Rynek korepetycji w Polsce rozrasta się z każdym miesiącem. Spowodowane jest to pandemią, która zupełnie zmieniła tryb (i jakość nauczania), lecz także zmianami w systemie oświaty – "Lex Czarnek" stał się dla wielu nauczycieli motywacją do tego, by poszukać pieniędzy i szacunku poza szkołą. Belfrzy przeszli na udzielanie korepetycji i wreszcie mogą dyktować własne warunki. Jakie? O to ich zapytałam.
Rynek korepetycji rozrasta się z każdym miesiącem, spowodowane jest to nauką zdalną i natłokiem materiału w szkole.
Ci sami nauczyciele, którzy w pracy przy tablicy nie są szanowani, są przez rodziców cenieni jako korepetytorzy.
Ceny korepetycji nie kończą się nawet na 150 zł za godzinę, a nauczyciele dyktują warunki i czas swojej pracy.
Korepetycje biorą wszyscy
Już kilkanaście lat temu pobieranie korepetycji było powszechne na poziomie szkoły średniej, jednak na niższych poziomach edukacji korzystanie z tego typu pomocy było uważane za coś przewidzianego dla uczniów słabszych, raczej w imię zasady: jeśli wystarczająco nie uważa na lekcji, nie ma zdolności, predyspozycji, to potrzebuje pomocy w domu.
Dzisiaj stosunek do korepetycji jest zupełnie odmienny, a na tego typu zajęcia dodatkowe chodzą już najmłodsze dzieci w klasach 1-3. Spowodowane jest to m.in. polską "ocenozą", czyli presją ze strony rodziców i uczniów na to, by wynik na świadectwie był jak najwyższy (nawet jeśli nie odzwierciedla realnych umiejętności dziecka).
Dla wielu rodziców, a tym samym ich dzieci zdobycie dyplomu z wyróżnieniem, czerwonego paska, średniej zaczynającej się od cyfry 5 jest priorytetem, a wynik zawsze "celujący" albo "bardzo dobry" i to z każdego przedmiotu trudno jest uczniowi uzyskać, szczególnie teraz – gdy program jest przeładowany, a lekcje prowadzone zdalnie.
Ale nie tylko prymusi czy aspirujący do bycia prymusami masowo szukają nauczycieli, którzy oszlifują ich wiedzę. Doszliśmy do momentu, w którym odwieczne prawa szkolne obróciły się do góry nogami.
Kiedyś to uczniowie prosili nauczycieli o "wolną lekcję" czy prowokowali belfra do tego, by ten popadł w monolog opowieści o swojej młodości, zamiast odkrywać przed nimi fascynujący świat algebry czy czasowników modalnych.
Dzisiaj to uczniowie sami zgłaszają się do rodziców, mówiąc, że z lekcji zdalnej niewiele rozumieją i potrzebują "prawdziwej nauki". Egzamin ósmych klas i matura same się w końcu nie zdadzą.
– To nie są te same lekcje, co w szkole. Po tylu miesiącach nauki zdalnej oni zupełnie nie są zmotywowani do pracy, poza tym połowa lekcji to rozwiązywanie problemów, a to z kamerką, a to z mikrofonem. Najlepiej widać to po lekcjach matematyki – pani zadaje im kilka przykładów do rozwiązania i nie ma zupełnej kontroli nad tym, kto je wykonał, kto miał z nimi problem. I tym sposobem nasz syn "przespał" kilka działów, bo nikt nie miał szansy zauważyć, czy on na lekcji w ogóle coś robi – mówi znajoma mama 8-klasisty.
40 proc. polskich uczniów regularnie korzysta z korepetycji. A pandemia, która zmusiła uczniów do tego, by zamiast przed tablicą zasiąść przed laptopem z kamerką, tylko ten rynek napędziła. Nie trzeba już czekać na wolny termin u nauczycielki, która jest znajomą znajomej. Można przebierać w ogłoszeniach z całej Polski, których na jednym portalu z korepetycjami znaleźć można około 50 tys.
Nauczyciele ustalają stawki
Dyskusja o pensjach nauczycieli trwa od lat, więc nie trzeba specjalnie podkreślać tego, że nauczyciele są najlepiej wykształconą, a jednocześnie najsłabiej opłacaną grupą zawodową w Polsce. Stawki dla nauczyciela po 5-latach studiów, ze skończonymi podyplomówkami, a nawet z wliczonymi dodatkami mogą wynosić netto 2500/2700 złotych.
Mimo tego pedagodzy rzadko spotykają się ze zrozumieniem ze strony społeczeństwa i gdy próbują (np. w czasie strajku nauczycieli) wywalczyć sobie wyższe pensje, spotykają się raczej z oskarżeniami o roszczeniowość. Opinia publiczna wypomina im pracę po 5 godzin dziennie, wolne święta czy wakacje, nadmiar wolnego czasu, co ma być argumentem tłumaczącym zarobki w granicach najniższej krajowej.
