Świadkami polsko-duńskiego finału byli kibice, którzy śledzili inaugurację sezonu w FIM Speedway Grand Prix. Pierwsza z jedenastu rund odbyła się w chorwackim Gorican. Najlepszy w finale okazał się Bartosz Zmarzlik. Za jego plecami przyjechał inny z polskich reprezentantów, Maciej Janowski.
Otwarcie sezonu w FIM Speedway Grand Prix po raz kolejny dało nam odpowiedź, dlaczego żużel uważany jest wręcz za sport narodowy - na zamianę ze skokami narciarskimi - w kraju nad Wisłą. Ostateczne rozstrzygnięcia, dwa czołowe miejsca dla polskich reprezentantów, to bowiem jasny sygnał, że dla kibiców Biało-Czerwonych zapowiada się pasjonująca walka o mistrzostwo świata w tzw. czarnym sporcie.
Pierwsza runda tegorocznego kalendarza zabrała fanów speedwaya do chorwackiego Gorican. Ze względu na decyzje ze strony światowej federacji żużlowej, tytułu mistrzowskiego z pewnością nie obroni Artiom Łaguta. Rosjanin został bowiem wykluczony z rywalizacji ze względu na agresję wojsk Władimira Putina za naszą wschodnią granicą. Wojna w Ukrainie nie mogła zostać jakkolwiek pominięta w przestrzeni sportowej, o czym przekonali się zresztą sportowcy zdecydowanej większości dyscyplin na całym globie.
Pod nieobecność Łaguty faworytem do zwycięstwa w cyklu został mianowany Bartosz Zmarzlik. Dwukrotnie indywidualnie złoty (2019 i 2020) żużlowiec na co dzień jeżdżący w Polsce w Gorzowie Wielkopolskim, od samego początku chciał mocno potwierdzić swoje aspiracje. Tak było w kwalifikacjach przed startem głównego wydarzenia - w sobotnie południe. Zmarzlik był najszybszy.
Kiedy przyszło jednak do walki podczas GP wydawało się, że lepiej prezentuje się drugi z mocnych reprezentantów Polski - Maciej Janowski. Kapitan mistrzów Polski z Wrocławia z charakterystycznym numerem "71" na plastronie (kierunkowy do stolicy Dolnego Śląska) najwyraźniej postawił sobie za cel, żeby sięgnąć po kolejny skalp w karierze. Ten najważniejszy, którego w kolekcji "Magica" z pewnością brakuje.
Gromadzone oczka przez Janowskiego oraz Zmarzlika to jednak nie jedyne polskie akcenty w Gorican. Kibice Biało-Czerwonych mogli również spoglądać na jazdę Patryka Dudka oraz Pawła Przedpełskiego.
Ten pierwszy - jubileuszowo - pojechał w Chorwacji w swoich 40 zawodach cyklu Grand Prix. Przedpełski zasłynął za to w sobotę z... niespodziewanych problemów sprzętowych. Mianowicie - ze względu na problemy z butem - Polak nie zdążył powrócić pod "taśmę" odpowiednio szybko, już w odpowiednim sprzęcie.
Janowski i Zmarzlik będąc najlepszymi "rajderami" po części zasadniczej - nie spotkali się w półfinałach. Ostatecznie skończyło się na decydującej rozgrywce na linii Polska-Dania. Obok Janowskiego i Zmarzlika w finale zameldowali się: Mikkel Michelsen oraz Anders Thomsen. Do czołowej piątki GP Chorwacji załapał się zresztą jeszcze jeden duński przedstawiciel, Leon Madsen. On przyjechał za plecami Janowskiego w półfinale.
Jak to często bywa w przypadku dramaturgii żużlowej, w finale doszło do upadku. Na szczęście po zdarzeniu w którym głównym zamieszanym był Michelsen, sędziowie zdecydowali o powtórzeniu decydującej potyczki w pełnym składzie.
Rywalizację o zwycięstwo i objęcie prowadzenia w cyklu GP najlepiej rozegrał Zmarzlik. Polak finałowym przejazdem udowodnił, że choć początkowo to Janowski wydawał się mocniejszy, dwukrotny mistrz świata konsekwentnie realizował swój plan na występ w Chorwacji.
Dla uzupełnienia występu Biało-Czerwonych, Dudek zajął dwunaste miejsce a Przedpełski został sklasyfikowany na szesnastej pozycji.
Kolejna okazja do emocji żużlowej walki o tytuł najlepszego zawodnika świata już 14 maja. Tym razem rywalizacja przeniesie się na PGE Narodowy im. Kazimierza Górskiego. Już teraz można spodziewać się wielkich, sportowych emocji.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.