W Stanach Zjednoczonych jest ich około 3 milionów, w Polsce najwyżej kilkanaście tysięcy. Są przygotowani na trzęsienia ziemi, powodzie, skażenia środowiska i atak nuklearny. Mają zgromadzone zapasy żywności, latarek, benzyny i wody, przygotowane schrony i "zestawy ucieczkowe". O preppersach, znawcach nowoczesnego survivalu, rozmawiamy z jednym z nich – Krzysztofem Lisem, współautorem bloga domowy-survival.pl.
Krzysztof Lis: Preppersi [ang. prepare - przygotowywać - red.] to mówiąc generalnie ludzie, którzy starają się przygotować na różne, nietypowe sytuacje, od huraganu, przez trzęsienie ziemi, po wyłączenie prądu na kilka dni. Gromadzą latarki, zapałki, zapasy żywności, wody itd.
W USA jest ich podobno około 3 mln.
Myślę, że jest ich więcej. Tam jest trochę inna kultura niż u nas. Wielu Amerykanów mieszka w małych miejscowościach i wioskach, które są oddalone nawet o kilkadziesiąt kilometrów od sklepów. Dla nich oczywiste jest gromadzenie zapasów na wypadek kryzysu. Poza tym wiele miast znajduje się w klimacie, w którym zdarzają się tornada, huragany, powodzie. Częściej jest tam wyłączany prąd, bo sieć energetyczna jest bardziej rozproszona niż w Polsce. Z tego powodu mają przygotowane latarki, mają własne studnie, agregaty. Ci, którzy są nieprzygotowani, są zdani na pomoc innych albo pomoc władz, a na tę w sytuacji kryzysu mogą czekać nawet kilka dni.
Ilu preppersów jest w Polsce?
Kilka tysięcy, góra kilkanaście. Mój blog domowy-survival odwiedza kilkadziesiąt tysięcy osób, ale nie wszyscy to stali bywalcy. To dosyć dziwne, że ten tok rozumowania nie jest u nas rozpowszechniony. Przecież jeszcze 30 lat temu była tu głęboka komuna. Kupowało się to, co było w sklepach. Pamiętam, że u moich dziadków był zawsze zapas papieru toaletowego. Przecież nie było wiadomo, czy na pewno będą go mogli kupić wtedy, kiedy będzie potrzeba. Dziś wszystkim wydaje się, że ten dobrobyt, dostępność wody, żywności i energii nigdy się nie skończy. Ale to mało prawdopodobne.
Czyli przygotowuje się pan na sytuacje, w których nie będzie pan mógł swobodnie zakupić sobie jedzenia, wyłączą panu wodę i gaz.
Takie działanie może się po prostu opłacić. Przynosi korzyści. Samochód powinien być zatankowany nie mniej niż do połowy. Ja uważam, że powinno się też mieć kilka kanistrów w zapasie. Tak, żeby na wypadek awarii, zamknięcia stacji, odcięcia dostaw ropy zawsze można było dojechać do rodziny, czy zawieźć dziecko do szpitala. Poza tym cena paliwa idzie cały czas w górę. Po roku będę wymieniać zapas paliwa z kanistrów, wleję do baku, dzięki temu trochę zaoszczędzę.
To samo dotyczy żywności. Powinniśmy w miarę możliwości ją sobie organizować we własnym zakresie, biorąc pod uwagę, że nagle może być niedostępna w sklepie. Jeśli chodzi o wodę, najekonomiczniej jest zrobić swoją studnię. Oczywiście mieszkańcy bloków, w tym ja, nie mają na to szansy. Studnia to świetna oszczędność. Woda jest tańsza, niż ta z wodociągów, zawsze można podlać ogródek, umyć samochód. No i na wypadek awarii wodociągu nie zostaniemy bez wody na kilka dni. Takie działania nie szkodzą, a pozwalają oszczędzić.
Na jakie katastrofy powinniśmy być przygotowani?
Od tego słynnego "ataku zombie", z którego śmiejemy się na naszym blogu, przez powódź, huragan, pożar, awarię w fabryce, która doprowadzi do skażenia środowiska i trzeba będzie się nagle ewakuować, aż po "koniec świata, który znamy" – tak to określamy. Chodzi np. o sytuację, w której dochodzi do rodzinnej tragedii. Np. w wypadku ginie ojciec rodziny, albo pozostaje w śpiączce. Tymczasem żona pozostaje z dnia na dzień bez dostępu do konta, bo tylko jej mąż znał hasła, a pieniędzy, które ma w gotówce starczy jej na dwa dni.