– Wszyscy wypominają nam, że nie mamy 40-godzinnego tygodnia pracy, ale nie znam żadnego nauczyciela, który nie zgodziłby się z tym, co mówię. Mianowicie – 18 godzin w tygodniu to praca przy tablicy. Kolejne godziny to przygotowywanie do lekcji, sprawdzanie wypracowań (o czym poloniści wiedza najlepiej), wypełnianie dokumentacji – tłumaczy 36-letnia polonistka Monika.
– Czy rodzice zdają sobie sprawę z tego, że zebrania, rady pedagogiczne, a nawet kilkudniowe wycieczki z dziećmi dla nauczycieli nie są płatne dodatkowo? Mimo tego masa moich koleżanek zawsze się na nie zgadzała, nie mówiąc o odpowiedzialności, jaką na siebie brała. Chciałabym zobaczyć, pracownika, który ma płaconą najniższą krajową, a po pracy i tak spędza w domu godziny nad dokumentami i przygotowaniem na kolejny dzień – dodaje.
A gdy nauczyciele poruszają tylko temat pensji, słyszą, że "dorobić to mogą na korepetycjach". I wielu z nich dokładnie taką taktykę przyjęło. Rozmawiając z nauczycielami, śledząc ich grupy, mam wrażenie, że jedyni belfrzy zadowoleni ze swoich pensji to ci, którzy zamienili korepetycje w swoją drugą pracę.
Bo tu nie chodzi o parę godzin w miesiącu. Niektórzy z moich rozmówców lekcje w tradycyjnej szkole kończą o 15, by do 21 prowadzić lekcje dodatkowe. A te rządzą się już swoimi prawami.
Korepetycje to drugi etat
Michał ma 34 lata, w szkole uczy informatyki, ale korepetycje prowadzi z matematyki i to na każdym poziomie edukacji. Mieszka w Sochaczewie, czyli 70 kilometrów od Warszawy. Gdy lekcje w warszawskiej szkole kończy o 14, to ustawia sobie 5 kolejnych godzin z rzędu korepetycji. Przed pandemią umawiał się z uczniami w kawiarniach.
– Nie miałem czasu jeździć do nich do domów, zresztą nauczyciele coraz rzadziej to robią. Czemu mieliby dojeżdżać do każdego ucznia? Czy kosmetyczka, fryzjerka, trener piłki nożnej dojeżdża do każdego klienta do domu? Nie. Skoro wszyscy krytykowali nauczycieli, mówiąc, że powinni zaznać "normalnej" pracy, jak ta w usługach, to właśnie takimi zasadami powinniśmy się kierować w pracy – poszanowaniem własnego czasu i wygody – tłumaczy.
Za godzinę korepetycji matematyki Michał brał 90 zł, jeśli był to poziom podstawówki, 120 zł za szkołę średnią, a także do 150 zł za godzinę zegarową lekcji dla studentów. Sam skończył informatykę oraz finanse i rachunkowość, więc czuł się na siłach, by prowadzić zajęcia na każdym poziomie edukacji.
– W szkole zarabiałem wtedy około 3 tysiące za pełny etat. A potem za te 5 godzin korepetycji jednego dnia dostawałem (w zależności od tego, z jakim uczniem miałem akurat lekcje) około 500 złotych. Za pół dnia – dodaje.
Ile zarabiał miesięcznie na korepetycjach? To zależy od tego, ilu uczniów udawało mu się ustawić, ile akurat miał czasu i ochoty. Od kilkuset dodatkowych złotych do 2500 tysięcy.
– Robi wrażenie, tylko nie zapominajmy o tym, że to była praca na dwa etaty. Kilka godzin w szkole, a potem przygotowywania do lekcji w domu oraz kilka godzin korepetycji. Często zaczynałem o 8, a wszystkie sprawy zamykałem o 22.00 – dodaje.
"Korepetycje powinny być karane"
Ceny korepetycji zaczynają się od około 40 zł za 45 minut, ale jak podkreślają rodzice, często to stawka od studentów, którzy sami w czasie lekcji nieustannie podpierają się podręcznikiem.
Nie brak także nauczycieli zaniżających stawki, dających korepetycje "ze wszystkiego". – Sama uczę polskiego i nie wyobrażam sobie dawać korepetycji z innych przedmiotów. Moja znajoma pracowała w klasach 1-3 i ogłaszała się jako pomoc w polskim, matematyce, angielskim, historii na każdym poziomie edukacji. I wielu rodziców korzystało z tej wątpliwej wiedzy, ale za odpowiednio zaniżoną stawkę – tłumaczy znajoma polonistka.
Standardowa stawka godzinowa to jednak 60, 70, 80 zł za godzinę i to zazwyczaj języka polskiego czy języków obcych. Królowa nauk i wszelkie nauki ścisłe są najdroższe, bo ceny za nie dochodzą nawet do 120 czy 150 zł za godzinę. Pytanie "kto tyle zapłaci" jest raczej naiwne.
