– Chodziłem do koszalińskiego "Dibulca", liceum, które było uznawane za "elitarne", przez lata przodowało w rankingach. Utarł się tam pewien dowcip. Jeśli uczniom ze "zwykłego" liceum nauczyciel zada nauczenie się książki telefonicznej na pamięć, odpowiedzą "ale po co?". Uczniowie z naszego liceum odpowiedzą: "na kiedy?". I mam wrażenie, że cały polski system edukacji funkcjonuje w ten sposób. Uczeń musi nauczyć się książki telefonicznej na pamięć. Po co? Nie pytaj! Masz to zrobić i koniec. Za tydzień z tego sprawdzian – mówi Przemysław Staroń.
Rodzice i uczniowie narzekają na kanon lektur dla 8-klasistów – jest niedostosowany do dzisiejszych nastolatków i zbyt obszerny.
Przemysław Staroń podkreśla, że dzieci i młodzież nadal czytają książki, ale nie szkolne lektury.
Polski system edukacji działa na zasadzie "3 razy Z": zakuć, zaliczyć, zapomnieć – podkreśla Staroń.
Z Nauczycielem Roku 2018 rozmawiamy o tym, co jest nie tak w polskim systemie edukacji.
Co jest nie tak z kanonem lektur?
Wielkimi krokami zbliżają się testy ósmych klas oraz egzaminy maturalne. I chociaż to ten drugi test bywa uznawany za jeden z najważniejszych na edukacyjnej ścieżce, to kwestia egzaminu ósmych klas wywołuje duże emocje wśród rodziców uczniów, którzy jeszcze na tym etapie są aktywniej włączeni w edukację swojego dziecka niż rodzice prawie dorosłych licealistów.
Testy ósmoklasistów wystartują 24 maja i rozpoczną się tradycyjnie egzaminem z języka polskiego. A skoro język polski – to oczywiście lektury, które jak się okazuje, spędzają sen z powiek nie tylko uczniom, lecz także ich rodzicom. I niekoniecznie jest to dowód na to, że czytelnictwo w Polsce plasuje się na poziomie, który można by określić jako zawstydzający.
Ósmoklasiści, czyli dzieci w wieku 13 i 14 lat, opanować mają listę lektur, która zawiera w sobie dwanaście pozycji książkowych, wybór fraszek i trenów Kochanowskiego oraz wybrane wiersze innych poetów. Lista lektur wygląda następująco:
Charles Dickens, „Opowieść wigilijna”, Aleksander Fredro, „Zemsta”, Jan Kochanowski, wybór fraszek i trenów, w tym tren VII i VIII, Aleksander Kamiński, „Kamienie na szaniec”, Adam Mickiewicz, "Reduta Ordona", "Śmierć Pułkownika", "Świtezianka", "Dziady" cz. II, "Pan Tadeusz" (całość), Antoine de Saint-Exupéry, „Mały Książę”, Henryk Sienkiewicz, "Quo vadis", "Latarnik", Juliusz Słowacki, „Balladyna”, wiersze wybranych poetów.
I chociaż niektóre z tych tytułów młodzież pozna we fragmentach, nie można nie zauważyć, że lista jest długa, a zawiera w sobie tylko lektury obowiązkowe, które mogą pojawić się na teście. Na co dzień uczniów obowiązywała też znajomość lektur uzupełniających.
Co więcej, większość tytułów to książki sprzed kilku epok i chociaż można dyskutować o ich uniwersalnym pięknie i wpływie na ukształtowanie się kultury i literatury, to nie można już nie zauważyć, że dla przeciętnego 13-latka próba spotkania z "Panem Tadeuszem" nie jest zbyt fascynująca. A rodzice nazywają ją często "dramatem", nie mając wcale na myśli gatunku literackiego.
Mój syn czytający "Pana Tadeusza", zachowuje się, jakby nie czytał w ogóle tekstu w języku polskim. W internecie sprawdza wyrazy, których nie rozumie, a obok ma włączony filmik na Youtube z gotowy omówieniem sceny. Potem lekturę omawia jeszcze na korepetycjach – mówi mi znajoma mama 8-klasisty.
