nt_logo

Po koszmarnym finale LM stał się pośmiewiskiem i pokutował latami. Dziś zamienił się w bestię

Krzysztof Gaweł

08 kwietnia 2022, 20:23 · 3 minuty czytania
Lorisa Kariusa zapewne pamiętacie jako człowieka, który zawalił Liverpoolowi finał Ligi Mistrzów w 2018 roku i wydatnie pomógł swoimi błędami Realowi Madryt w odniesieniu zwycięstwa (3:1). Co ciekawe, Niemiec nadal jest piłkarzem The Reds, choć od czterech lat nie zagrał ani jednego meczu dla swojej ekipy. W międzyczasie zamienił się w prawdziwą bestię i chyba już odpokutował za winy sprzed lat. Wreszcie będzie mógł odejść i znów cieszyć się grą w piłkę.


Po koszmarnym finale LM stał się pośmiewiskiem i pokutował latami. Dziś zamienił się w bestię

Krzysztof Gaweł
08 kwietnia 2022, 20:23 • 1 minuta czytania
Lorisa Kariusa zapewne pamiętacie jako człowieka, który zawalił Liverpoolowi finał Ligi Mistrzów w 2018 roku i wydatnie pomógł swoimi błędami Realowi Madryt w odniesieniu zwycięstwa (3:1). Co ciekawe, Niemiec nadal jest piłkarzem The Reds, choć od czterech lat nie zagrał ani jednego meczu dla swojej ekipy. W międzyczasie zamienił się w prawdziwą bestię i chyba już odpokutował za winy sprzed lat. Wreszcie będzie mógł odejść i znów cieszyć się grą w piłkę.
Loris Karius zawalił pamiętny finał Ligi Mistrzów, nie uwierzycie co dziś robi i jak wygląda Fot. Imago Sport and News/MIS/EAST NEWS

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google Niemiecki bramkarz Loris Karius 26 maja 2018 roku zapamięta na całe życie. To wtedy wystąpił w finale Ligi Mistrzów, a jego Liverpool FC miał pokonać Real Madryt i zasiąść na tronie. 24-letni golkiper spełnił jedno ze swoich marzeń, wszak nie tak dawno zamienił FSV Mainz na wielki Liverpool, a później został jego bramkarzem numer jeden i wyszedł na murawę walczyć o Puchar Mistrzów. To był sen, który zamienił się w koszmar.


Bo Loris Karius został antybohaterem meczu i pośmiewiskiem na całym świecie. Do przerwy szło nieźle, Niemiec dał się pokonać raz, ale Karim Benzema był na spalonym i gola nie uznano. Wydawało się, że tremę i nerwy ma za sobą, a kibice liczyli, że pójdzie śladem Jerzego Dudka i będzie bohaterem pojedynku rozgrywanego na Stadionie Olimpijskim w Kijowie. I wtedy nadeszła feralna 51. minuta meczu.

Karius złapał piłkę we własnym polu karnym, chciał szybko wyrzutem wznowić grę, ale nie zauważył Karima Benzemy, a ten dołożył nogę i wpakował piłkę do bramki The Reds. Katastrofa, inaczej się tego określić nie da. Niemiecki bramkarz pracował, by jakoś się zrehabilitować, wyrównał Sadio Mane, ale futbol jest okrutny i akurat tamten wieczór na zawsze zapamięta Gareth Bale. Loris Karius też zapamięta, ale zupełnie inaczej.

Jego uderzenie przewrotką w 64. minucie przejdzie do historii, bramkarz był tym razem bez szans. Walijczyk grał znakomicie, w 83. minucie przyłożył z dystansu, a Niemiec popełnił koszmarny błąd, piłka przełamała mu dłonie i wpadła do bramki. Trener Juergen Klopp miał taką minę, jakby ktoś mu właśnie powiedział, że za chwilę poleci na księżyc. Puchar zgarnęli Królewscy, Liverpool był tamtego wieczoru dużo słabszy.

