Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
Choć wizyta premierów w Kijowie spotkała się z uznaniem nawet przeciwników rządu, to pewien niesmak wzbudziły informacje, że wbrew wcześniejszym deklaracjom polityków, nie była ona skoordynowana z UE. Pojawiły się pytania, czy faktycznie miała mandat UE, czy nie. I skoro nie miała, po co politycy PiS przedstawiali ją w takim świetle.
W PiS twierdzą, że wszystko, co było trzeba, zostało zrobione.
– Nie ma potrzeby uzgadniać spraw bezpieczeństwa z UE. Tak jak sprawy praworządności, tak tym bardziej sprawy bezpieczeństwa, nie są objęte żadną umową europejską. Problemy bezpieczeństwa są prerogatywą państw członkowskich – reaguje w rozmowie w rozmowie z naTemat Witold Waszczykowski, europoseł PiS, były szef MSZ.
Mówi, że wie od ambasadorów, że instytucje, z którymi współpracujemy były o tej wizycie powiadomione.
– Informował o tym ambasador Polski przy NATO, minister Rau był w tym czasie w Nowym Jorku i informował o tym samego sekretarza generalnego. Premier przyznał, że poinformował o tym panią von der Leyen. Nie ma innej procedury uzgadniania, ani oczekiwania na jakąś zgodę, czy mandat. Scholz czy Macron nie otrzymują żadnego mandatu, aby dzwonić i rozmawiać z Putinem – mówi.
W czyim imieniu Scholz i Macron rozmawiają z Putinem? Albo kto upoważnił Wielką Brytanię, Francję i Niemcy, żeby negocjować porozumienie nuklearne z Iranem? Kto upoważniał Brytyjczyków, Francuzów, żeby w imieniu UE rozpoczynać wojnę w Libii? Najpierw startują poszczególne państwa i przywódcy, a potem szuka się wsparcia europejskiego.
Wspomina czas, gdy był ministrem spraw zagranicznych i Polska rozpoczynała rozmowy z Aleksandrem Łukaszenką: – Uzgadniałem to z Federicą Mogherini, poprzedniczkę Borrella. Nie musiałem, jesteśmy sąsiadem Białorusi, mogliśmy robić, co uznaliśmy za stosowne. Ale Białoruś była i jest obłożona sankcjami europejskimi, więc uznałem, że warto poinformować UE. Nie był to jednak mandat w rozumieniu zgody. To było nieformalne wyrażenie opinii: bardzo dobrze, że chcecie to robić, róbcie to.
W odniesieniu do wizyty w Kijowie kilka razy podkreśla: – Nie ma na to żadnych procedur. Nie ma czegoś takiego jak mandat UE zajmujący się sprawami bezpieczeństwa. A my dokonaliśmy wszystkich procedur informowania zainteresowanych instytucji. Na pewno na najbliższej RE premier przedstawi sprawozdanie, wnioski, albo będzie dzwonił do Charlesa Michela.
Przypomnijmy, wyprawa premierów Polski, Czech i Słowenii oraz Jarosława Kaczyńskiego do Kijowa została ogłoszona jako wizyta uzgodniona z UE. Usłyszeliśmy, że na spotkanie z prezydentem Ukrainy cała czwórka pojechała jako reprezentanci Rady Europejskiej.
"Udajemy się tam w porozumieniu i koordynacji z Unią Europejską i jej najważniejszymi przedstawicielami" – przekazał Mateusz Morawiecki. Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera, także podał, że premierzy udali się do Kijowa w imieniu UE. A rzecznik rządu – że w porozumieniu z przewodniczącym RE i przewodniczącą KE.
Powszechnie odebrano te zapowiedzi jako wyraz wsparcia całej UE dla delegacji z udziałem polskiego premiera. Jednak potem ta narracja się zmieniła, a w Polskę poszedł przekaz, że żadnego mandatu UE dla wyprawy do Kijowa nie było.
Jak przekazał rzecznik KE, o planach wyjazdu do Kijowa Mateusz Morawiecki poinformował Ursulę von der Leyen i Charlesa Michela w trakcie spotkań nieformalnych szczytu wersalskiego. Nie wspomniał jednak nic o koordynacji.
– Z tego co słyszę, nie było żadnego ustalenia, że do Kijowa jedzie delegacja z UE. Pojechało tylko kilku premierów z jednej części UE, w dodatku dwóch z nich jest rozpoznawalnych jako eurosceptycznych. Jak wynika z informacji, które mamy, jest to prywatna inicjatywa premierów, chyba nieuzgodniona z pozostałymi krajami członkowskimi, więc o reprezentowaniu UE mowy nie ma. Chciałabym, żeby ta wizyta przyniosła coś dobrego, nie wiem, po co wysyłać takie komunikaty – komentuje w rozmowie z naTemat europosłanka Róża Thun.
– To jest stawianie RE w bardzo niewygodnej sytuacji. Premier Morawiecki jest członkiem RE, a ona nie chce odcinać się od inicjatyw swoich członków. Stara się reagować bardzo dyplomatycznie i nie robią wokół tego szumu – dodaje.
Wiele osób w komentarzach to zauważa.
– To zupełnie niepotrzebny wątek, który na własne życzenie wprowadza się w niezręczny, mało dyplomatyczny sposób. Rozumiem, że została wysłana informacja na temat wizyty, ale to nie oznacza automatycznie mandatu negocjacyjnego. Jeśli ktoś przesadza, to dewaluuje znaczenie wizyty, a nie wzmacnia jej charakter – uważa europoseł PO Andrzej Halicki.
