Artyści i HIV to temat rzeka. Od początku debaty na temat wirusa są zaliczani do jednej z „grup ryzyka” obok gejów i narkomanów. Bezwzględne stereotypy utwierdzane są na podstawie powszechnej wizji społecznej: artysta musi być hedonistą, alkoholikiem i seksoholikiem. Stąd już krok do zarażenia i choroby. Jak to ze stereotypami bywa – są przekłamaniem rzeczywistości. Ludzie kultury są nosicielami wirusa HIV, lecz nie częściej niż inne grupy społeczne. Dlaczego więc tak mało wiemy o takich przypadkach?
Symbolem artysty zarażonego HIV jest oczywiście Freddie Mercury, który idealnie wpisuje się w stereotypy: gej i muzyk. Bardzo łatwo wrzucić go do jednego worka ze wszystkimi mitami dotyczącymi homoseksualistów i artystów. Minęło kilkadziesiąt lat od jego tragicznej śmierci, lecz wciąż to on pozostaje jedyną gwiazdą tej klasy, która publicznie powiedziała o swojej chorobie.
HIV wciąż jest piętnem. Mała świadomość społeczeństwa na temat choroby, a nawet mylenie wirusa HIV z AIDS jest czymś powszednim w Polsce. Dla większości HIV to wyrok i pewna śmierć, a nosiciele są osobami niemal trędowatymi. Trzeba na nich uważać, a najlepiej zupełnie się z nimi nie zadawać.
O ile na Zachodzie coraz częściej słyszymy o tancerzach, malarkach i wokalistach będących nosicielami, o tyle w Polsce do choroby nie przyznaje się nikt. Tymczasem choroba nie ominęła polskiego świata sztuki. – Chodząc do kliniki bardzo często spotykam znajomych, ludzi kultury i mediów. Wszyscy udają, że się nie znają – mówi mi popularny polski artysta, nosiciel HIV.
Artyści często angażują się w różnego rodzaju akcje charytatywne i zbiórki pieniędzy. Lubią pomagać, lecz żaden z nich nie chce ujawnić się ze swoją chorobą. Być może taki publiczny coming out byłby bardziej uświadamiający dla społeczeństwa niż kolejne statuty gwiazd zapewniających o solidarności z chorymi?
– Ludzie nie są przygotowani do rozmowy o HIV i AIDS. Społeczeństwo nie jest zaznajomione z wirusem i chorobą, boi się ludzi zakażonych – mówi Anna Marzec-Bogusławska, dyrektor Krajowego Centrum ds. AIDS. – Im częściej mówimy o tym na głos, tym lepiej. Większa świadomość o chorobie zmniejsza strach na jej temat – dodaje.
Ludzie kultury, a zwłaszcza ludzie show biznesu uwielbiają dzielić się swoją prywatnością. Niektóre, jak Rihanna, używają jej by podtrzymać zainteresowanie mediów swoją osobą, a inne, jak niesławna Kim Kardashian wręcz budują na niej swoją karierę. Podobnie z dbałością o wyrazisty wizerunek, którego od jakiegoś czasu stała się Lady Gaga. Współczesność wymaga od gwiazd wpadania w skrajności, najmniej cenną wydaje się nijakość.
Lady Gaga niedawno przyznała się do swojej bulimii, stany lękowa Britney Spears czy Mariah Carrey nie są również niczym nowym. Nikt ich za to nie wyklął, a gwiazdy potrafiły swoje słabości przekuć w atuty, którymi hipnotyzują media. A z czym wiązałoby się przyznanie do bycia nosicielem HIV? – Z totalnym ostracyzmem. Ludzie nic nie wiedzą o tej chorobie i jej przebiegu w dzisiejszych czasach. Mają przed oczami rozpadających się na kawałki ludzi z gnijącymi częściami ciała – mówi artysta. – Ciągle króluje stereotyp HIV z lat 80., a wtedy przecież nie było ani tak zaawansowanej wiedzy na ten temat, ani leków stopujących rozwój choroby – dodaje.
– W początkach epidemii HIV w Polsce zarażano się wirusem w inny sposób, drogą iniekcji, czyli najczęściej poprzez strzykawki. Dziś uległo to zmianie, główną przyczyną jest stosunek seksualny bez użycia prezerwatywy. O ile z narkotykami ma styczność bardzo mały procent populacji, o tyle z seksem praktycznie wszyscy dorośli – mówi Marzec-Bogusławska.
Nawet artysta, z którym rozmawiałem mimo tego, że coming out przed przyjaciółmi i rodzicami ma za sobą, również pragnie pozostać anonimowy. – O tym, że mam HIV wiedzą nawet nieznajomi. Ukrywam się jedynie ze względu na dziadków. Nie chce żeby jakaś sąsiadka podczas plotek przy herbacie powiedziała mojej babci że mam HIV. Dla tego pokolenia to znaczy śmierć, a nie chcę żeby musieli się o mnie martwić ani mnie bać – mówi.