Niektórzy sądzą, że zostały nam wszystkim trzy tygodnie życie. Zgodnie z "przepowiednią Majów" 21 grudnia nastąpi koniec świata. Jak może wyglądać? Rozmawiamy o ataku zombie, uderzeniu meteorytu, buncie myślących maszyn, globalnej wojnie, inwazji z Kosmosu i innych wizjach współczesnej Apokalipsy.
O obrazach końca świata we współczesnej kulturze i w czasach archaicznych z naTemat rozmawia Bartosz Szurik, kulturoznawca, doktorant w Szkole Nauk Społecznych Polskiej Akademii Nauk.
Koniec świata nadejdzie 21 grudnia. Wniosek taki ma jakoby wynikać z analizy kalendarza Majów. Ale wiemy przecież, że różnych proroctw czy znaków, wskazujących na to, że świat się kończy, było w historii ludzkości znacznie więcej. Dlaczego ten motyw jest dla ludzkości tak ważny?
Bartosz Szurik: Kwestia spraw „ostatecznych”: śmierci, życia po życiu, sądu Bożego, czy przyszłości świata – stanowi istotny element niemal wszystkich znanych nam kultur. Jeśli wierzyć w ogóle w istnienie jednej „natury ludzkiej”, to tego typu rozważania muszą być jej uniwersalną częścią.
Ale z całą pewnością w różnych kulturach ludzie różnie wyobrażali sobie to, jak będzie wyglądał koniec świata.
To prawda. Gdy dzisiaj mówimy o „końcu świata”, myślimy o czymś zgoła innym niż myśleć mogli przedstawiciele kultur archaicznych. Stąd zresztą wynika główne nieporozumienie w przekładaniu najróżniejszych „starożytnych przepowiedni”, takich jak osławiona „przepowiednia Majów”, na nasze realia.
Z czego wynikają różnice między wizjami końca świata w różnych kulturach?
Chodzi między innymi o kwestię postrzegania czasu. My, którzy żyjemy w cywilizacji tkwiącej na fundamentach judaizmu i chrześcijaństwa, doświadczamy czasu inaczej niż przedstawiciele kultur archaicznych. Możemy go sobie wyobrazić myśląc o klepsydrze: w jej górnej czaszy – przyszłości – znajduje się piasek, czyli czas, który przesypuje się przez zwężenie – teraźniejszość i gromadzi się w dole, czyli przeszłości. Dzięki tej ilustracji naturalnie rozumiemy, że kiedyś górna czasza stanie się pusta. Czas wyczerpie się, a wówczas nastąpi ostateczny koniec świata.
Dla kultur archaicznych czas jest zawsze czymś cyklicznym, czyli raczej tarczą zegara niż klepsydrą. W ich wierzeniach owszem, pojawiają się kataklizmy, ale nie oznaczają one wyczerpania się czasu, a rozpoczęcie nowego cyklu istnienia. Wody potopu, zalewające świat w niezliczonych mitologiach zawsze niosą w sobie potencjalność stworzenia świata na nowo. W dodatku świata młodego, więc lepszego niż ten sprzed kataklizmu.
Jak wizje te wyglądały w konkretnych przypadkach?
Starożytni stoicy mówili o spaleniu świata, które jest niezbędne, by mógł dokonać się powrót tego, co już było. W hinduizmie, po okresie kolejnych, stopniowo degradujących się epok nie nastaje koniec, a nowy cykl epok wschodzących, coraz bardziej doskonałych. Skandynawski Ragnarök, chociaż może wydawać się wizją naprawdę ostateczną – w której nawet bogowie umierają – kończy się powołaniem do istnienia nowej Ziemi.
W cywilizacji chrześcijańskiej przedstawienia końca świata wiązały się z wizją ponownego przyjścia Chrystusa na Ziemię. Moment ten nazywa się apokalipsą. Skąd pochodzi to słowo?
W języku potocznym apokalipsa, koniec świat lub jakiś ogromny kataklizm oznaczają to samo. Mówimy przecież „apokaliptyczny widok” opisując zniszczony krajobraz albo „post-apokaliptyczny film” na obrazy w stylu „Mad Max”, w których cywilizacja upadła i ludzkość wróciła do stanu barbarzyństwa.
Pierwotnie jednak, znaczenie terminu „apokalipsa” było inne. Zgodnie z greckim źródłosłowem oznacza on „odsłonięcie” i dotyczy tego typu pism religijnych, w których ujawniany jest fragment boskiego planu. W naszej kulturze najbardziej znanym z takich pism jest nasycona wizjami ostatecznego losu ludzkości Apokalipsa św. Jana. To za jej sprawą termin „apokalipsa” przyległ do wizji końca świata, a wreszcie również do samego kataklizmu.