– Najlepiej idą mu te lektury, które na korepetycjach omawia z panią nauczycielką (świeżo po studiach). Rozpisują sobie takiego "Pana Tadeusza" jako zwykłą historię, w której syn po latach wraca do domu rodzinnego, poznaje dziewczynę, zakochuje się. Syn sam nie jest w stanie zrozumieć tekstu pisanego wierszem. Czytanie z nim lektur, to dramat – dodaje.
Kobieta nie jest w swoim zdaniu odosobniona. Na grupach rodziców temat egzaminu z języka polskiego powoduje żywe dyskusje. Rodzice uważają, że dzieci są przeciążone nadmiarem materiału, a szczególnie liczbą lektur.
Wielu z nich podkreśla, że sami muszą angażować się w czytanie lektur, by zachęcać do tego dzieci, inni wolą po prostu zapłacić za korepetycje. Trudno znaleźć rodzica, który "pochwali się" dzieckiem w lekturach zakochanym. Czy to oznacza, że dzieci nie czytają?
Przemysław Staroń psycholog, wykładowca, edukator, autor książek, Nauczyciel Roku 2018, Członek Kolegium Ekspertów Instytutu Strategie 2050 zdecydowanie nie zgadza się z tym stwierdzeniem, podkreślając, że młodzież czyta - ale nie zawsze książki, które nosi pod pachą czy ma wgrane jako ebooki, dorośli uważają za literaturę. A to tylko błąd dorosłych.
Młodzież czyta, tylko nie lektury
– To, co proponuje obecny kanon lektur, nijak ma się do tego, co rzeczywiście czytają młodzi. Paradoksalnie dzieci i młodzież czytają o wiele więcej, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Lubimy opierać się na wynikach badań czytelnictwa, ale te wyniki zależą od metodologii – według niektórych nie czytamy wcale, jeśli nie przeczytamy minimalnej liczby książek, według innych samo "otworzenie książki" robi z nas regularnego czytelnika – wyjaśnia.
– Natomiast patrząc na całość rynku wydawniczego i popularność danych tytułów wśród młodzieży, odnoszę wrażenie, że kanon lektur jest... beznadziejny. Nie jestem przeciwnikiem kanonu lektur, wiele razy wypowiadałem się na ten temat, tłumacząc, że sam kanon kulturowy jest czymś potrzebnym każdemu człowiekowi. Sam przygotowując uczniów do Olimpiady Filozoficznej, nie wyobrażałem sobie, że młodzi mogliby nie poznać Platona czy Arystotelesa – dodaje.
Potrzebujemy więc panoramicznego spojrzenia na kulturę i literaturę. Po pierwsze - to, że jakiś kanon jest potrzebny, nie oznacza, że ma być obecny w takiej formie. Jak wskazuje Nauczyciel Roku 2018, powinniśmy zastanowić się nad jego przeformułowaniem, aktualizacją i wprowadzeniem książek odwołujących się do współczesnych wyzwań zajmujących młodego człowieka.
Po drugie - zastanówmy się, jak motywujemy uczniów do jego poznawania, bo jak podkreśla Przemek Staroń, polska systemowa szkoła przypomina więzienie. – To system opierający się na najgorszych odsłonach patriarchatu: nakazach i zakazach, wzbudzaniu strachu, przymusie, hierarchii, protekcjonalności, kontrolowaniu i weryfikowaniu wiedzy dla samego weryfikowania. De iure jest mnóstwo elegancko brzmiących zapisów, de facto – nie ma miejsca na zarażanie pasją do literatury czy kultury. I jest to problem całego systemu – podkreśla.
Zwraca także uwagę na to, że przez "kanon" nauczyliśmy się rozumieć teksty literackie, podczas gdy może być to każdy tekst kultury. A raczej mógłby, gdyby szkoła miała ochotę dostosować swój program do współczesnych wyzwań i do zainteresowań dzisiejszych nastolatków, a przede wszystkim umożliwiła realny wybór zarówno nauczycielom i nauczycielkom, jak i samym młodym ludziom.