To dla wielu z nas wydaje się abstrakcyjne, ale do takich sytuacji naprawdę dochodzi codziennie. Powinniśmy się przygotowywać nie tyle na zdarzenia i katastrofy, które mogą nastąpić, co na zaspokojenie swoich potrzeb – wody, jedzenia, pieniędzy i energii, chociażby do ogrzania czy przygotowania posiłku.
I jak pan się przygotował?
Wszystkie przygotowania można podzielić właściwie na dwa rodzaje: zapasy i własne źródło. Mam w mieszkaniu pewien zapas wody, ale wiem też gdzie w pobliżu jest jakieś jeziorko czy rów, w którym mógłbym ewentualnie nabrać wody. Wiem również, jak podpiąć się pod rynnę, żeby zebrać wodę z dachu. Mam też pewien zapas żywności, ale tutaj z kolei nie mam jej własnego źródła. Wiadomo, że nie chodzi o całkowitą samowystarczalność, bo w dzisiejszych czasach jest to niemożliwe, ale o częściową.
Jeśli mamy ogródek, w którym rośnie chociażby ogórek i cebula, już jesteśmy w stanie zapewnić sobie trochę jedzenia. Lepiej zjeść 10 proc. kalorii z własnej działki niż wcale. Ważne są też oszczędności. Wiadomo, jak niepewna jest w dzisiejszych czasach praca, wynagrodzenie, więc każdy powinien mieć odłożone jakiekolwiek fundusze, które nie zależą od firmy czy pracodawcy.
A energia?
Jestem pasjonatem baterii słonecznych. Kilka leży za kanapą i czeka na okazję do podłączenia. W bloku nie mam na to za bardzo szansy. Mam też kuchenkę turystyczną i butlę gazową. W moim mieszkaniu kuchenka jest na prąd, a ogrzewanie też nie działa bez prądu. Ci, którzy mają w domu kominki nie mają tego problemu, bo zapas drewna, mogą sobie zgromadzić nawet na kilka lat.
A co z zabezpieczeniami na wypadek ataku nuklearnego? Ma pan jakiś ukryty schron?
Jako mieszkaniec bloku nie mam do tego warunków, ale przeczytałem książkę, która wyjaśnia, jak wybudować schron w 24h. Kopie się głęboki rów, nad nim parkuje się samochód, lub kładzie jakieś deski i zasypuje się to ziemią, żeby chroniło przed promieniowaniem. Nie sądzę, żebym go jednak potrzebował. Jeśli ktoś myśli o tym poważnie, lepszym rozwiązaniem jest ziemianka, bo jest to przynajmniej coś pożytecznego – w zimie można tam np. trzymać warzywa i wino, a jak zajdzie konieczność – schronić się.
To gdzie się pan schowa, skoro nie ma pan schronu i ziemianki?
Mam działkę, na którą bym uciekał. Ziemianka jest już zaplanowana (śmiech).
Najdziwniejsze zabezpieczenia, o których pan słyszał?
Może nie najdziwniejsze, ale dla mnie najśmieszniejsze są pomysły z chowaniem mieczy samurajskich w każdym pokoju, na wypadek jakiegoś ataku lub napadu. To zupełnie irracjonalne. Gdybyśmy żyli w cywilizowanym kraju, można by trzymać strzelbę w szafie i byłoby po kłopocie.
A koniec świata i te wszystkie schrony, arki?
Zupełnie w to nie wierzę i traktuję to w kategoriach mało śmiesznego żartu. Dla mnie bardziej prawdopodobne niż koniec świata spowodowany globalną wojną jądrową czy wielkim potopem, przed którymi i tak się nie uchronimy, jest załamanie gospodarki. Sytuacja, w której kiedyś zabraknie taniej ropy, energii i żywności jest realna i na to się przygotowuję.
Tak, mam trzy zestawy survivalowe. Pierwszy EDC – do codziennego noszenia. Jak każdy dorosły facet mam przy sobie portfel, telefon, klucze do domu i samochodu. Oprócz tego mam jeszcze zestaw do szycia, bo w koszulach i garniturach ciągle urywają mi się guziki, zapalniczkę, zapałki i scyzoryk wielofunkcyjny.
Drugi zestaw to zestaw ucieczkowy. Pozwala zaspokoić podstawowe potrzeby przez 72h, czyli czas, w którym zakładamy dotarcie do celu, do którego uciekamy. Np. jeśli zostanie ogłoszone skażenie chemiczne i trzeba się będzie nagle ewakuować, to nie będę się zastanawiać, co mam wziąć, tylko biorę plecak z szafy i w nogi. Mam w nim latarkę, baterie, żarcie i wodę na 3 dni, ubranie na zmianę, śpiwór, plandekę do przykrycia i benzynową kuchenkę.
Niedawno testowaliśmy z kolegami nasze zestawy. Mieliśmy przejść 70 km do mojej działki. Niestety po dwudziestu kilku kilometrach wysiadły mi kolana (śmiech), więc nie przetestowałem wszystkiego. No i stwierdziłem, że noc w hamaku nie należy do najwygodniejszych.
Czyli w zestawie ucieczkowym jest i hamak?
Tak, ale chyba go wyrzucę, bo zajmuje tylko miejsce.
A trzeci zestaw?
Zestaw samochodowy. Może najmniej istotny, ale powinien mieć go w samochodzie każdy. Szczególnie jak podróżuje zimą, gdzieś w górach, czy z małym dzieckiem. Wystarczy, że wpadniemy w zaspę, rów na odludziu. Możemy sobie czasem poczekać na pomoc drogową 12 godzin. A perspektywa 12 godzin w samochodzie, bez koca i wody nie jest najprzyjemniejsza. Tym bardziej z dzieckiem. Ruszamy w podróż kompletnie nieprzygotowani na nocleg, bo przecież jedziemy tylko do rodziny, a tu okazuje się, że samochód wysiada i kilka godzin stoimy na mrozie, bez mleka i pieluch na zmianę.
Śmieszą mnie przedstawiciele handlowi, którzy w zimie, w okolicach świąt jeżdżą samochodem tylko w garniturach i eleganckich butach, zakładając, że w aucie jest ogrzewanie. Jest, ale zawsze może się popsuć. Ja mam w samochodzie też małą kuchenkę, żebym w takiej sytuacji mógł się chociaż herbaty napić i uspokoić do przyjazdu pomocy.
Co rodzina i znajomi sądzą o pana prepperskiej pasji?
Nikt mi nie powiedział, że to dziwne albo nienormalne (śmiech). Jak mówię, że przygotowuję się po prostu na gorsze czasy patrzą na to ze zrozumieniem. Ale w sumie nikt z znajomych nie wcielił moich pomysłów w życie (śmiech).
Rodziców też nie bardzo mogę przekonać. Spojrzeli na to trochę przychylniej, kiedy parę razy wyłączyli im wodę na kilka dni. Podjeżdżały beczkowozy, ale wodę trzeba było nosić na górę, a przecież w polskim domu jest tylko jedno wiadro – to do mycia podłogi, no i ewentualnie kosz na śmieci.
Mają teraz zapas wody w domu?
Niewielki, ale tłumaczą, że mają w pobliżu ujęcie oligoceńskie. Z tym, że tę wodę też trzeba jakoś przynieść.
Co to jest dom autonomiczny?
To mój drugi konik. To w sumie rozwinięcie pomysłu pozyskania we własnym zakresie źródła energii, którą się zużywa. Mam tu na myśli kuchnię na drewno czy gaz, nie elektryczną, własną oczyszczalnię ścieków, własną studnię i baterie słoneczne. To nie tylko pozwala ciąć koszty, ale i mniej szkodzi środowisku. Daje nam niezależność.
To chyba pana dom marzeń.
Trochę tak, ale póki co mnie na niego nie stać. Nie uznaję kredytów. Brać kredyt, kiedy rynek jest tak niestabilny, to ogromnie ryzykowane.
No ale ma pan już za kanapą baterie słoneczne.
No tak (śmiech). Mam baterie słoneczne i dwa akumulatory. Powolutku go wybuduję (śmiech).
Umiejętność improwizacji jest najważniejszą umiejętnością z punktu widzenia survivalu. (...)Kwintesencją nowoczesnego survivalu jest przygotowanie na najgorsze, służące również ułatwianiu sobie codziennego życia.