Przekwalifikował się na niego raper Machine Gun Kelly, a Avril Lavigne ku uciesze fanów wróciła do niego po latach. Uwielbiany przez dzieciaki dorastające w latach dwutysięcznych pop-punk znów stał się modny i podbija serce następnego pokolenia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pop-punk to gatunek wywodzący się z punk-rocka, będący jego bardziej komercyjną i ugrzecznioną wersją.
Do najbardziej znanych zespołów wykonujących pop-punk należą m.in. Blink-182, Green Day czy Fall Out Boy.
W ostatnim czasie pop-punka zaczęli grać artyści kojarzeni z innymi gatunkami muzycznymi, tacy jak Machine Gun Kelly, Olivia Rodrigo czy Willow Smith.
Do tego podgatunku punka po latach powróciła także Avril Lavigne, która swego czasu była jego ikoną.
Świt pop-punka
Punk-rock już od końca lat 70. i na początku 80. lubił flirtować z popem. Przypomnijcie sobie melodyjne piosenki Blondie z mającym dyskotekowe zacięcie "Heart of Glass" na czele czy króla punkowego kiczu, jakim dla wielu jest wciąż harcujący na scenie Billy Idol. Niektórzy wskazują, że nawet tak kultowe zespoły jak The Ramones, uważane wcześniej za punk-rockowe, dziś prędzej zakwalifikowalibyśmy jak pop-punk.
Pop-punk w takim wydaniu, jakim znany go dziś, zaczął się jednak rozwijać pod koniec lat 80. i na początku 90. To właśnie wtedy Billie Joe Armstrong założył Green Daya, a Mark Hoppus i Tom DeLonge zaczęli grać razem ze swoim zespołem Blink-182 muzykę, którą krytycy początkowo ochrzcili mianem kalifornijskiego punk rocka.
W połowie lat 90., gdy Kurt Cobain już nie żył, a reszta zespołów z Seattle próbowała zbliżyć się popularnością do legendarnej Nirvany, pop-punk zaczął wchodzić na salony, co w tym wypadku oznaczało granie przez MTV (które w tamtym czasie rzeczywiście skupiało się na muzyce, a nie wypuszczaniu kolejnych pato-reality show) oraz podpisywanie kontraktów z dużymi wytwórniami muzycznymi.
Fani punk-rocka nie lubili jednak młodszego, grzeczniejszego braciszka swojego ulubionego gatunku. Takim zespołom jak Green Day zarzucali zbytnie zorientowanie na pop oraz "sprzedanie" się wielkim korporacjom, co stało w sprzeczności z ideą punka jako muzyki sprzeciwiającej się systemowi i stawiającym na jego zmianę.
Pop-punk od punk-rocka nie różnił się bowiem jedynie bardziej melodyjnym i przystępniejszym dla zwykłego słuchacza brzmieniem. Zespoły reprezentujące ten nurt (poza pewnymi wyjątkami) w swoich tekstach mniej skupiały się na polityce czy kwestiach społecznych, a bardziej na tematach związanych z miłością, byciu outsiderem czy buncie przeciwko rodzicom. W skrócie: była to muzyka skierowana przede wszystkim do nowego pokolenia millenialsów-nastolatków, którzy w centrum swojego świata stawiali samych siebie.
Komercyjne zwycięstwo pop-punku zostało przypieczętowane wydanym w 1999 roku albumem "Enema of the State" wspomnianej kalifornijskiej grupy Blink-182. Płyta pięciokrotnie pokryła się platyną, a pochodzący z niej kawałek "All The Small Things" znalazł się na szóstym miejscu listy Billboard Hot 100.
Dziennikarz muzyczny Matt Crane w rozmowie z magazynem "Alternative Press" stwierdził, że to właśnie trzeci krążek muzyków z Kalifornii zapoczątkował "nową falę pop-punku", który stał się dominującym gatunkiem muzycznym w mainstreamie.
Za popularnością pop-punka stał jednak ktoś jeszcze. W 2002 roku zaledwie osiemnastoletnia kanadyjska piosenkarka wydała swój pierwszym album "Let Go". I się zaczęło.
Dziennikarz Nick Laugher uważa, że to nie Blink-182, a właśnie Avril Lavigne na dobre wprowadziła pop-punk do głównego nurtu i sprawiła, że już nie tylko był gatunkiem muzycznym, ale także pewnym stylem życia. Filigranową Kanadyjkę, która przetarła szlaki dla kobiet próbujących swych sił w tych słodko-ostrych brzmieniach, zasłużenie okrzyknięto mianem "księżniczki pop-punku", choć ona sama określała swój styl muzyczny jako "ciężki pop rock".
