W środę wojsko rosyjskie zaatakowało szpital w Mariupolu. Zginęły trzy osoby. Jednak Rosja wcale nie zamierza brać na siebie odpowiedzialności za ten atak. Moskwa zaprzecza, jakoby rosyjskie lotnictwo w ogóle zbombardowało szpital.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W środę wojsko Władimira Putina zbombardowało szpital dziecięcy i położniczy w Mariupolu, zostawiając wiele ofiar. Trzy z nich nie przeżyły.
Rosjanie twierdzą teraz, że nie było tego dnia żadnego ataku z powietrza na ten teren. Oskarżają też Ukrainę o prowokację w tej kwestii.
Agencje prasowe donoszą, że ministerstwo obrony Rosji zaprzeczyło w czwartek, iż poprzedniego dnia zbombardowało szpital położniczy i dziecięcy w ukraińskim Mariupolu. To jednak nie wszystko. Moskwa oskarżyła Ukrainę o "wyreżyserowaną prowokację" ataku.
Rosja oskarża Ukrainę o prowokację ws. szpitala w Mariupolu
Jakby tego było mało, Kreml twierdzi, że nie przeprowadzał w środę żadnych ataków lotniczych na cele naziemne w tym rejonie. Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow mówił już wcześniej, że to siły ukraińskie przejęły szpital. Teraz Rosja chce "ustalenia jasnych faktów" w tej sprawie.
Co ciekawe, Twitter usunął wpisy opublikowane przez ambasadę Rosji w Wielkiej Brytanii dotyczące bombardowania szpitala dziecięcego w Mariupolu, gdyż Rosjanie publikowali kłamstwa.
Przypomnijmy, że informacje o tym, że Rosjanie zbombardowali szpital dziecięcy w Mariupolu pojawiły się w środę po południu. Strona ukraińska udostępniła nagrania płonącego budynku. "Okupanci celowo zbombardowali szpital dziecięcy w Mariupolu. Zniszczenia są ogromne" – podano.
"Ludzie, dzieci są pod wrakiem. Okrucieństwo! Jak długo jeszcze świat będzie wspólnikiem ignorowania terroru? Zamknijcie niebo już teraz! Zatrzymajcie zabójstwa!" – skomentował chwilę po pojawieniu się tej informacji w mediach prezydent Ukriany Wołodymyr Zełenski.
Dmytro Gurin, ukraiński deputowany, który wychował się w Mariupolu i którego rodzice są tam uwięzieni, mówił w rozmowie z BBC News, że ostatni raz udało mu się porozmawiać z sąsiadami cztery dni temu.
- Rozmawialiśmy przez 30 sekund - powiedział Gurin. Jak się dowiedział, jego rodzice żyją i mieszkają obecnie w piwnicy pod ich blokiem.
- Proszę mnie zrozumieć, że to nie jest schron ze światłem, wodą i toaletą, to jest piwnica, w której nie ma nic - tłumaczył stacji. Jego rodzice używają śniegu jako wody do picia i próbują tak gotować jakieś jedzenie na otwartym ogniu na dworze.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.