Było o tym głośno, kiedy pierwszy raz zamknięto szkoły, a dzieci zaczęły uczyć się w domu. Wielu uczniów nie ma komputerów, nie może brać udziału w lekcjach – alarmowano. Pomagały fundacje, pomagały osoby prywatne, szkoły starały się coś zdziałać. Wydawało się, że kryzys zażegnany, ale okazuje się, że raczej przemilczany. O sytuacji wielu polskich rodzin i coraz większej biedzie mówi anonimowo w rozmowie z naTemat sądowy kurator społeczny.
Tydzień temu w naTemat opublikowaliśmy tekst o oddawaniu za darmo starego laptopa. Jak się okazało, w Polsce nie brakuje osób, którym nawet stary, ale działający sprzęt może znacząco poprawić komfort życia. Materiał wywołał poruszenie wśród naszych czytelników, wielu z nich zaoferowało swoją pomoc potrzebującym.
Już w momencie publikacji tekstu, zapowiedzieliśmy, że tematowi przyjrzymy się szerzej. Ostatnie dni poświęciliśmy na przygotowanie serii tekstów szczegółowo opisujących problem.
Czy brak laptopa stygmatyzuje?
Wśród dzieci tak. Brak laptopa może nie jest jeszcze tak widoczny, ale telefonu już tak. Oczywiście komputer jest istotny, jeśli mówimy o nauce zdalnej. Przy czwórce dzieci i jednym komputerze, prawdę mówiąc, całe nauczanie bierze w łeb.
Wydawać by się mogło, że dziś jest to już marginalny problem, że owszem było gorzej, ale wtedy, gdy wprowadzono nauczanie zdalne.
Żyjemy w bańkach, dlatego wielu osobom może się tak wydawać. Zdumiewające było dla mnie to, jak mało wiemy o tej części naszego społeczeństwa, o rodzinach z problemami. Jak mało wiemy o tym, co nas otacza, jak ludzie żyją, w jakich warunkach funkcjonują.
Mamy takie ogólne przeświadczenie, że istnieją rodziny patologiczne, że jest alkohol albo są narkotyki. I owszem, jest coś takiego, jak wielopokoleniowa patologia. Proszę mi wierzyć, że to jest tak powszechne, że aż normalne.
Jednak dopiero wtedy, kiedy wejdziemy w to środowisko, otwierają nam się oczy. Nie wińmy tych rodzin, bo chyba nie jest to dobra droga. Nierzadko są to ludzie zagubieni, którzy po prostu nie potrafią sobie poradzić z codziennością. Oczywiście idą po linii najmniejszego oporu, nie stać ich na to, żeby zawalczyć o siebie.
Wiele osób, słysząc takie argumenty, stwierdza, że przecież jest 500 plus, dlaczego w takim razie nie stać tych ludzi na komputer?
Ci ludzie najczęściej dostają nawet więcej pieniędzy niż samo 500 plus. Proszę sobie jednak wyobrazić siedmioosobową rodzinę, która żyje na 20m2 w budynku komunalnym. Ja też sobie nie zdawałem sprawy, że tak może się dziać, ale tak właśnie jest, tak ludzie żyją.
Co mają zrobić? Mieszkanie jest nieopłacone, bo alkohol, bo niezaradność życiowa, bo przepuszczanie pieniędzy w ciągu kilku dni – nie ma perspektywicznego myślenia, góra na 2 tygodnie do przodu. Tak to wygląda, więc to, że jest 500 plus, nic nie załatwia.
Zresztą niektórzy mówią, że woleliby nie dostać tych pieniędzy, woleliby, żeby dziecko mogło pójść do bezpłatnego żłobka, przedszkola, żeby mogło mieć opiekę lekarską.
Czy w takim razie istnieje dylemat: dawać i wspierać patologiczne mechanizmy, czy nie dawać w ogóle, mając świadomość, że wtedy dzieci nie dostaną już nic?
Jesteśmy społeczeństwem i obowiązują nas pewne reguły, musimy sobie pomagać. Nie ma innego wyjścia. Oczywiście i tak funkcjonuje dziki kapitalizm, ale jeśli wprowadzimy jeszcze dzikie społeczeństwo, to co nas czeka?