– Zdana matura jest warta każdych pieniędzy. To ona w końcu otwiera dziecku drogę na dobre studia, a te do wymarzonego zawodu. Ale faktem jest, że miesięcznie za korepetycje wydajemy około 750 zł. A to tylko biologia i chemia – każda lekcja tylko raz w tygodniu 60 minut – mówi mama licealistki, która planuje zdawać na medycynę.
Rodzice, którzy mieli duży problem ze zrozumieniem motywacji nauczycieli w czasie strajku, dokładnie wiedzą już, jak trudno znaleźć odpowiedniego korepetytora, którego godzinowa stawka nie jest za wysoka, który ma czas i odpowiednią wiedzę. I wiedzą, że to oni muszą dostosować się do jego grafiku.
– Nie raz dzwonią do mnie rodzice zrozpaczeni, bo dziecko nie umie pisać wypracowań, a zaraz ma sprawdzian, próbny egzamin, jest do tyłu z każdą lekturą. I oni chcą termin na zaraz. A ja wtedy mówię, że mam okienko np. w sobotę o 18:15 na półtorej godziny, ale zapisuję tylko, jeśli będzie chodził na stałe. Czasem są oburzeni, ale taki jest rynek – tłumaczy polonistka.
W internecie nie brak komentarzy od wzburzonych rodziców, którzy zaczęli nawet głosić, że korepetycje powinny być zakazane. Jak twierdzą, dodatkowe lekcje sprawiają, że wyłącznie dzieci bogatszych rodziców zdobywają wiedzę i mają lepszy start w dorosłość. A nauczyciele dorabiają się i to bez płacenia podatków.
– Nauczyciele płacą już podatki i pracują zgodnie z prawem w szkołach. Jeśli państwowa praca wymagająca studiów nie jest w stanie dać im godnej pensji, to co innego mają zrobić, jeśli nie pracować na czarno? Jak komuś nie odpowiada, to niech swoich dzieci nie posyła. Już widzę, ilu rodziców ma czas i umiejętności, żeby dzieci uczyć po pracy w domu – anonimowo mówi mi anglistka z jednej ze szkół średnich.
Warto jednak podkreślić, że nie wszyscy nauczyciele udzielają korepetycji "na czarno". Niektórzy z nich próbowali swoich sił w szkołach korepetycji, ale te nie są opłacalne, jeśli nie jest się ich właścicielem.
– Plusem jest to, że grafik jest do nas dopasowywany z góry, a jak uczeń nie przyjdzie na lekcje lub nie odwoła w porę, to pieniądze i tak dostajemy. Minusem, że szkoła pobiera prowizję i za godzinę lekcji, za którą uczeń płaci 80 zł, korepetytor dostaje np. 30. To raczej opłacalne dla studentów – tłumaczy Dorota, była nauczycielka.
Niektórzy decydują się na założenie szkoły korepetycji albo po prostu własnej działalności, by móc tworzyć całe kursy nauczania. Za kurs przygotowujący do matury zapłacić trzeba nawet 1500 złotych. Brzmi kuriozalnie? Jeśli wziąć pod uwagę, że zawiera się w nim np. 80 godzin nauki z korepetytorem, to przy dzisiejszych cenach brzmi to wręcz jak niewiarygodna promocja...
Korepetytor ważniejszy niż nauczyciel
Większość nauczycieli nie czuje jednak potrzeby zakładania swojego biznesu. Podkreślają, że praca w szkole miała dać im stabilizację, gdy okazało się, że zdecydowanie nie ma w niej tej finansowej, zdecydowali się dorabiać na korepetycjach. I chociaż dzięki nim mogą cieszyć się "godną pensją", to nie uważają tego za idealne rozwiązanie.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego korepetytor jest kimś, kogo rodzice i uczniowie potrafią docenić i finansowo, płacąc narzuconą przez niego stawkę bez żadnych oskarżeń o chciwość, i zwyczajnie po ludzku – dziękując za przygotowanie do sprawdzianu, szanując jego czas i komfort. Podkreślając nawet "ja to nie wiem, jak pani daję radę mu to wytłumaczyć, bo ja próbowałam i nic!". A zupełnie inny stosunek mają do tego samego nauczyciela, gdy stoi pod tablicą – dodaje znajoma polonistka.
Korepetycje nie są wymarzoną pracą dla nauczycieli, podkreślają, że woleliby po prostu godnie zarabiać w pracy na etat niż rekompensować sobie niskie stawki pracą po godzinach i to w dodatku na czarno.
Nic jednak nie zapowiada zmian (na lepsze) w oświacie, dlatego rynek korepetycji będzie się tylko rozrastał, możliwe, że do momentu aż będzie równoległą formą edukacji, a nie tylko dodatkiem do szkolnych lekcji.