– Kanon powinien być elastyczny, dawać przestrzeń do uwzględnienia kultury lokalnej, i obejmować teksty kultury w najszerszym rozumieniu, a więc nie tylko literaturę: muzykę, sztuki wizualne, widowiska, seriale, filmy, gry, komiksy i wiele innych. Co ciekawe, a w co wiele osób nie może uwierzyć: w kanonie pojawiła się nawet gra komputerowa, „The war of mine”, co samo w sobie jest super, ale to tylko ta jedna jaskółka, która wiosny nie czyni – tłumaczy.
– Przez lata uczenia wiedzy o kulturze robiłem wszystko, by młody człowiek poza polską literaturą poznał także street art, ambient marketing czy np. polską szkołę animacji, z której jesteśmy znani na całym świecie. Polska systemowa szkoła sprawia wrażenie, jakby zatrzymała się w czasie. Albo jakby miała solidne klapki na oczach. Może dlatego próbuje zakładać młodym ludziom uzdy i posługuje się batem, bo cytując klasyka, wszystkie te rzeczy dostaje się w jednym zestawie – wyjaśnia.
Głównym tematem jest więc monogatunkowy kanon tekstów, w którym prym wiodą lektury będące tekstami literackimi, a brak w nim miejsca na poznanie innych tekstów kultury. Ale nawet bardziej problematyczny jest sam dobór książek i nieodpowiedni sposób ich omawiania.
Klasyka to nie "Pan Tadeusz", a "Harry Potter"
W rozmowach o lekturach kluczowa jest przepaść pomiędzy treścią lektur, sposobem przyswajania tych tekstów, a rzeczywistością, w której żyją dzisiejsi nastolatkowie. Musimy zrozumieć, że dzisiejsze dzieci żyją w zupełnie innej rzeczywistości niż np. ich rodzice czytający czy zachwycający się tymi samymi tekstami, do których dzisiejsi nastolatkowie nie umieją podejść.
– Wiele osób zupełnie nie rozumie, że w metabolizm informacyjny nastolatków wbudowana jest wizualność, dynamika i interaktywność. Oni nie planują, że będą teraz oglądać filmy na TikToku – oni to robią, bo to jest naturalna konsekwencja ich odbierania rzeczywistości od małego – tłumaczy Staroń.
– Dlatego właśnie czytanie książek jest tak ważne. Pozwala bowiem skupić uwagę, doskonali percepcję i wielokrotnie sami młodzi mówią, że tego potrzebują. Ale uwaga: dzieje się to przy książkach, które ich poruszają. Czyli raczej niekoniecznie przy takich z kanonu, choć oczywiście są wyjątki – dodaje.
Możemy mówić, że „Pan Tadeusz” jest fundamentem naszej kultury czy literatury, ale mówimy to raczej z perspektywy osób dorosłych. Jak zauważa Nauczyciel Roku, dla młodego człowieka rzeczy ważne i namacalne to przede wszystkim kwestia doświadczanych nierówności, widmo katastrofy klimatycznej, skala problemów ze zdrowiem psychicznym i relacjami międzyludzkimi. Tematycznie lektury zupełnie mijają się więc z potrzebami, przeżyciami i zainteresowaniami dzisiejszych nastolatków.
– Możemy uznać, że „Pan Tadeusz” sam w sobie nie jest złą propozycją do kanonu. Ale... nie tu jest źródło problemu. Najbardziej dramatyczne nie jest bowiem to, że młodzi czytają lekturę, która ich nie porywa. Esencją problemu jest fakt, że oni nie dostają w ramach systemu fundamentu współczesnych tematów, ani w postaci literatury np. young adult, ani w postaci aktualnej non fiction, ani też w postaci dzieł, które na mocy monomitu poruszają nas uniwersalnie, niezależnie od czasów, w których powstały (a wyjątki od tego są nieliczne, np. "Mały Książę") – tłumaczy.
– Dramatem również jest to, że uczą się np. o rzeczywistości zaborów, ale nie uczą się o rujnującej nasz kraj dezinformacji, czyli ciągle mamy gadanie o skutkach bez rozumienia przyczyn i zapobiegania im. W zamian za to mają poświęcać czas na zagadnienia, które ich mentalnie w ogóle nie dotyczą, i jeszcze są z tego oceniani. Upraszczając, nie wiem, czy my, dorośli, chcielibyśmy na obowiązkowych kursach w pracy uczyć się obsługi faksu czy magnetowidu – dodaje.