Nawet to 500 plus, dlaczego nie? Powinna być jakaś pomoc. Nie zgadzam się z argumentem, że daliśmy 500 plus patologii. Nie tędy droga, tak nie wolno myśleć. Te pieniądze pomogły wielu rodzinom. Brońmy się przed uogólnieniami.
Oczywiście, że część tych pieniądze została zmarnowana, przepita. Owszem są takie rodziny, które będą żyć na koszt państwa, bo wiedzą, że tak można latami. Czy rozdział tych pieniędzy był prawidłowy? To już nie mnie decydować. O tym decydowali politycy i jest tak, a nie inaczej.
Nie możemy karać dzieci za błędy rodziców.
Oczywiście. Te dzieci są niewinne. Mogę zajrzeć do swojego ogródka. Kurator społeczny to, co robi, robi na własną odpowiedzialność. Gdyby państwo spojrzało trochę przychylniej na oczy i uszy kuratorów zawodowych, bo tym są właśnie kuratorzy społeczni – nawet nie chodzi o pieniądze, choć kurator społeczny dostaje miesięcznie od jednego nadzoru od 30 do 70 zł, czyli od jednej rodziny – być może trochę inaczej by to wyglądało. Być może większą pracę można byłoby wykonać z rodzicami, z dziećmi, żeby wskazać im lepszy kierunek.
miesięcznie od jednego nadzoru , czytaj- jednej rodziny
Wróćmy jednak do komputerów, jak bez nich funkcjonują rodziny, a właściwie, jak funkcjonują dzieci?
Mam dużo znajomych wśród nauczycieli, więc wiem z ich relacji, że część dzieci po prostu zniknęła. Nie łączą się, nie logują się, nie ma tych dzieci podczas lekcji zdalnych.
I wtedy te dzieci, mówiąc wprost, mają rok, dwa lata w plecy?
Tak, tak. Są takie dzieci. Pomija się jednak ten temat, bo chyba rzucałby złe światło na naukę zdalną. Jest tak samo, jak z wieloma innymi tematami w Polsce, jeśli się o czymś nie mówi, to problemu nie ma.
A jak tłumaczą się rodzice tych dzieci, nie mają możliwości i tyle? Chyba zdają sobie sprawę z tego, jakie są konsekwencje takiego znikania ze szkoły.
Dla jednych naprawdę bardzo istotne jest to, żeby dziecko się uczyło, żeby nie powtarzało ich życia, ale są też tacy rodzice, którzy uważają, że jest, jak jest. Taki rodzic może też powiedzieć: Moja rola się skończyła, to jest wasza sprawa. Wasza, czyli np. kuratora.
Tak samo jest choćby z dentystą. Obserwuję dzieci, które mają zepsute i krzywe zęby. Pytam rodziców, dlaczego nic z tym nie robią, ale w odpowiedzi słyszę: "Za co mam to zrobić? Tyle i tyle musiałam wydać, tu mam długi za nieopłacony czynsz, a wizyta u dentysty kosztuje 150 zł. Nie stać mnie na to, w szkole dentysty nie ma".
Mnie akurat udało się zaangażować znajomą, która jest właścicielką gabinetu dentystycznego, do pomocy w leczeniu zębów. Robi to do dzisiaj, ale tylko dlatego, że ma dobrą wolę, bo przecież nie musiała i nie musi tego robić.
Wiele spraw i potrzebnych rzeczy – choćby właśnie komputery – trzeba organizować w taki sposób, na własną rękę?
Szukamy tego, co potrzebne, na wszelkie sposoby – w internecie, wśród znajomych. Tak to funkcjonuje. Taka jest codzienność. Na terenie, w którym działam, pracownicy domów dziecka też zdobywają laptopy od osób prywatnych, od instytucji.
Dla nas to nie jest nic dziwnego. Państwo zostawia nas na uboczu. Trzeba szukać, gdzie się da. Często uruchamia się znajomości. Ktoś pozbywa się starego komputera, więc zamiast wyrzucić go na śmietnik, my przejmujemy taki sprzęt, żeby przekazać potrzebującym. Warto o tym pamiętać.
