Reprezentacja Słowenii sięgnęła po złote medale w niedzielnym konkursie drużynowym MŚ w lotach narciarskich. Mistrzowie zdeklasowali resztę stawki, potwierdzając swoją świetną dyspozycję z zawodów indywidualnych. Srebro dla Niemców, brąz dla Norwegów. Polacy zajęli piąte miejsce, a najlepszym był ponownie Jakub Wolny.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Kto poświęcił swój czas na śledzenie czwartkowych kwalifikacji oraz piątkowego i sobotniego rywalizowania w konkursie indywidualnym, ten wiedział dobrze, czego można się spodziewać po niedzielnej drużynówce. Jedynym znakiem zapytania w polskiej kadrze była dyspozycja Dawida Kubackiego. Brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Pekinie po przeciętnych skokach treningowych wypadł z kadry przed zawodami indywidualnymi. Dostał jednak swoją szansę podczas konkursu drużynowego, gdzie skakał poprawnie, nie odstając od reszty kolegów.
Najbardziej pozytywnym akcentem występu Biało-Czerwonych na MŚ w lotach narciarskich w Vikersund okazał się być Jakub Wolny. Najwyżej sklasyfikowany indywidualnie (11 miejsce) potwierdził dobrą formę na skoczni mamuciej również drużynowo. Jako debiutant na MŚ w lotach Wolny skakał jako ostatni, czyli nieformalnie najmocniejszy punkt w polskiej kadrze.
Gdyby spoglądać na indywidualne osiągnięcia, Wolny w niedzielę był dziewiątym skoczkiem konkursu, wyprzedzając m.in. triumfatora Pucharu Świata z poprzedniego sezonu, Halvora Egnera Graneruda. Nie dziwi natomiast zwycięstwo Słowenii, skoro wyselekcjonowana czwórka zmieściła się w najlepszej siódemce najlepszych w drużynówce. Świetnie zaprezentowali się zwłaszcza Timi Zajc (wicemistrz świata) i Anże Laniszek. Niemców potrafił za to dźwignąć Karl Geiger, popisując się fenomenalnym skokiem na odległość aż 238 metrów. Co do mistrza świata Mariusa Lindvika, Norweg indywidualnie był w niedzielę czwartym skoczkiem zawodów.
Biało-Czerwoni MŚ w lotach kończą... zgodnie z przewidywaniami. Trudno było spodziewać się, żeby szukający formy kadrowicze, dodatkowo osłabieni brakiem trenera Michala Doleżala (pozytywny test COVID-19), mogli zakasować weekend w Vikersund.
Jak wyglądał ten sezon najlepiej pokazał występ Kamila Stocha. Wielki mistrz potrafił zepsuć skok w pierwszej serii, osiągając tylko 194 metry. Przy drugim podejściu trzykrotny mistrz olimpijski pokazał pazur, skacząc 221,5 metra. Czyli prawie trzydzieści metrów różnicy u tak doświadczonego skoczka, które z pewnością przyprawia o ból głowy zarówno samego zainteresowanego, jak i sztab szkoleniowy polskiej kadry.
Polskie skoki mogą obecnie pozazdrościć rozwoju Słoweńcom, którego zazdroszczą również inne reprezentacje. Słowenia z przewagą aż 128 punktów nad rywalami, udowodniła swoją jakość, pieczętując udany sezon.
Biało-Czerwonym do brązowego medalu zabrakło około 50 metrów, przeliczając na punkty. Gdyby dorzucić lepszy skok Stocha w pierwszej serii i trochę dłuższe próby Piotra Żyły (210,5 i 201,5 m) czy Kubackiego (213 i 212 m), sukces nie był aż tak daleko. A warto przypomnieć, że Polacy w Vikersund bronili brązowego medalu zdobytego na poprzednich MŚ w Planicy. Tym razem ta sztuka się nie powiodła i to kolejny kamyczek do ogródka wyników pracy pod okiem sztabu trenera Doleżala.