Czy zdarzyło wam się ostatnio kupić kasetę magnetofonową? To może winyl? Nie? A kojarzycie kogoś, kto trzymałby swojego iPhone'a w etui w kształcie kasety? No właśnie! Nawet jeżeli nie pospieszyliście do sklepów po gramofon czy ghettoblaster, żeby mieć na czym odsłuchać ulubione kawałki z lat 90., na pewno kaseta zamigotała wam ostatnio na horyzoncie.
Najpierw były kolejne iPhone'y które właściciele opakowywali w giętkie kasetowe etui – takie jak te,
potem pojawiły się kasetowe torby – nota bene już niedostępne – i opakowania na aparat fotograficzny. Nawet Chanel wypuścił nie tak dawno temu kasetową torebeczkę. Ale żeby na kasecie magnetofonowej kupować muzykę? To wydaje się kompletnie niepraktyczne. Tymczasem najnowsze dokonania takich polskich zespołów, jak The Kurws czy Teenagers ukazały się najpierw właśnie na tym nośniku, zaś kolejny album formacji kIRk, “Msza święta w Brąswałdzie”, uznany za jeden z najlepszych wydawnictw 2011, początkowo ukazał się tylko na winylu.
Popularność tych ostatnich nie jest niczym nowym – kto czytał lub widział “Wierność w stereo” Nicka Hornby'ego, ten wie, że kolekcja czarnych krążków bywa cenniejsza nad wszelkie gadżety, książki i ubrania. Do utrzymania przy życiu winyla jako medium audiofilskiego wydatnie przysłużyli się didżeje, którzy nie przestali kupować muzyki w tym formacie, ani, tym bardziej, grać właśnie z płyt. Na nich opiera się chociażby kultura turntablizmu. Pomoc we wskrzeszeniu kaset zawdzięczamy natomiast... amerykańskim punkowcom.
– W USA nigdy właściwie nie przestano wydawać muzyki na kasetach – mówi Łukasz Kasperek, 1/3 kolektywu didżejskiego Warsaw City Rockers, wydawca kasetowego albumu zatytułowanego "Dinosaurs" formacji Obligatory Cripples. – Zakładając wytwórnię Bad Indian Recordings chcieliśmy nawiązać właśnie do tej tradycji, do stylistyki reprezentowanej przez zespoły np. ze stajni Burger Records z Kalifornii – nie tylko muzycznie, ale i w kwestii nośnika – opowiada.
Burger Records to bodaj najbardziej znane wydawnictwo wypuszczające w świat kasety. Choć jego działalność nie ogranicza się do tego nośnika, to retro-duch wiążący się z taśmą magnetofonową świetnie pasuje do działalności Seana Bohrmana i Lee Rickarda, właścicieli Burger Records
i sklepu muzycznego w Fullerton w Kalifornii. Jak o chłopakach z Burgera pisze Mariana Timony, “ze swojej kwatery głównej w Fullerton panowie organizują trasy koncertowe, doradzają zespołom na granicy rozpadu, organizują występy, goszczą cotygodniowe wieczorki filmowe, wykopują zapomniane płyty i wznawiają je u siebie, a także ślą towar na każdy kontynent świata z wyjątkiem Antarktyki”. Współpracując nad kasetowymi projektami z takimi dużymi wydawnictwami, jak Infinity Cat, założyciele Burger Records zyskują szerszą popularność, a zespoły (w tym przypadku Diarrhea Planet) – dodatkowy hype. “Te kasety są jak wizytówki!”, mówi w artykule Sean Bohrman.
Bad Indian Recordings z jednym wydawnictwem na koncie mają przed sobą długą drogę, ale i dość wygodną niszę. Za kasetą, oprócz środowiskowej mody, przemawia też bowiem umiarkowana cena produkcji. – To idealny fizyczny nośnik dla muzyki wydanej w 100-200 sztukach – mówi Bartek Chaciński, dziennikarz tygodnika “Polityka” i uważny obserwator popkultury. – To ręczna robota, łatwo się je robi, no i są tanie – zauważa autor “Wyżu nisz”.
Łukasz Kasperek przyznaje – nagranie kasety jest znacznie mniej kosztowne niż nagranie winyla, a jednocześnie dużo fajniejsze niż wydanie płyty na “nudnym” i pozbawionym retro-szarmu CD. Dla swojego zespołu Obligatory Cripples Źli Indianie znaleźli firmę pod Krakowem, która trudni się produkcją kaset. Tam też urodziła się demówka Teenagers, zespołu Darii Bogdańskiej i Karola Czerniakiewicza z Warsaw City Rockers. Technologia jest jednak na tyle nieskomplikowana, że wiele zespołów wypuszcza kasety własnym sumptem. Kasetami wydawanymi przez zespoły stało całe polskie punkowe podziemie już w latach 80., z czego świetnie zdaje sprawę blog Kaseta Stilon Gorzów C-60, odkurzająca zapomniane historyczne perełki o nazwach w stylu Czernobyl Zdrój, Zbuntowany Kaloryfer czy The Klaszcz.
