, lubią patrzeć jak takie, dajmy na to Podbeskidzie, przyjeżdża na Łazienkowską i sprawia sensację. To jest istotny element futbolu i głupotą byłoby zabierać tym, teoretycznie słabszym, możliwość gry z najlepszymi – kontynuuje Michniewicz.
Trudno odmówić Michniewiczowi racji. Wystarczy, że cofniemy się dwa sezony wstecz. Jeżeli podział na grupy miałby nastąpić po pierwszej rundzie, to Śląsk Wrocław wylądowałby w tej słabszej i walczyłby o utrzymanie. Tymczasem prowadzona wtedy przez Oresta Lenczyka drużyna na koniec sezonu zajęła drugie miejsce.
Zwiększenie liczby meczów też, według Michniewicza, nie sprawi, że nagle polska ekstraklasa będzie liczącą się w Europie siłą. – Tam przecież będą grały te same drużyny. Jak masz gorzką herbatę, to choćbyś nie wiem jak mieszał, to ona i tak będzie gorzka. Owszem powinniśmy rozgrywać więcej meczów, ale jakoś diametralnie to poziomu nie podniesie. A, że widzowie zobaczyliby więcej pojedynków typu Lech – Legia, Wisła – Lech? Cóż to nie są Gran Derbi i pewnie wszystkim by się to bardzo szybko znudziło – mówi Michniewicz.
Na dodatek taki podział doprowadziłby do jeszcze większych różnic w budżetach klubów z czołówki i tych słabszych. W polskiej lidze i tak jest spory problem z frekwencją na stadionach, a pewnie byłoby jeszcze gorzej gdyby odebrać możliwość gry tym mniejszym klubom z takimi firmami jak Lech, Legia czy Wisła. Nie ma się co oszukiwać, te drużyny przyciągają ludzi na trybuny.
Podział na grupy wydaje się więc zbędny. Pozostaje więc idea gry w systemie wiosna – jesień, ale w tradycyjnej formie. Co by to dało? Piłkarze graliby przez dziewięć miesięcy w roku, z rzędu. Teraz maksymalnie grają cztery. Do tego nie omijalibyśmy bezsprzecznie najlepszych do kopania piłki miesięcy w Polsce, czyli czerwca i lipca. Problem pojawiałby się tylko przy okazji większych imprez piłkarskich, ale to nie jest przeszkoda nie do przeskoczenia. Ustalenie kalendarza rozgrywek co dwa lata tak, by nie kolidował z Mistrzostwami Europy czy Świata to nie jest jakaś wielka sztuka.
No i na koniec, chyba najważniejszy plus. Kibice mogliby oglądać piłkę w lepszych warunkach. Przecież przyjemniej jest usiąść w czerwcowy, ciepły wieczór na stadionie niż w przy 10 stopniowym mrozie w grudniu.