Trzeba jednak pamiętać, że nawet jeśli ktoś przekaże laptop zakupiony ze środków jakiejś fundacji lub zorganizowany przez szkołę, gdy nikt nie przypilnuje dziecka, to prawdę mówiąc tego dziecka nie ma, zniknęło.
Znikają nagle dzieci ze szkoły, to co one robią?
Bawią się na podwórku, na ulicy, u sąsiadów. Najczęściej jednak oglądają telewizję od rana do wieczora. Oglądają programu typu "Dlaczego ja?" i powielają zachowania, które tam widzą, a widzą krzyki, kłótnie, awantury.
W przypadku siedmioosobowej rodziny żyjącej na 20m2, nawet jeśli byłoby 5 komputerów, dla każdego dziecka jeden, i tak raczej nie byłoby warunków, żeby z nich korzystać.
Nie ma warunków, ale jest to przypadek ekstremalny.
Ale pewnie nie trzeba szukać takich ekstremalnych, żeby było ciężko się uczyć?
Oczywiście, że tak. Są dzieci małe, są starsze. Jedno siedzi drugiemu na głowie. Jak to dzieci. Ale istnieje jeszcze coś, o czym warto powiedzieć – uzależnienie od sieci, od gier komputerowych.
To jest potworny problem, połączenie nałogu i nauki zdalnej. Pewnie nie widziała pani czegoś takiego, jak dziury wybite w drzwiach, w ścianach, kopniakami lub pięścią, bo ktoś odłączył dziecko od komputera. To wyzwala ogromną agresję.
Mam wrażenie, że zapominając o tych dzieciach, dokłada się kolejną cegiełkę do budowy tej wielopokoleniowej biedy. Nie próbuje się pokazać im, że można inaczej, nie daje się szansy.
My tego nie widzimy, a jest tak jak z wolno gotującą się żabą – jesteśmy bardzo klasowym społeczeństwem. Bieda rzeczywiście jest biedą pokoleniową. Mało kto, z tych ubogich rodzin, ma taką siłę i determinację, żeby zdobyć solidne wykształcenie, które przyniesie awans społeczny. Tak było, tak jest i chyba tak będzie.
Czasami pojawia się taka myśl, że ktoś, kto jest biedny, jest gorszy. Wstydzę się tego, ale czasami nawet mnie dotyka taka myśl, bo mamy wewnętrznie wdrukowane, że możemy takiego człowieka lekceważyć, no nie, nie możemy. Musimy z tym walczyć, ale to niestety funkcjonuje.
Dzieci też się wstydzą, bo czują się gorsze?
Wstydzą się, jeżeli już są w stanie zrozumieć swoją sytuację, bo jeśli wszyscy jesteśmy brudni i brzydko pachniemy, to nie dostrzegamy tego, że coś jest nie tak. Miałem taki przypadek, dziecko wracało ze szkoły zapłakane, bo inni śmiali się z niego, mówili, że brzydko pachnie. Rzeczywiście brzydko pachniało, bo ta rodzina mieszka w takich, a nie innych warunkach. Nie chodzi nawet o sprzątanie, chodzi o zaduch, o zatęchłe mieszkania.
W pewnym momencie dzieci zaczynają się wstydzić, a jeśli zaczynają się wstydzić, to albo zamykają się w sobie, wycofują się, albo reagują agresją, bo chcą jakoś rekompensować sobie niedostatki. Obserwuje i to, i to.
Przecież to ten moment, kiedy dzieci najbardziej potrzebują akceptacji. Traumy zostają na długie lata.
Traumy z lat szkolnych ciągną się za człowiekiem przez całe życie. Wiemy, że można to zagłuszyć, próbować wyprzeć z pamięci, ale to gdzieś pozostaje. Jeśli ktoś skrzywdzi dziecko – słownie, fizycznie – to zostaje to z nim przez lata.
