
Po tragedii na placu budowy w Krakowie wraca stare powiedzenie, że Polak mądry po szkodzie. Trwają pilne kontrole dźwigów i żurawi, bo w czasie ekstremalnej pogody, muszą być zabezpieczone. Zapytaliśmy jednego z operatorów, czy w ogóle opłaca się ryzykować, pracując na wysokości.
Niż Dudley nad Polską doprowadził do gwałtownego załamania pogody. 17 lutego w wielu miejscach wichura niszczyła wszystko, co spotkała na swojej drodze. W Krakowie doszło do wypadku na placu budowy przy ulicy Domagały 45. Wiatr przewrócił tam dźwig budowlany. W wyniku tego zdarzenia dwie osoby zginęły, a dwie odniosły poważne obrażenia.
Dwie ofiary śmiertelne to robotnicy budowlani. Jeden z nich pracował na dachu, a drugi był na dole. "W związku z alertami RCB, na wszystkich budowach Grupy Murapol w całej Polsce zostały wyłączone z pracy żurawie wieżowe i wprowadzone w bezpieczny tzw. tryb wiatrowy. W związku z tym – w kabinie maszyny nie było jej operatora" – czytamy w oświadczeniu firmy, na której placu budowy doszło do wypadku.
Fot. Beata Zawrzel/REPORTER
I rzeczywiście, według przepisów w taką pogodę nikt nie powinien znaleźć się w kabinie żurawia. Tyle że sam dźwig też powinien być odpowiednio zabezpieczony, by nie przewrócił się w czasie silnego wiatru.
– Przy takiej wichurze operator powinien ustawić żuraw do pozycji wolnowiatrowej, czyli potocznie mówiąc, "zwiatrować", żeby żuraw mógł się swobodnie obracać, nie stawiając oporu – mówi naTemat pan Szymon z Trójmiasta, operator żurawia.
Nasz rozmówca znalazł dla nas czas w środku dnia, a to dlatego, że wichura uniemożliwiła mu przebywanie na górze, w kabinie żurawia. – To, że ja dziś nie pracuję, jest określone przepisami BHP. Jeśli wiatromierz wskazuje nam porywy wiatru 15m/s i powyżej, to praca jest zabroniona – tłumaczy.
Według przepisów, pracę operatorowi uniemożliwiłyby też choćby wyładowania atmosferyczne w trakcie burzy czy niedostateczna widoczność w czasie mgły. – Jeśli warunki nie pozwalają na bezpieczną pracę, to ją przerywam – stwierdza krótko.
Jak zostać operatorem żurawia?
Pan Szymon w branży nie jest świeżakiem, bo w czerwcu miną mu cztery lata pracy. Jak mówi, jeśli ktoś jest kompletnie "zielony" w temacie, to szkolenie na operatora żurawia można porównać do kursu na prawo jazdy. – Musimy odbyć badania. W tym przypadku wysokościowe, powyżej 3 metrów i psychotesty, które orzekają, czy możemy wykonywać ten zawód – wyjaśnia.
Kolejny krok to szkolenie teoretyczne i praktyczne, a na końcu egzamin z w Urzędzie Dozoru Technicznego. – Biorąc pod uwagę oferty ośrodków, szkolenie teoretyczne to zazwyczaj 20-30 godzin, oraz szkolenie praktyczne, trwające ok. 40-50 godzin w kabinie z doświadczonym operatorem – wskazuje.
Tu pojawia się jednak problem, bo mimo wszystko, to nie jest zwykły kurs na "prawko". Praca na wysokości wymaga stalowych nerwów i przygotowania, a mój rozmówca nie ma wątpliwości, że wspomniany kurs to za mało.
I tutaj wychodzą tzw. polskie realia. – Wiele szkoleń odbywa się na placach budowy podczas przerwy, kiedy pracowników nie ma na dole, i wtedy kursant może przez te 30 minut pojeździć "na sucho" bez ładunku – podkreśla pan Szymon.
Praca operatora żurawia – czy się opłaca?
Jeśli myśleliście, że w Polsce operator żurawia może liczyć na kokosy, to rzeczywistość jest trochę inna. Jak podaje portal wynagrodzenia.pl, co drugi operator żurawia wieżowego otrzymuje pensję od 4 060 zł do 6 410 zł brutto. Na zarobki powyżej tej granicznej kwoty może liczyć grupa 25 proc. najlepiej opłacanych operatorów.
– Uważam, że zarobki nie są adekwatne do odpowiedzialności, jaką my operatorzy mamy na głowie. Do tego dochodzi kwestia zatrudnienia. 90 proc. operatorów pracuje na jednoosobowych działalnościach gospodarczych, przez co wszelkie koszty z nią związane są po naszej stronie. Od płacenia co miesiąc składek ZUS, po wykupowanie co roku ubezpieczenia OC od wypadków przy pracy itd. – wylicza nasz rozmówca.
Zarobki może nie są dramatycznie niskie, ale ryzyko związane z tą pracą – ogromne. Po wypadku w Krakowie ruszyły pilne kontrole dźwigów i żurawi. – Stan wielu tych maszyn w Polsce niestety zostawia wiele do życzenia. Tylko czemu jak zwykle musiało dojść do tragedii? – dopytuje pan Szymon.
Do tego dochodzą też często bardzo trudne warunki pracy. Pamiętacie nagrania sprzed kilku lat, kiedy jeden z operatorów pokazał piekło w kabinie w czasie upałów? Jego nagrania wywołały lawinę komentarzy, ale też dostarczyły ich autorowi sporo problemów. Musiał nawet usunąć z YouTube swoje filmy o kulisach pracy na dźwigu, bo nie spodobały się jego pracodawcy.
Czytaj także: Narzekasz na upały? Możesz przestać. Operator dźwigu pokazał piekło, które panuje w jego kabinie
Pan Szymon nie ukrywa, że od wspomnianych nagrań w branży zaczęło się zmieniać. Ktoś odważył się nagłośnić problemy, więc firmy musiały zareagować. – Wiele nam to dało, ponieważ w końcu zaczęły respektować prawo, które mówi, że w kabinie żurawia nie może być mniej niż 18 stopni Celsjusza i więcej niż 28 st. C. Dzięki temu kabiny są już wyposażone w klimatyzację – przyznaje.
