Michał Boni złożył na ręce arcybiskupa Głódzia apel “o pomoc w przeciwstawianiu się mowie nienawiści i wszelkim objawom nietolerancji”. To kolejny w ostatnim czasie głos nawołujący do tego, aby Kościół w Polsce żywiej reagował na przejawy ksenofobii i antysemityzmu, także w swoim łonie. Czy to wołanie na puszczy?
– Ten apel pozostanie bez skutku, bo język niejednego z hierarchów jest pełen agresji i podsyca atmosferę zagrożenia Kościoła. Wielu biskupów od lat wspiera Radio Maryja i ojca Rydzyka. Nie sądzę, żeby coś miało się zmienić – mówi prof. Tadeusz Bartoś, filozof i teolog o dokumencie, który Michał Boni złożył na ręce arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, Współprzewodniczącego Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu.
W liście Boni prosi o wspólne przeciwstawienie się „mowie nienawiści i wszelkim objawom nietolerancji”. Choć dokument adresowany jest do przedstawicieli wszystkich religii, oczywistym jest, że za jego pomocą rząd wysyła komunikat przede wszystkim do hierarchów Kościoła Katolickiego.
– Apel Boniego jest inteligentny, bo nie oskarża, nie wzywa do zaprzestania głoszenia z ambon pewnych poglądów, tylko prosi o pomoc odwołując się do ewangelicznych wartości miłości i pokoju , chce w biskupach wzbudzić to, czemu oni sami z siebie powinni być wierni, nauczaniu miłości, a nie pogardy – ocenia prof. Tadeusz Bartoś. – Apel pozostanie jednak bez skutku, bo sami biskupi często dają przykład nietolerancji na inność i cierpią na syndrom oblężonej twierdzy – mówi były dominikanin.
Zobacz:Katolickie feministki. "Wszystkie mówimy: chłopaki, przesuńcie się na ławce"
Wołania o zmianę
Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że obraz Kościoła w Polsce jest bardziej zróżnicowany. W ostatnim czasie głosy podobne do listu Boniego pojawiły się również wśród samych wierzących. Najpierw Stanisław Luft pisał do Abp. Józefa Michalika, że “zamiast Kościoła miłości i tolerancji proponuje się nam Kościół walki, a nawet wojny.”
Kilka dni temu Stefan Frankiewicz na łamach “Gazety Wyborczej” stwierdził zaś, że: “Za anachroniczną i niewychowawczą uważam wciąż żywą – mimo że komunizm dawno się skończył – tendencję w polskim Kościele do tropienia i demaskowania zewnętrznych wrogów, okopywania się w oblężonej twierdzy”.
– Niestety Kościół w Polsce słusznie stał się adresatem listu Boniego – komentuje ksiądz Wojciech Lemański. – Wzajemna niechęć, podburzanie, nastawianie jednych przeciw drugim, to wszystko dostrzegamy na każdym kroku. Czyż to nie Kościół powinien tonować te nastroje, pokazywać sposoby uzdrowienia i ukazywać ewentualne niebezpieczeństwa? Gdyby Kościół czynił to na co dzień, takie apele nie byłyby potrzebne – dodaje ksiądz.
Ksiądz Lemański dodaje też, że symptomatyczne jest, iż Kościół w sposób wyrazisty do owego listu się nie odniósł. Choć, jak donosi “GW” “strona kościelna przyjęła apel Boniego”, dziś tematu nie chciał komentować ani rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ani Ks. Filip Krauze, dyrektor Centrum Informacyjnego Archidiecezji Gdańskiej, na której czele stoi Abp. Sławoj Leszek Głódź.
"Kościół to nie tylko PiS"
Tomasz Wiścicki z “Więzi” twierdzi jednak, że skierowany przeciwko kościelnym radykałom apel Boniego powinien być poprzedzony poskromieniem radykalnych głosów także po drugiej stronie sporu. – Apel ministra i podobne głosy są przedstawiane jako obiektywne opinie, podczas gdy w gruncie rzeczy reprezentują jedną ze stron konfliktu, który jest widoczny w Kościele tak samo jak w całym społeczeństwie. Bo nieprawdą jest, że Kościół jest w całości "pisowski". Są też księża popierający PO. Jest miejsce na różne poglądy – przekonuje
Wiścicki.
Zgadza się z nim ksiądz Lemański, który mówi o tym, że polski Kościół ma wiele twarzy. – Wszystkie one są prawdziwe, trudno więc czasem wyodrębnić wspólny głos. Nie można przecież odmówić środowisku Radia Maryja przynależności do Kościoła. A że ja się z ich poglądami nie zgadzam, nie oznacza zaraz, że jestem tego Kościoła marginesem – mówi ksiądz. Cieszą go głosy Frankiewicza i Lufta, które świadczą o tym, że katolików w Polsce nie można utożsamiać tylko z krzykliwymi poglądami niektórych kościelnych środowisk.
Tomasz Wiścicki podkreśla jednak, że apele powołujące się na tolerancję i miłość bliźniego są w istocie formą moralnego szantażu i "maczugą" na tych, którzy mają bardziej konserwatywną wizję Kościoła. – Te głosy mówią: "Jak to? Nie chcecie się z nami pojednać? To jacy z was chrześcijanie?" – mówi publicysta. Jego zdaniem w ten sposób Kościół nie zbliża się do tego, by przemówić jednym głosem. Ksiądz Lemański dodaje również, że nawet gdyby Episkopat wypracował wspólne stanowisko, to nie ma władzy nad konkretnymi biskupami, którzy mogą głosić własne, odrębne poglądy.
Duchowa formacja czy deformacja?
Tezie o widzialnym podziale w Kościele przeciwstawia się jednak Tadeusz Bartoś. – Odrębną od biskupów opinię wierni i zwykli księża mogą mieć, ale prywatnie, w domu. Niewielu z prominentnych katolikow, biskupów, znanych księży przeciwstawia się publicznie temu, co dzieje się w mentalności kościelnej od wielu już lat. Głosy są pojedyncze, rozproszone. Niech mi pan wskaże biskupa, który otwarcie i konkretnie przeciwstawiłby się językowi nienawiści, zacząłby aktywnie działać, inspirować do zmian. W Polsce mamy kilkanaście, albo i więcej tysięcy księży. Gdzie oni są? Milcząc, zgadzają się – zauważa filozof.
Zdaniem Bartosia ważnym powodem dla tego, że w Kościele brakuje tolerancji na inność jest niski poziom kadr. – Seminaryjna formacja często jest deformacją , uczy konformizmu, układania się, myślenia w kategoriach “my dobrzy i źli oni”. System hierarchiczny, bycie ważnym "na górze", wymaga postaw pewnego rodzaju "sprytu". Pozycja w tej strukturze nie zależy od walorów osobistych, kompetencji, osobistej odwagi, niezależności myślenia, ale od znalezienia "patronów", przymilania się, uważania na to, co się mówi. Szczery i spontaniczny łatwo popadnie w kłopoty. Tak uformowanym ludziom brakuje kręgosłupa moralnego, nie wielu ma więc odwagę zabrać głos idący pod prąd postawom radiomaryjnych biskupów – ocenia.
Ksiądz Lemański żałuje, że Kościół na apel Boniego nie zareagował tak szybko, jak potrafił działać, gdy Caritas organizował pomoc dla poszkodowanych przez tsunami. – Jeśli fali wrogich nastrojów i wzajemnej niechęci nie postawimy szybko tamy, będzie za późno i może dojść do tragedii, takiej jak przed wojną, gdy emocje wymknęły się spod kontroli i zabito prezydenta Narutowicza – mówi ksiądz.