Zachód się sekularyzuje. Żyjemy w czasach, gdy religia w coraz mniejszym stopniu oddziałuje na wyobraźnię twórców. Skąd biorą się więc współczesne wizje końca świata?
Specyfiką naszych czasów jest to, że perspektywa końca świata oderwała się od wierzeń religijnych i mitycznych. Chociaż – należy o tym pamiętać – choćby w USA, miliony chrześcijan wciąż oczekują rychłego ponownego przyjścia Pana. Tak czy siak, w obrębie cywilizacji Zachodu, która wypracowała modele wszechświata pozbawione Boga, o końcu świata nie trzeba już myśleć jako o elemencie boskiego planu.
Dzisiaj scenariusze zsekularyzowanego, ostatecznego losu wszechświata piszą przede wszystkim astrofizycy. W zależności od modelu wszechświata, który proponują, przedstawiają różne wizje jego przyszłości. Najbardziej znane z nich to zapewne Śmierć Cieplna lub Wielki Kolaps.
Jeśli zaś za koniec świata uznać koniec samej ludzkości, a nie Wszechświata, to pojawia się tu cała masa innych scenariuszy, tworzonych przez futurologów, pisarzy science fiction, filmowców. Opowieści tego typu jest zaś nieskończenie wiele: od zagrożeń ekologicznych po inwazję żywych trupów.
Czy można stworzyć jakiś katalog "typów" współczesnych końców świata?
Można by spróbować taką klasyfikację stworzyć, ale obawiam się że „apokaliptycznych” utworów jest zbyt wiele, by była ona doskonała. Jakie wątki pojawiają się najczęściej? Bunt myślących maszyn, fatalny w skutkach wypadek, katastrofa ekologiczna lub astrologiczna, globalna wojna, pandemia, najeźdźcy z kosmosu… Trzeba by też stworzyć podkategorie. Np. wojna z kosmitami istnieje przynajmniej w dwóch wariantach: wojny totalnej w stylu „Wojny światów” Herberta George’a Wellsa, lub infiltracji Ziemi przez wrogów z kosmosu jak w „Inwazji porywaczy ciał” Jacka Finneya czy we „Władcach marionetek” Roberta A. Heinleina.
Zobacz również:"Dziś wszystkim wydaje się, że ten dobrobyt nigdy się nie skończy." Jak przygotować się na katastrofę - radzi preppers
Czy nie jest przypadkiem tak, że wizje końca świata w różnych okresach historycznych w dużym stopniu są wyrazem lęków i problemów tych czasów?
Wydaje się, że tak. Scenariusze popularnych filmów czy powieści w jakiejś mierze odzwierciedlają różnorodne lęki społeczne. Moim ulubionym przykładem na poparcie tej tezy są dwie wersje filmu „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia”. W jego wersji oryginalnej z 1951 roku, problemem ludzkości, przed którym ostrzegają nas przedstawiciele wyżej rozwiniętej, obcej cywilizacji jest rozbudowywany przez USA i ZSRR arsenał jądrowy. W remake’u filmu z pierwszej dekady XXI w., kosmici nie są już strapieni wyścigiem zbrojeń. Tym razem problemem Ziemi okazuje się być niszczone przez człowieka środowisko naturalne.
Jak w takim razie wytłumaczyć dużą w naszych czasach popularność filmów o inwazji zombie? Przecież nie naszą wiarą w możliwość faktycznej inwazji żywych trupów.
Rzeczywiście, od czasów „Nocy żywych trupów” George’a A. Romero i powieści „Jestem legendą” Richarda Mathesona, na której nieoficjalnie wzorował się filmowiec, filmy o zombie powstają jeden po drugim. Trudno jednak znaleźć jedno wytłumaczenie dla tego trendu. Można oczywiście wskazywać na zawartą w filmach Romero krytyką konsumpcjonizmu, lub fakt, że łamiący tabu kanibalizmu i śmierci zombie to naturalny strach naszych czasów.
Być może jednak nie powinnyśmy się tu doszukiwać głębszego znaczenia? Stanisław Lem w „Fantastyce i futurologii” sugerował, że literackie czy filmowe kataklizmy nie muszą być wiarygodne, by przykuwały uwagę. Chodzi o przyjemność, którą czerpiemy z obcowania z potężnym żywiołem: wzburzonym morzem, górską lawiną etc. Powiedzmy to otwarcie – obrazy apokalipsy fascynują nas, bo po prostu są piękne (śmiech).