I to nie tylko sportowo, bo jako drużyna i grupa ludzi również. Na zawsze w pamięci widzów pozostanie obrazek płaczącego i załamanego Niemca, który klęczał na murawie i którego koledzy zostawili samotnie. "You will never walk alone"? Nie tym razem. Nawet trener The Reds okazał dezaprobatę dla swojego piłkarza, choć zazwyczaj robi dokładnie na odwrót.

Co mogę powiedzieć? To po prostu wstyd. Taki mecz i do tego po takim sezonie? Nie mogę dodać nic więcej. (...) To wspaniały chłopak, ale tak nie wolno się zachować. Nie w takim meczu, nie w grze o taką stawkę. Juergen KloppWywiad tuż po finale Ligi Mistrzów w 2018 roku

Niemiec wzruszał ramionami i wściekał się na przemian. I choć po chwili się zreflektował, a emocje opadły, niesmak pozostał. Tak jak samotny Loris Karius na murawie Stadionu Olimpijskiego w Kijowie. Wszyscy później pytali, co teraz będzie dalej? Cóż, czas leczy rany, ale nie zawsze. I jak się okazuje, historia nieszczęsnego golkipera ma swoją kontynuację.

***

Dziś minęły niemal cztery lata od tamtego wieczoru i od koszmaru, który przeżył niemiecki bramkarz. Co zaskakujące, Loris Karius nadal jest piłkarzem Liverpoolu. Tak jak trenerem jest Juergen Klopp, a połowa drużyny pamięta finał z 2018 roku. The Reds w międzyczasie wygrali LM, bijąc w Madrycie 2:0 Tottenham Hotspur. A niemiecki bramkarz od nieszczęsnego majowego wieczoru nie zagrał dla The Reds ani jednego meczu.

Numerem jeden jest dziś Brazylijczyk Alisson Becker, a jego zmiennikiem został Hiszpan Adrian, który też nie wystrzega się błędów, ale któremu trener Liverpoolu ufa. Loris Karius może trenować, może obserwować mecze kolegów z dystansu, czasem siądzie na ławce, częściej na trybunach. Nawet Irlandczyk Caoimhín Kelleher, bramkarz numer cztery, który ma 23 lata, zagrał w tym czasie dziewięć razy. Loris Karius szansy nie dostanie.

Idzie sam, kompletnie odwrotnie do motto ekipy z Anfield. Trenuje, prteacuje w pocie czoła i czeka. Dwa razy był wypożyczany. Najpierw na dwa sezony do Beşiktaşu JK Stambuł (tuż po fatalnym finale Champions League), a później do Unionu Berlin. Łącznie zagrał w obu klubach 60 razy, miał okazję znów posmakować gry i emocji, które są obecne na murawie i którymi piłkarze żyją. W Liverpoolu już nie zagra, to więcej niż pewne.

Na koncie ma 29 meczów, jeden felerny finał i niemal złamaną karierę. Podniósł się jednak, a swoją pasją uczynił siłownię. Ostatnio świat obiegły jego zdjęcia, na których wygląda jak kulturysta. Niemieckie media żartują, że idzie śladami legendarnego Tima Wiese, który był bramkarzem w Werderze Brema, a potem został wrestlerem. I zawsze wyróżniał się swoją muskulaturą. Loris Karius miał wiele czasu, by "przypakować". I tego czasu nie zmarnował.

A w czerwcu zakończy swoją przygodę z jednym z największych klubów świata i pójdzie przed siebie. Znowu sam, ale z poczuciem wygranej. Bo jedno to finał Ligi Mistrzów, puchar i emocje, a inne to wieloletnia pokuta i droga, którą przeszedł na Anfield. Nikt nie dał mu drugiej szansy, nikt nie podał ręki i nie pozwolił się zrehabilitować. Ale to na pewno nie ostatnie słowo Lorisa Kariusa w świecie piłce. I bardzo dobrze.

Czytaj także: https://natemat.pl/405169,lm-benfica-lizbona-liverpool-fc-pierwszy-cwiercfinal-dla-the-reds