Każdy chce być Emo
Mamy połowę lat dwutysięcznych. Każdy (nie)szanujący się wtedy nastolatek uważał się za albo marzył (wcale niełatwo było osiągnąć upragniony look!) o byciu Emo. Przedstawiciele tej często wyśmiewanej subkultury ubierali się na czarno (ale nie stronili też od różu i innych kontrastowych akcentów), nosili proste jak druty włosy (ciężko miały wtedy osoby obdarzone kręconymi kosmykami) z grzywkami na bok przykrywającymi pół twarzy, obrysowywali oczy czarnymi jak węgiel kredkami i na każdym kroku podkreślali swoją wyjątkową i mroczną wrażliwość.
Czego słuchali Emo? Oczywiście gospodarującego ich nastoletnie dylematy i lęki pop-punka, którego najpopularniejszą wersją był wówczas nieco mroczniejszy lirycznie emo pop, chociaż zdaniem Andrew Sachera z Brooklyn Vegan "granica pomiędzy tym gatunkiem a pop-punkiem właściwie nie istnieje".
Ówcześni idole młodzieży, których plakaty polscy nastolatkowie znajdowali wówczas w "Popcornie" czy "Bravo", wyglądali identycznie, jak ich słuchacze – wystarczy odpalić pochodzący z tamtych lat dowolny teledysk Fall Out Boy, My Chemical Romance albo Good Charlotte.
Młodzież jednak szybko się nudzi, więc producenci muzyczni musieli wymyślić coś nowego. I tak pop-punk z końca lat zerowych wszedł w swoją ostatnią fazę, czyli neon pop punk, w którym pop już całkowicie zdominował punk, a wstawki z muzyki elektronicznej były obowiązkowe. Podpicowany pop-punk wykonywały takie grupy jak Metro Station, Cobra Starship czy Boys Like Girls.
Ten pierwszy mógł millenialsom szczególnie zapaść w pamięć ze względu na piosenkę "Shake It". Kawałek zespołu, na czele którego stał brat Miley Cyrus Trace Cyrus wspiął się na 10. miejsce listy Billboard Hot 100 oraz 6. brytyjskiego zestawienia UK Singles Chart, a w czasie swojej największej popularności można go było usłyszeć wszędzie.
Tak wyglądały ostatnie podrygi konającej ostrygi. Wraz z wejściem w nową dekadę rozgłośnie radiowe przerzuciły się na taneczną muzykę popową, która czasami napotykała na konkurencję w postaci rapu. Pop-punk z powrotem zszedł do podziemia sceny muzycznej i odszedł do lamusa na jakieś 10 lat.
Pop-punk dla pokolenia Z (i nie tylko)
W 2022 roku pop-punk znów jest modny. Jak to się stało? Gatunkiem, który grał w duszy millenialsom ze względu na sentyment do wczesnych latam dwutysięcznych, ale też przez nihilizm i niepokój związany z pandemią COVID-19, zainteresowało się pokolenie Z. Muzyka chyba im się spodobała, bo na uwielbianym przez tę generację TikToku filmy otagowane jako #poppunk do 21 stycznia 2021 roku zebrały łącznie 400 mln wyświetleń.
Nostalgia za takimi zespołami jak Simple Plan, Blink-182 czy Paramore z pewnością przyczyniła się sprawie, jednak zdaniem wielu korona za odrodzenie pop-punka należy się komuś innemu.
Machine Gun Kelly działa na scenie muzycznej od 2006 roku i od samego początku swojej kariery, która nabrała tempa w 2012 roku wraz z wydaniem jego pierwszego studyjnego albumu "Lace Up", kojarzony był z rapem.
Colson Baker (bo tak naprawdę nazywa się Kelly) nawrócenia doznał w 2020 roku, o którym poinformował swoim albumem "Tickets to My Downfall". Wyprodukowana przez jego przyjaciela oraz perkusistę Blink-182 Travisa Barkera płyta była do cna pop-punkowa. Wybranie tej drogi się opłaciło – krążek dotarł na pierwsze miejsce listy Billboard 200 jako pierwszy rockowy album od czasu wydanego w 2019 roku przez Tool "Fear Inokulum".
Skąd ta nagła przemiana? Podejrzewano, że Machine Gun Kelly zrezygnował z rapu przez toczący się od lat konflikt z Eminemem, który zaczął się od niestosownego tweeta, jaki ten pierwszy napisał o córce boga rapu. Artyści przez jakiś czas przerzucali się na Youtube'ie dissami, ale Baker w końcu ustąpił.
