"Pisałem, że to ustawka rosyjskich służb". Szabłowski ostro po wywiadzie Owsiannikowej
Alicja Cembrowska
29 marca 2022, 23:07·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 marca 2022, 23:07
Marina Owsiannikowa całkiem niedawno uznana za bohaterkę, która odważyła się stanąć w rosyjskiej telewizji z kartką "No war", najpewniej nie ma tak kryształowo czystych intencji, jak wielu myślało. Wywiad, którego dziennikarka udzieliła włoskiej telewizji, niezwykle gładko wpisuje się w narrację Kremla.
Marinę w jednej chwili poznał cały świat. Dziennikarka miała być tą, która odważyła się publicznie zaprotestować przeciwko wojnie w Ukrainie, wychodząc z antywojenną planszą na antenie głównego wydania rosyjskich wiadomości. Jednak gdy pierwsze ekscytacje opadły, zaczęły pojawiać się głosy, że działanie Owsiannikowej to nie zryw serca, a wyreżyserowana szopka, część propagandy, którą Kreml postanowił nakarmić świat.
Członek Rady Najwyższej Ukrainy, Roman Hryszczuk przeanalizował nagranie i wypunktował, że dziennikarka używała określeń charakterystycznych dla oficjalnego przekazu Federacji Rosyjskiej (że to tylko Putin odpowiedzialny jest za wojnę, a Ukraińcy to bratni naród), a także nie bez powodu posłużyła się językiem angielskim (miał być to pokaz dla mediów zachodnich). Inni wskazywali, że niepokorną dziennikarkę spotkała wyjątkowo niska kara, co również budziło podejrzenia.
Reporter Witold Szabłowski (autor wydanej ostatnio książki "Rosja od kuchni. Jak zbudować imperium nożem, chochlą i widelcem") jako jeden z pierwszym sceptycznie odniósł się do gestu Owsiannikowej i zalecił czujność. Spotkał się z przeróżnymi reakcjami, również krytyką, pomimo dosyć istotnego argumentu, że od lat w rosyjskiej telewizji, ściśle kontrolowanej przez państwo, nie ma programów na żywo. Tym bardziej wydań wiadomości.
Liczna grupa wierzyła jednak w dobre intencje dziennikarki, która "się nawróciła". Próżno szukać krytyki na przykład pod wywiadem w "Gazecie Wyborczej", który już w nagłówku krzyczy: "Proszę przekazać Polakom, że nie jestem fejkiem".
Fejkiem Owsiannikowa może nie jest, ale zdaje się, że jednak to intuicja i wiedza Szabłowskiego były słuszniejsze. Dziennikarka udzieliła bowiem wywiadu we włoskim programie "Che Tempo Che Fa" w telewizji RAI, o czym poinformowała na (rzekomo zablokowanym) Instagramie. Wpis i wystąpienie sprawiły, że grupa, która wierzy w mistyfikację, znacząco się powiększyła – ale raczej nie we Włoszech. Pod nagraniem włoskiego nadawcy trudno znaleźć słowo krytyki czy zwątpienia w szczere intencje gościni programu, która apelowała o zniesienie sankcji, powtórzyła, że to wojna Putina, w której niesłusznie cierpią Rosjanie i która zwiększa rusofobię.
"Powiedziała tam, że wojna obudziła straszną rusofobię i wezwała do zniesienia sankcji. Czyli, choć krytykuje Putina, zaskakująco dobrze wpisuje się w linię Kremla. Cóż. Od początku pisałem, że wystąpienie pani Mariny to nic innego, jak ustawka rosyjskich służb. Owsiannikowa powiedziała też, że Unia nie może karać zwykłych Rosjan i że jej mama nie może dziś kupić leków, a córka zapłacić w szkole za obiad kartą płatniczą. I że w sklepach nie ma cukru i są kolejki" – skomentował na Facebooku Witold Szabłowski.
Reporter ironicznie dodał, że rodzinie dziennikarki zapewne "współczuje pół Mariupola". " (...) wyobraźcie sobie, jakie to robi wrażenie na ludziach: nawet ta odważna pani z Pierwszego Kanału, która dzielnie trzymała transparent, prosi, żeby znieść sankcje. Może ona ma rację? – gotów ktoś pomyśleć. I zacznie się powoli nacisk na rząd, żeby jednak jeszcze raz te sankcje przemyśleć. I może za miesiąc, albo za dwa, albo za pół roku – zluzować. Albo całkiem zdjąć" – czytamy w dalszej części wpisu.