Kiedy zaczęła się wojna (jak to brzmi!), moja znajoma napisała mi w komentarzu na Facebooku, że mimo że codziennie nad jej głową latają samoloty, bo mieszka niedaleko Dęblina, ostatniej nocy huk obudził ją pełną przerażenia, że "się zaczęło".
I nie. Nie ma to nic wspólnego z nakręcaniem paniki. To po prostu rezultat natłoku myśli. To rzeczywistość wielu osób, które cierpią na tzw. anxiety lub - jak kto woli - "nadmyślenie". Tych, którzy tak bardzo niepokoją się sytuacją za naszą wschodnią granicą, że od ponad dwóch tygodni nie zaliczyli spokojnej nocy. Tych, których dotychczas wyciszone stany lękowe uruchomiły się, by uderzyć z największą mocą. Oraz tych, którzy po prostu, dla uspokojenia lęku, który zaczął im z dnia na dzień towarzyszyć, starają się przygotować wyjście awaryjne, by wiedzieć, że "w razie czego" jest się przygotowanym na każdą okoliczność.
Dotychczas nasze życie było pełne swobody i beztroski. Ci, którzy dotychczas mieli za sobą nieprzespaną noc, myśleli podczas niej o tym, gdzie by pojechały na wakacje, co spakować w torbę na bezludną wyspę albo o tym, czy pingwiny mają kolana. Dziś te osoby w nocy, kiedy myśli nie pozwalają na spokojny sen, myślą, gdzie skierować się, jeśli i Polska będzie zagrożona lub o tym, czy to już moment na przygotowanie plecaka z najpotrzebniejszymi rzeczami albo czy możemy czuć się w naszym kraju bezpiecznie. Trudno się takim osobom dziwić, skoro w ostatnich dniach Rosjanie zaatakowali niedaleko Lwowa. Ostrzał miał miejsce niecałe 30 km od granicy z Polską.
I to nie są odosobnione przypadki osób, które cierpią na różnego rodzaju zaburzenia. To powszechne zjawisko, bowiem – jak wynika z sondażu IBRiS przeprowadzonego na zlecenie "Rzeczpospolitej" – wojna w Ukrainie budzi w Polsce ogromne emocje. Dominuje, oczywiście, strach. A 78 proc. ankietowanych deklaruje, że boi się wojny. Kiedy proszono badanych o określenie siły tego odczucia w dziesięciostopniowej skali. Ponad 42 proc. zaznaczyło najwyższy, 10. poziom, pozostali 8. i 9.
"A z takim katastroficznym myśleniem na szeroką skalę sami możemy spowodować problemy społeczne. Bo gdy masowo zaczniemy wyjeżdżać na Zachód, sami doprowadzimy do katastrofy społecznej w naszym kraju. Bez jednego strzału. Dlatego nie powinniśmy ulegać panice. Trzeba sobie perswadować: "Źle się czuję, jestem podenerwowany, ale to normalne, bo sytuacja jest niezwykła"" – powiedział w rozmowie z Onetem.
Tym, którzy mają taką możliwość, radzę – choć to trudne – robić sobie informacyjny detoks. Nie ma potrzeby bycia przykutym do przekazu z frontu 24/7. Jeśli chcecie pomagać osobom uciekającym przed wojną w Ukrainie, sami musicie ładować baterie. A pomoc innym to dobre wyjście w radzeniu sobie z sytuacją kryzysową.
Warto też starać się żyć w miarę normalnie. Inaczej będziemy wykończeni, bezużyteczni, nie będzie z nas żadnego pożytku. Spróbujmy wychodzić na spacer, poczytać coś nie-o-wojnie, pooglądać serial, ten z kategorii odmóżdżacz. Warto znaleźć coś, co oderwie nasze myśli, choćby na chwilę. Na szczęście coraz piękniejsza pogoda sprzyja wychodzeniu z domu, wietrzeniu głowy. I – choć trudno w to uwierzyć – wiosna przyjdzie i tak.
I - jak zwykle - podpowiadam: warto skorzystać z pomocy eksperta. Psychoterapeuta czy psychiatra to pomoc, z której skorzystanie nie jest oznaką słabości, lecz dbaniem o samego siebie i często aktem odwagi. Dlatego, jeśli też tęsknisz za spokojniejszym funkcjonowaniem, i inne, "banalne" sposoby opanowania natłoku myśli nie przynoszą ukojenia, warto poprosić o pomoc tych, którzy się na tym znają.
A niedługo, wierzę w to głęboko, jak to wszystko przetrwamy, jak się z tym uporamy, jedyną naszą rozkminą będzie znów to, czy te cholerne pingiwny mają kolana.