Natalia Maliszewska ujawniła kulisy swojego koszmaru. "To nie jest zbieg okoliczności"
redakcja naTemat
10 lutego 2022, 07:35·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 lutego 2022, 07:35
– Proszę sobie wyobrazić, że w dniu startu rano mam pozytywny wynik testu, tego samego dnia wieczorem już negatywny. Dla mnie to nie jest zbieg okoliczności – nie może się nadziwić w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Natalia Maliszewska, nasza znakomita panczenistka, która znów może startować w Pekinie i w czwartek powalczy o medal w short tracku na 1000 metrów.
Reklama.
– Nie ma co wracać, lepiej myśleć o tym, co jeszcze może się wydarzyć. Liczy się to, że mogłam wystartować, że nikt nie podłożył mi kolejnej kłody. Pokazałam moim rywalkom, że 1000 metrów to dystans, w którym będę chciała się odgryźć. Jestem, wróciłam – cieszyła się w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Natalia Maliszewska. Polka od razu zaimponowała w olimpijskiej rywalizacji.
Panczenistka wróciła jeszcze do fatalnych dni, gdy była izolowania i nie dopuszczano jej do startów. – Osiem dni nie trenowałam, nie stałam na lodzie, a później nagle po trzech dnia musiałam walczyć na najwyższym poziomie. To nie jest łatwe, ale wyszłam z tego z twarzą – cieszyła się, skromnie podsumowując swój efektowny awans do ćwierćfinału na 1000 metrów. W Pekinie straciła szansę walki na 500 metrów, gdzie była faworytką.
– Pomyślałam, że nieważne, co się wydarzy i jaka będzie decyzja, to cieszę się, że wróciłam. I nie z podkulonym ogonem, bo stało się coś złego, a pokazałam, że chcę walczyć i dać z siebie tyle, ile mogę. Mój ulubiony dystans przepadł, ale chcę móc jeszcze powalczyć tyle, ile będę miała sił w nogach i sercu – zapowiada odważnie Natalia Maliszewska.
Historia Natalii Maliszewskiej jeszcze długo pozostanie w naszych głowach. Tydzień przed startem trafiła na izolację. Później czekała na negatywne testy, ale tych nie było. Została dopuszczona do startu, by w ostatniej chwili znów trafić na izolację i przeżyć koszmar. Polkę potraktowano jak przedmiot, a tuż po kwalifikacjach na 500 metrów została uwolniona.
– Jedyne, co mi zostało, to śmiać się z tej całej sytuacji. Proszę sobie wyobrazić, że w dniu startu rano mam pozytywny wynik testu, tego samego dnia wieczorem już negatywny. Dla mnie to nie jest zbieg okoliczności. Na drugi dzień mogłam wejść na lód i to było dla mnie śmieszne – nie kryje nasza znakomita łyżwiarka.
W czwartek będzie miała okazję się odkuć na 1000 metrów i mamy nadzieję, że medal osłodzi jej przeżyty w Pekinie koszmar. Pani Natalio, mocno trzymamy kciuki za sukces!
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut