Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google.
– Gdybym została w mojej rodzinie, powieliłabym wszystkie jej schematy. Poszłam na terapię i przepracowałam wszystkie wydarzenia w moim życiu. Wszystko to, co złego przekazała mi moja rodzina, ja przekazałabym moim dzieciom. W pewien sposób to był ratunek. Pokazanie innej perspektywy – mówi mi Ewa.
Mama Ewy zaszła w ciążę bardzo wcześnie. Później – takie były czasy – na szybko zorganizowano ślub. Ostatecznie na świat przyszło czworo dzieci, z czego Ewa była trzecia.
– Dawno do tego nie wracałam... Wobec każdego z nas stosowano przemoc fizyczną i psychiczną. Tata był alkoholikiem – wspomina. Jak przyznała, już w wieku 5-6 lat miała pierwsze myśli samobójcze.
W końcu rodzice Ewy wzięli rozwód. To właśnie wtedy działo się najgorzej. Przeterminowane produkty i ubrania ze śmietnika, zamykanie przed dziećmi części domu oraz przemoc, to część traum, z którymi jako dziecko mierzyła się dziewczyna.
– W kuchni były cztery kromki chleba, jakieś masło. To było nasze śniadanie, drugie śniadanie, a czasem i obiad – mówi.
Po rozwodzie mamie Ewy przydzielono kuratora, jednak to nie sąd zadecydował o umieszczeniu dzieci w placówce. – To mama nas oddała. Powiedziała, że nas nie chce – wspomina.
Do pogotowia opiekuńczego jako pierwsza trafiła starsza siostra Ewy. Druga była ona, a następny jej brat. – Pamiętam mój strach przed tym, co będzie, jak będzie wyglądało moje życie – mówi.
Ewa uciekła z domu na tydzień. Wówczas miała 14 lat. To interwencja starszej siostry skłoniła ją, by skończyć z ukrywaniem się. Z Dęblina trafiła do placówki w Białymstoku, gdzie spędziła kolejne półtora roku.
Pogotowie opiekuńcze było wielkim budynek podzielonym na cztery segmenty. Wtedy wyglądało jak stara stereotypowa placówka znana nam z filmów. – Gdy tam przyjechałam, byłam w szoku. Wszyscy byli mili, życzliwi i oferowali mi pomoc, a ja byłam przerażona. Nawet nie wiedziałam, co to właściwie jest pogotowie opiekuńcze – mówi.
W pogotowiu dziecku automatycznie przydziela się wychowawcę oraz pokój trzy- lub dwuosobowy. Wychowawca od pierwszego dnia zajmuje się sprawami prawnymi i rodzinnymi podopiecznego.
W placówce w Białymstoku funkcjonowała szkoła podstawowa i gimnazjum, a także wielka jadalnia, w której wydawano trzy posiłki dziennie. Każde dziecko miało przypisane "dyżury", które polegały na sprzątaniu części wspólnych pogotowia.
Po półtora roku Ewa trafiła do domu dziecka w Lublinie. Po miesiącu trafił tam jej brat. Urzędnicy przyjęli zasadę, żeby nie rozdzielać rodzeństwa. – Dom dziecka to już była inna bajka, bo to były domy rodzinne, w których znajdowało się do 15 osób – mówi.
Odejście od wielkich gmachów na rzecz kilku domków rodzinnych pomaga dzieciom się zaaklimatyzować. – Dzięki temu dziecko nie czuje się, jak w dziwnym ośrodku, tylko czuje się jak w normalnym domu – wyjaśnia.
– Kiedy trafiasz do domu dziecka, trafiasz po opiekę konkretnej osoby - wychowawcy. Do niego możemy przyjść ze wszystkimi problemami. On też zajmuje się szkołą, nauką i wszystkim, co dziecka dotyczy – tłumaczy.
– Ludzie wyobrażają sobie wielkie gmachy, wielkie budynki pełne brudnych, zaniedbanych dzieci, które muszą walczyć o siebie, żeby przetrwać. W pogotowiu opiekuńczym mieliśmy określoną hierarchię wśród podopiecznych. W domu dziecka było odwrotnie. Każdy każdemu chciał pomóc. Każdy był dla każdego – dodaje.
– Cała placówka dba, żeby dziecku było dobrze, żeby miało zapewnione podstawowe potrzeby. Są jednak kwestie zaniedbane, jak jakość jedzenia czy dostęp do terapii dla podopiecznych – ocenia.
– Wielu wychowawców oddałoby wszystko, żeby tym dzieciom było jak najlepiej – mówi. Dzieci dostają na ubrania 500 złotych. Dla jednych to dużo, a dla innych wystarczy to tylko na buty.
– Dom dziecka dał mi nadzieję na lepsze jutro. Pokazywano mi, że mogę zdobyć świat. Mam bardzo dobre wspomnienia – twierdzi.
Placówki opiekuńcze mają jedną słabą stronę. Jest nią niedostateczny dostęp do terapii. Do każdego obiektu jest przydzielony psycholog, jednak musi współpracować z personelem domu dziecka.
– W domu dziecka jest psycholog, ale dzieci mu nie ufają. Po przekazaniu mu swoich tajemnic on idzie do wychowawcy i mu je przekazuje. Wtedy dziecko znowu czuje się skrzywdzone – tłumaczy.
– Możemy dać dziecku jedzenie, ubrania, nowe życie, ale ono w środku będzie nieszczęśliwe – dodaje. Na terapię samodzielnie można się zapisać dopiero po ukończeniu 18. roku życia. Wcześniej trzeba starać się o nią u wychowawcy.
– Terapia dzieci jest odkładana, albo sprowadzana do słowa "no u nas jest psycholog, to idź do niego" – wymienia.
Ewa wyprowadziła się z domu dziecka, gdy miała 24 lata. Wówczas najmłodszy podopieczny miał pięć lat. W związku ze zmianą kadry zdecydowała się na złożenie wniosku o usamodzielnienie się. Po osiągnięciu pełnoletności można to zrobić z dnia na dzień.
Ewa pomimo usamodzielnienia, wciąż stara się regularnie odwiedzać innych podopiecznych. – Cały czas o nich pamiętam i jesteśmy w stałym kontakcie. Ja byłam bardzo związana z dzieciakami. Zawsze będę miała je głęboko w sercu. Starałam się je wspierać, być najlepszą przyjaciółką – mówi.
– Będąc w domu dziecka, byłam szczęśliwa. Już wtedy było to lepsze jutro – przyznaje.
Czytaj także: https://natemat.pl/408433,ukraina-tatiana-uciekla-przed-armia-putina