Ten ostatni zespół nie tylko nazwą przypomina ostatni głośny kasetowy debiut, The Kurws. The Klaszcz – czego dowiadujemy się za pośrednictwem bloga Kaseta Stilon-c60 – dawało koncerty, które “nieposkromiona inwencja” lidera przekształcała “w akty sztuki totalnej, wzbogacone oprawą pozamuzyczną”. To, co widzimy w wykonaniu The Kurws chociażby tutaj:
też odznacza się szaleńczą energią, a co do oprawy pozamuzycznej, to książeczka i okładka ilustrowana przez Janka Kozę stanowią niemalże gadżet kolekcjonerski (debiutancki materiał “Dziura w getcie” ukazał się w liczbie 200 egzemplarzy). Hubert Kostkiewicz z The Kurws zdradził, że kasetę wydali z sentymentu. – A także z braku podobnych uczuć wobec płyt kompaktowych. Zanim pojawili się wydawcy kosztownego w produkcji winyla, na kasetę było nas po prostu stać. Albo na wypalanego w domu CD-R. Zresztą gdyby nie propozycja Qulturapu,
to pewnie nigdy nie zdecydowalibyśmy się na CD – stwierdza. Chłopcy uważają, że klasyczne kompakty najgorzej zniosły próbę czasu. – Wybraliśmy kasetę bo to taka wysublimowana fanaberia dla ubogich. Kojarzy się ze starymi dobrymi czasami, gdy słuchaniu muzyki zawsze towarzyszył pewien rytułał. Albumów z kaset słuchało się w całości, bo przewijanie kawałków zawsze było problematyczne. Pliki, mimo wielu zalet, wymuszają szybszy przerób. Kaseta go zwalnia – mówi Hubert marzycielsko. The Kurws grają świetną, eksperymentalną muzykę okołopunkowoinstrumentalną, której nośnik wydaje się też współgrać ze stylem radosnej improwizacji cechującym zespół. “Dziurę w getcie”, podobnie jak kasetę Obligatory Cripples, uzupełnili jednak o kod do ściągnięcia utworów w formacie MP3, by ci, którym tato nie kupił starego Saaba z kaseciakiem, mogli też jakimś sposobem odcyfrować jej zawartość.
No właśnie, na czym słucha się tych kaset, bo przecież nie na stylizowanym iPhonie? – Reakcją ludzi na wydawnictwa Obligatory Cripples czy The Teenagers zazwyczaj jest niedowierzanie, jakby nagle ktoś wręczył im ostrygę do połknięcia – zaobserwował Łukasz Kasperek. – Wykrzykują: O kurwa, nie mam na czym tego posłuchać! – śmieje się. – I zamiast zastanowić się, co to znaczy i o czym to świadczy, zaczynają wspominać – a to, że mieli takiego a takiego walkmana, a to, że ostatnio znaleźli go podczas wizyty u mamy – relacjonuje. Zdarzają się fani z odtwarzaczami samochodowymi (wiem, bo od pewnego czasu o to pytam), ale i tacy, którzy swoje wychuchane przenośne magnetofoniki utrzymali w dobrej formie od lat 90. – Czekam, aż powrócą te wielkie taśmy magnetofonowe – zwierza się z kolei Bartek Chaciński, jak zwykle świadomy działania mechanizmów popkultury. – One miały dopiero świetne opakowania, mniejsze niż winyle, ale grubsze – cieszy się już na myśl o tym, co można by na nich nadrukowywać. Wiemy bowiem, że wszystkie dobre, a i nierzadko gorsze pomysły, prędzej czy później wracają.
Sama natomiast raz w miesiącu dostaję kolejne części serii wydawniczejJoyful Noise Recordings, labelu publikującego też
muzykę na kasetach. Na serię składają się tzw. flexi-diski – forma winylowego krążka analogiczna do używanego niegdyś powszechnie formatu pocztówek dźwiękowych. Pojedyncze, acz nigdy wcześniej nie publikowane utwory takich formacji, jak of Montreal, Make Believe czy Tortoise, trafiają do mnie co miesiąc pocztą – czyż to nie piękne zaakcentowanie upływającego czasu? A wszystkim sceptycznym wobec nowego trendu dedykuję analogiczny tekst sprzed półtora roku – ewidentnie coś jest cały czas na rzeczy!
Więcej o kasetach znajdziecie w książce Thurstona Moore'a z Sonic Youth zatytułowanej “Mix Tape. The Art of Cassette Culture”, do kupienia tu: CZYTAJ WIĘCEJ