Jak podkreśla Staroń, młodych ludzi wcale nie trzeba zachęcać do czytania, jeśli będzie to dotyczyło tematów, które naprawdę ich „jarają”. Obecnie jest to bardzo bogata literatura dziecięca, młodzieżowa oraz young adult, od książek na granicy non fiction po fantastykę.
– Bardzo popularne są książki poruszające np. kwestie psychicznego radzenia sobie czy tożsamości i relacji wychodzących poza model heteronormatywny – podkreśla Przemysław Staroń.
Upadek czytelnictwa wśród dzieci czy młodzieży zdecydowanie nie jest faktem, a wielu uczniów doskonale orientuje się w kanonie klasyków literatury. Problem w tym, że ich definicja "klasyków" różni się zdecydowanie od tej szkolnej.
Najgorsze co można zrobić książce, to zrobić z niej lekturę
Ktoś powiedział kiedyś, że "najgorsze co można zrobić z książką, to zrobić z niej lekturę", a to powiedzenie zdaje się sprawdzać, gdy o stosunek do czytelnictwa pytam uczniów podstawówek.
A raczej klas starszych 6-8, które już nie wstydzą się przyznać, jeśli na lekcję czegoś nie zrobiły. Mogą się tym nawet pochwalić. Na pytanie, czy czyta książki, 14-letnia Gabrysia odpowiada mi pytaniem: "ale książki czy lektury?". Bo przecież nikt nie pomyli przyjemności z obowiązkiem. A różnica między książką a lekturą nie leży tylko w treści i przyjemności (lub jej braku) w obcowaniu z nią, ale także w sposobie omawiania.
Wielu nauczycieli potrafi w czasie omawiania lektury zadać pytanie o kolor kamizelki głównego bohatera (Werter - żółta), jego rozmiar rękawiczek (Izabela Łęcka - pięć i trzy czwarte) i nie przeszkadza im fakt, że dziecko nie zrozumie ogólnego wydźwięku książki, jeśli wykuje na pamięć parę nic nieznaczących faktów.
– Z perspektywy olimpijczyka z języka polskiego zarówno z podstawówki, jak i z liceum, muszę powiedzieć, że chociaż książki od zawsze były wielką częścią mojego życia, to nie przeczytałem chyba połowy lektur. Życie samo przyniosło mi potrzebę przeczytania ich później - np. "Dżumę" Camusa po prostu połknąłem na początku pandemii. W liceum uzyskałem tytuł olimpijski, nie przeczytawszy większości lektur z listy – tłumaczy Przemysław Staroń.
Jak wyjaśnia, olimpiada sprawdzała przede wszystkim umiejętność przygotowania pracy badawczej i jej obrony, znajomość gramatyki, teorii literatury, umiejętności analizy i interpretacji tekstu literackiego, a także orientację w całej panoramie literatury, np. innych domenach kultury.
– Gdy broniłem pracy o sposobach przedstawienia przedmiotów w twórczości Prusa, komisja poprosiła mnie o komparatystykę – czym się różnią literackie obrazy przedmiotów w prozie pozytywizmu i współczesnej polskiej kulturze, np. w rzeźbie. To wszystko brzmi jak żart, ale to jest po prostu kolejna odsłona absurdu i następny dowód na kompromitację systemu edukacji w tym kraju – tłumaczy Staroń.
Szkoła w bardzo jasny sposób przekazuje uczniom, że przeczytanie lektury to tylko zadanie do wykonania, które nie ma nic wspólnego z „obcowaniem z literaturą”. Dziecko otrzymuje kilka tygodni na zapoznanie się z książką w pośpiechu, zdanie egzaminu i może o niej zapomnieć. Ta wiedza więcej mu się nie przyda – tak przynajmniej przedstawia to szkoła.