Eks-raper w rozmowie z NME zaprzeczył, jakoby sprzeczka z jego dawnym idolem miała być powodem, dla której porzucił swój pierwotny gatunek muzyczny. Artysta zdradził, że od dziecka gra na gitarze, a w młodości nawet należał do pop-punkowego zespołu. Stwierdził również, że jego zdaniem "wokalista grający na gitarze czteroakordowy pop-punk" jest "brakującym ogniwem w dzisiejszych czasach".
Pop-punk nie jest widocznie dla Machine Gun Kelly'ego jedynie "fazą", gdyż wydaną 25 marca 2022 roku płytę "Mainstream Sellout" utrzymał w tym samym stylu muzycznym. Promujący ją kawałek "emo girl", który nagrała z nim Willow Smith, zawojował TikToka oraz sprawił, że magazyn Billboard okrzyknął Bakera nowym "księciem pop-punka".
Każdy książę musi mieć swoją księżniczkę, a ta niespodziewanie... przybyła z przeszłości. Do gatunku po latach powróciła bowiem okrzyknięta w ten sposób dwadzieścia lat wcześniej Avril Lavigne.
Królowa chłopczyc i outsiderek po wydaniu w 2006 roku płyty "The Best Damn Thing" coraz częściej flirtowała z popem i łagodniejszymi brzmieniami, co było widać chociażby w nagranej na potrzeby soundtracku do filmu "Alicja w krainie czarów" piosence "Alice".
Lavigne nigdy do końca nie zrezygnowała z rocka, ale stopniowo się od niego oddalała, czego ukoronowaniem była płyta "Head Above Water" z 2017 roku z mdłym, tytułowym utworem na czele.
Wtem pod koniec 2021 roku kanadyjska wokalistka (pod patronatem nikogo innego, jak odpowiedzialnego za pop-punkowy sukces Kelly'ego Travisa Barkera) wypuściła kawałek "Bite me" i fanom piosenkarki stanęło serce. Pop-punkowa księżniczka wróciła – i to w jakim stylu!
Dwa miesiące później w styczniu tego roku Lavigne wydała album "Love Sux" (na którym nawet znalazł się kawałek nagrany razem z MGK) i udowodniła, że otrzymanego lata temu tytułu nikt jej nie odbierze.
Najnowsza fala pop-punku ma również twarz wspomnianej wcześniej Willow Smith (która w kawałku "PURGE" nagranym razem z Siiickbrain eksperymentuje nawet z cięższym brzmieniem), Yungbluda (brytyjskiego artystę wspominanego obok Kelly'ego jako odpowiedzialnego za przywrócenie pop-punka do życia), zespołu Meet Me at the Altar czy Olivii Rodrigo, której piosenka "Good 4 U" wspięła się na szczyt listy Billboarda.
Chociaż muzycznie i tekstowo za bardzo się nie zmienił, dzisiejszy pop-punk pod pewnymi względami radykalnie różni się od tego z początku lat dwutysięcznych. Jeśli Oscary w 2015 roku były "so white", to tamta scena muzyczna była "so f***ing white" i zdominowana głównie przez mężczyzn.
Co więcej, jeśli jako kobieta chciało się na niej zaistnieć, trzeba było w jakimś stopniu być chłopczycą – o "ładnych dziewczynach" najwyżej śpiewano smutne piosenki. Gdy Avril w 2006 roku zaczęła zmieniać styl na bardziej kobiecy, nie uszło to uwadze środowiska oraz fanów i niejednokrotnie było wyszydzane.
Teraz pop-punk tworzy nie tylko większa liczba kobiet, ale także osób o innym kolorze skóry niż biały – Willow jest mulatką, Rodrigo Filipinką, a zespół Meet Me at the Altar tworzą trzy kolorowe dziewczyny. Nikt też nie przykłada już też takiej wagi do ich wyglądu. "Możemy być kobiece, męskie – teraz naprawdę nie ma żadnych zasad” – mówią członkinie wspomnianej wcześniej grupy.
Wizerunkowo pop-punk dojrzał do otaczającej go rzeczywistości oraz dopasował się do oczekiwań nowego, bardziej równościowego pokolenia. Być może z czasem i muzycznie, i tekstowo też zaproponuje coś więcej niż nostalgiczny powrót do tamtych dni i tamtych nocy.
Jak długo potrwa moda na pop-punk? To się jeszcze okaże, ale jako millenialka wychowana w latach dwutysięcznych nie obrażę się, jeśli nie skończy się prędko.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.