Co możemy zrobić? Walczymy codziennie. Robimy co możemy. Mam jednak wrażenie, że po strony państwa, wielu instytucji, są tylko słowa, słowa, słowa. A jak przychodzi, co do czego, liczy się papier, bo na papierze widać, że coś robią.
A później są artykuły, że ktoś czegoś nie dopilnował, np. kurator...
Powiem pani, jak często wygląda to w rzeczywistości. Odwiedzam kobietę, która żyje z partnerem i ma dzieci. Widzę, że jest pobita, ma zasinioną twarz, podbite oczy, spuchnięty nos. Pytam, co się stało, a ona na to, że nic takiego, że po prostu spadła ze schodów. Tłumaczę, że nie może oszukiwać, że nie może zamiatać tego pod dywan. A ona dalej swoje.
Dzieci potwierdzają jej wersję, choć wszyscy wiemy, że to jest nieprawda, ale co mamy zrobić? Jestem tylko kuratorem społecznym. Obserwuję, patrzę, mogę tylko podpowiedzieć, wskazać kierunek.
Możemy rozmawiać, mogę podkreślać, że ona nie zasługuje na taki los, że nie musi się godzić na bicie, na maltretowanie, że tak nie musi to wyglądać. Nie mogę jednak wymusić czegoś, jeśli wszyscy twierdzą, że ta kobieta spadła ze schodów.
Podam jeszcze przykład innej kobiety, która również jest fatalnie traktowana przez partnera. Pytam ją, dlaczego żyje z kimś takim, a ona szczerze odpowiada "Bo samej żyje się bardzo źle". I co ja mam odpowiedzieć na coś takiego?
Ale na pewno są też rodzice zaangażowani, mimo problemów. Tacy, którzy robią dla dzieci wszystko, co mogą.
Są takie rodziny. Znam matkę, która mieszkała z dzieckiem w jednym pokoiku. Mimo zimy, mimo mrozu, śniegu, deszczu, codziennie zawoziła rowerem dziecko do szkoły, 5 km w jedną stronę. Później jechała na tym rowerze do pracy, pracowała jako sprzątaczka. Była bardzo zaangażowana i zdeterminowana. To budziło szacunek, podziw.
Co myśli pan, gdy słyszy takie hasła: chcieć to móc, wszyscy mają równe szanse?
Nie, nie wszyscy mają równe szanse, to jest kłamstwo, nieprawda. Amerykanie też przyznają się do tego, że hasło "od pucybuta do milionera" było kłamstwem. Podzielę się kolejną historią.
Patologiczna rodzina, matka, która opuściła dzieci w ciągu alkoholowym, nie było jej ponad rok. Wróciła, przestała pić, zajęła się dziećmi, widać było zmianę. Praca z nią była nawet przyjemnością, bo udało mi się ją przekonać, żeby zawalczyła o życie, o siebie, żeby zaczęła aktywnie szukać pracy.
W pewnym momencie dzwoni do mnie i mówi, że zatrudniono ją w sklepie. Poszedłem tam, ona uśmiechnięta, ładnie ubrana, widać było, że jest zadowolona. Dwa dni później jadę do tej rodziny i już na ulicy słyszę płacz – ta kobieta została zwolniona, bo za wolno pracuje.
Zjawiłem się w sklepie, rozmawiam z kierowniczką, pytam dlaczego ją zwolniła, przecież rozmawialiśmy o tym, żeby dać jej szansę. I co słyszę? "Nie ona za wolno pracuje. Nie możemy sobie na to pozwolić".
Być może była to jedyna szansa, żeby zmienić sytuację tej rodziny. Brak zrozumienia spowodował to, co spowodował. Skończyło się źle...
Biedy jest coraz więcej?
Ubrania można dostać, nawet w miarę tanio kupić. Ale pozostaje jeszcze reszta, mieszkanie, edukacja, zdrowie, żywność. I tu zaczyna się problem i tego możemy nie widzieć. Ta bieda funkcjonuje, bieda przykryta wstydem i bezradnością.
Potrzebujesz sprzętu dla swojego dziecka lub chciałbyś oddać stary komputer, który może komuś jeszcze posłużyć? Możesz to zrobić na stronie Uwolnij Złomka.