Lektury z serii "Bóg, honor, ojczyzna"
W roku 2021 Przemysław Czarnek wprowadził do kanonu lektur szkolnych dzieła Jana Pawła II i Karola Wojtyły, stały się pozycjami lektur uzupełniających. Z kanonu lektur zniknęła natomiast ciesząca się wielką popularnością seria Rafała Kosika "Felix, Net i Nika", więc lista lektur ponownie stała się jednym wielkim anachronizmem.
– Mam wrażenie, że rząd robi wszystko, aby pokazać, że "to my decydujemy, co masz czytać, i masz się podporządkować". Czyli opiewanie patriarchatu odcinek 463738. - hierarchia i przymus. Problem jest tylko taki, że to błędne z założenia, gdyż przeczy wszystkiemu, co w trzeciej dekadzie XXI wieku wiemy już o procesie uczenia się. W ten sposób nie da się edukować, bo edukacja zachodzi w klimacie ciekawości, komfortu, zabawy, natomiast nie zachodzi w warunkach przymusu – wyjaśnia Nauczyciel Roku 2018.
Pojawia się pytanie, dlaczego „Felix, Net i Nika” Rafała Kosika, książka, która osiągnęła to, o czym większość lektur pomarzyć nie może, czyli realną popularność wśród młodzieży, została usunięta z kanonu.
– Oczywiście podawano jakieś absurdalne powody, odwołujące się między innymi do poziomu językowego (!). Ja natomiast mam wrażenie, że popularność tej książki nie pasowała do wizji podporządkowania i dominacji, która funkcjonuje w polskim systemie. W myśl zasady "czytanie to nie ma być żadna przyjemność, będziecie czytać to, co my wam narzucimy!" – wyjaśnia Staroń.
Chociaż nauczyciel ma możliwość wprowadzenia uczniom do podstawy programowej jednej dowolnie wybranej książki, to zazwyczaj tego nie robi. Po pierwsze, dlatego, że program i tak jest przeciążony i dzieci mają wystarczająco lektur do przeczytania. Po drugie, dlatego, że lektury dodatkowej nie użyją w pracy pisemnej na egzaminie. Po co więc w ogóle czytać? W polskiej szkole wszystko musi być na ocenę.
– Widzę to wyraźnie w kontekście literatury fantasy. Ja starałem się pokazywać wszystkie treści edukacyjne, które poruszamy na lekcjach, w powiązaniu z kodem kulturowym, który dla młodego człowieka jest żywy. Dlatego tak często odwoływałem się do "Harry'ego Pottera", z którym wiele osób mnie kojarzy. Ale ja tego nie nie zaplanowałem, uczniowie po prostu żywo na to reagowali, także sami do mnie przychodzili, posługując się odniesieniami z uniwersum Pottera. Mówili, że np. ucząc się filozofii, walczą z głupotą, jak czarodzieje z „Zakonu Feniksa” walczyli z czarną magią – wyjaśnia.
Przemek Staroń w 2020 roku wydał książkę "Szkoła bohaterek i bohaterów", którą w 2021 roku uzupełnił o drugi tom. Książki stały się bestsellerami. Są odpowiedzią na potrzeby młodych, porusza w nich tematy, których ci ani w lekturach, ani w ogóle w obrębie systemu, nie mogą znaleźć.
– "Szkoła bohaterek i bohaterów” jest dokładnie tym, co przez lata pokazywali mi moi uczniowie, jako wielką potrzebę. Pojawiają się tam problemy, które dla nich są naprawdę żywe – czy to okej, że średnio lubię ludzi, czy wygląd ma znaczenie, czy warto się zakochiwać, i wiele innych. Pokazuję każdy problem na przykładzie ważnych dla nich bohaterki czy bohatera i wskazuję także sposób poradzenia sobie z tym problemem zaprezentowany w danej książce (ale też np. serialu, filmie czy komiksie), tłumacząc to psychologicznie – wyjaśnia.
Dodaje, że metafory z dobrze dobranych tekstów kultury mogą nie tylko usprawnić proces nauki, ale wręcz stać się życiowymi drogowskazami, z których dzieci i nastolatkowie korzystają chętniej, niż nam się wydaje. Dorośli zresztą także, spośród których coraz więcej odkrywa w książkach Przemka Staronia mnóstwo wartości dla siebie.