Sam wizytę premierów w Kijowie docenia. – Oceniam inicjatywę polskiego rządu, i myślę, że większość tak ją ocenia, jako bardzo ważny solidarnościowy gest w bardzo trudnym momencie. Myślę, że ten gest jest bardzo mocno doceniany. Pytanie, co z dyplomatycznego gestu będzie wynikało w praktyce. Chciałbym wiedzieć więcej, z czym przyjedzie delegacja i jakie są oczekiwania strony ukraińskiej – mówi w rozmowie z naTemat.
– Ten mandat działania w imieniu Rady Europejskiej, czy w porozumieniu z szefem RE, czy KE, byłby cenny. Szkoda, że tego wzmocnienia nie było. Ale nie chciałbym dzielić włosa na czworo. Dzisiaj jest to chyba wtórne w stosunku do gestu solidarności, który ma symboliczny, ale ważny wymiar. Dobrze, że są inicjatywy poszczególnych państw i rządów. Na pewno strona ukraińska oczekuje takich gestów – dodaje.
Czytaj także: https://natemat.pl/401951,kaczynski-w-kijowie-potrzebna-misja-nato-ktora-moze-sie-obronicJak w ogóle inicjatywa premierów jest odbierana w unijnym kręgach? Według dziennikarza Dave'a Keatinga wizyta w Kijowie miała nawet wywołać wściekłość Brukseli. "Prywatnie wściekają się na tę wizytę, która może stać się 'iskrą dla III wojny światowej', jak to ujął jeden z urzędników" – przekazał.
– Nie słyszałam, żeby ktoś w ogóle mówił o tej wizycie. Nikt z zachodnich polityków, czy mediów, nie pytał mnie o to – mówi Róża Thun, która akurat jest w Brukseli.
Jeden z europosłów opozycji mówi z kolei o pewnym zaskoczeniu w UE, ale zaraz zastrzega, że nie jest teraz czas na to, by to roztrząsać. W ostatnim momencie, jak mówi, wszyscy się o niej dowiedzieli.
Inny europoseł, z PiS, twierdzi, że tego zaskoczenia nie widzi. – Wszyscy są zadowoleni i dobrze do tej wizyty nastawieni. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu zdejmuje to z nich odpowiedzialność za to, że inni tam nie pojechali, ale cieszą, że ktoś z UE w Kijowie był. Podchodzą, gratulują, mówią, że to dobra robota, akt odwagi. Jest podziw i gratulacje, są stwierdzenia, że stało się coś dobrego – opowiada.
– Wszystkie media są pod wielkim wrażeniem, mówi się o odwadze, brawurze, media zachodnie wytykają Europejczykom zachodnim bezczynność, krytykowany jest Macron za brak inicjatywy – twierdzi też Witold Waszczykowski.
– Jeśli nie ci politycy, to kto ma tam pojechać? Powinien to robić Macron, prezydent Francji, która sprawuje prezydencję w UE. I to do jego obowiązków należało organizować Europę do rozwiązywania tego konfliktu. Niestety, nie robi nic. A właściwie robi – przebrał się w bluzę, nie ogolił, udaje Zełenskiego. To jest błaznowanie – dodaje.
W PiS na pewno nie przyjmują do wiadomości, że coś w kontakcie z UE mogło być nie tak, jak wynikało z ich wypowiedzi.
– Na pewno została poinformowana Ursula von der Leyen i Charles Michel. Na pewno odbyła się jakaś rozmowa, na pewno coś przekazali od siebie, co chcieli, żeby powiedziano w Kijowie. Każdy, kto miał wiedzieć o tej wizycie, musiał o niej wiedzieć. Z tego co słyszymy, oczywiście nie było to omawiane na posiedzeniu plenarnym, ale to nie ma znaczenia. Gdyby nie było wiedzy i akceptacji dla tego działania, ta wizyta odbyłaby się w innej formule. W dyplomacji często jedno się dzieje, co innego się widzi, a co innego jest mówione – zauważa anonimowo jeden z europosłów PiS.
Według niego ze słów rzecznika KE wynika, że szefowa KE miała wiedzę o wizycie. – I to wystarczy do działania w imieniu UE. Przewodniczący RE i KE to dwa najwyższe jednoosobowe organy UE. Oni mają prawo reprezentować UE i mają prawo upoważniać każdego do występowania w imieniu UE. Z tego co wiemy nawet z przestrzeni medialnej, nie było żadnego sprzeciwu – mówi.
Witold Waszczykowski twierdzi zaś, że głosy związane z mandatem UE słyszy tylko po jednej stronie. – Takie głosy pojawiają się tylko wśród opozycji totalnej, która widzi wszystko na opak i chciałaby do wszystkiego wpiąć szpilę rządowi – reaguje.
O wyjeździe do Kijowa były szef MSZ mówi jeszcze: – Był to akt odważny. Jest to kontynuacja polityki śp. Lecha Kaczyńskiego, polskiej aktywności na Wschodzie. Polska wychodzi z założenia, że to my powinniśmy kształtować przynajmniej wschodni wymiar polityki zagranicznej zarówno UE, jak u NATO. Żeby go kształtować, trzeba być aktywnym. Polska jest na celowniku Rosjan, mówią o tym, że nie zatrzymają się na Ukrainie się. Żebyśmy z tego celownika nie stali się ofiarą, to trzeba aktywnie działać. I w tym kontekście widzę to działanie w Kijowie.
Czytaj także: https://natemat.pl/401867,pis-nie-dostal-mandatu-rady-europejskiej-przy-wyjezdzie-do-kijowa