– Wiele razy słyszałem od uczniów, że metafory z "Harry'ego Pottera" dają im poczucie zrozumienia czy wręcz sensu. „Wie pan, zrozumiałem, że nie muszę pić eliksiru Felix felicis, żeby być szczęśliwy” – wtrąca uczeń, opowiadając mi po zajęciach z etyki historię ze swojego życia. I z takiej rangi rozmów przechodzi do tego, że chciał się odwołać do tego w rozprawce, którą akurat mieli do napisania na polskim na temat szczęścia. Ale nie mógł tego zrobić, bo nauczyciel mówi, że nie wolno się odwoływać do "Harry'ego Pottera" – wyznaje Staroń.
Podkreśla, że polski system edukacji nie może już funkcjonować na zasadzie "wkuwania na pamięć książki telefonicznej".
– Trzeba zmienić system i wraz z wieloma osobami robimy wszystko, aby tak się stało. Jest wiele polskich nauczycielek i nauczycieli, którzy w świetny sposób obchodzą ten system, pozwalając uczniom na zaznanie najwspanialej edukacji. Ale publiczna edukacja nie może opierać się na tym, że jeśli masz szczęście, to trafiasz akurat na takiego nauczyciela. Edukacja jest w pewnym sensie synonimem równości. Nie może być kwestią farta – podsumowuje.
Czytaj także:
Reklama.
Przemysław Staroń
Młodzi ludzie sięgają do klasyków literatury, ale dla nich to nie jest „Pan Tadeusz”, a uniwersum „Igrzysk śmierci”, „Harry'ego Pottera”, "Percy'ego Jacksona”, „Baśnioboru” czy „Zwiadowców”. Poza tym młodzież czyta gatunek, o którym wcześniej nie było mowy, czyli fanfiki, a nawet wizualne opowieści publikowane np. na Tumblr, czego przykładem jest międzynarodowy bestseller "Heartstopper", opublikowany już w kilku tomach komiks o miłości dwóch chłopaków, w Polsce wydany przez Wydawnictwo Jaguar, i mający właśnie premierę na Netflixie.
Przemysław Staroń
Lubię przywoływać Josepha Campbella, który jest jednym z moich mistrzów – stworzył on koncepcję wspomnianego wcześniej monomitu, czyli podróży bohatera, o którą oparłem swoje książki, czyli „Szkołę bohaterów i bohaterek”. Kiedyś na zajęciach ze studentami i studentkami nowojorskiego uniwersytetu Campbell czytał im bardzo długą listę lektur. Po kolejnym tytule jedna ze studentek wstała i powiedziała „ale przecież nie zdążymy tego przeczytać na egzamin”. On zszokowany zapytał: „ale na jaki egzamin? To są lektury na całe życie”. I to jest podejście, które powinniśmy przyjąć.
Przemysław Staroń
Próba podporządkowania nie ma prawa się udać, czego dowodem jest słynna zasada 3xZ: zakuć, zdać, zapomnieć. Jeśli naprawdę chcemy się czegoś nauczyć, np. języka obcego, żeby bez problemu posługiwać się nim w kontakcie z zagranicznymi klientami, to chodzimy na polecane kursy, oglądamy seriale po angielsku, rozmawiamy w tym języku, używamy atrakcyjnych aplikacji, czytamy interesujące nas oraz przydatne w naszej profesji teksty, osłuchujemy się, staramy się swobodnie posługiwać słownictwem. Raczej nie zakuwamy, byle zdać (bo przed kim?), a tym bardziej by zaraz to zapomnieć.
Przemysław Staroń
Chodziłem do koszalińskiego "Dibulca", liceum, które było uznawane za "elitarne", przez lata przodowało w rankingach. Utarł się tam pewien dowcip. Jeśli uczniom ze "zwykłego" liceum nauczyciel zada nauczenie się książki telefonicznej na pamięć, odpowiedzą „ale po co?”. Uczniowie z naszego liceum odpowiedzą: „na kiedy?”. I mam wrażenie, że cały polski system edukacji funkcjonuje w ten sposób. Uczeń musi "nauczyć się książki telefonicznej na pamięć”.