
W dniu premiery "Hobbita" w Nowej Zelandii 100 tysięcy fanów Tolkiena czekało na gwiazdy filmu. Wielu z nich poprzebieranych za krasnoludy, elfy i niziołki. Na ten dzień czekali z utęsknieniem. Dla ukochanej książki mogą poświęcić przyjaźń. Niektórzy oddaliby wszystkie pieniądze za gadżet z filmu. – Mam tatuaże z symbolami z "Władcy Pierścieni" – zdradza nam fanka twórczości Tolkiena.
W Polsce takich osób też nie brakuje. Co najmniej 20 razy Marta czytała "Władcę Pierścieni". Jej imię zmieniam na potrzeby artykułu, bo nie chce, żeby wszyscy wiedzieli o jej bziku na punkcie Tolkiena, a jak sama mówi: "Warszawa jest mała,
Przebieranie się za ulubione postacie z filmów to powszechne zachowanie wśród fanów – szczególnie na premierach.
W Japonii zjawisko to ma swoją nazwę: cosplay, choć dotyczy w zasadzie tylko anime i mangi. Cosplayowcy mają swoje całe konwenty i prześcigają się w tworzeniu jak najlepszych replik strojów swoich idoli.
Czym więc zajmuje się taki fanklub? Zaczęło się od dyskusji w internecie, opowiada Marta. – Na różnych forach się zgadaliśmy, wyszło, że wszyscy kochamy Tolkiena. Najpierw były dyskusje, potem spotkania. Dużo gadaliśmy. Wspólnie chodziliśmy na premiery filmów, razem gramy w gry "Władcy", planszowe i komputerowe – zdradza nam fanka Tolkiena.
Film "Hobbit" jeszcze przed premierą podzielił fanów Tolkiena. Część z nich uznała, że wypuszczanie trzech oddzielnych filmów na podstawie 300-stronicowej książki to skok na kasę fanów. Dodatkowo najzagorzalsi zwolennicy książki sugerują, że by wydłużyć tak fabułę "Hobbita", twórcy musieli dodać liczne wątki nieistniejące w pierwowzorze. Premiera w Polsce – już 28 grudnia.
Pytam Marty, czy za obrażanie "Władcy" ona lub jej koledzy byliby w stanie kogoś uderzyć. – Aż tak to chyba nie. Ale pokłócić się, pewnie. Zdarzało się nieraz – przyznaje dziewczyna. – Kiedyś pokłóciłam się z przyjaciółką o postać Legolasa. Ja mówiłam, że on jest zbyt zniewieściały, ona twierdziła, że przecież takie były elfy. Jak już kłótnia była naprawdę ostra, ona wtedy powiedziała, że to dla niej jakaś dziecinada. Do dzisiaj się do siebie nie odzywamy – opowiada.
W przypadku Patryka jest to jednak o tyle uzasadnione, że Madonna jest dla niego nie tylko idolką muzyczną, ale i autorytetem. Zaczęło się jeszcze w wieku dziecięcym. – Znałem jej piosenki, sporo o niej wiedziałem. Później zacząłem się wczytywać w jej poglądy, idee, sposób funkcjonowania na świecie. To wszystko mi się w niej podoba i mogę powiedzieć, że Madonna jest dla mnie też autorytetem – stwierdza Pat.
W takim poziomie uwielbienia niewątpliwie najbardziej nurtuje w nim pytanie: skąd to się bierze? Historie moich rozmówców są mniej więcej podobne. Patryka Madonną zaraziła mama, która nagminnie słuchała jej muzyki. Zosia, zadeklarowana superfanka Gwiezdnych Wojen, w ten sam sposób zafascynowała się Lukiem Skywalkerem i spółką: – Ojciec pokazał mi trylogię jak byłam mała. Potem, jak wyszedł pierwszy epizod, obejrzałam jeszcze raz i stwierdziłam, że chrzanię nową trylogię, stara jest najlepsza.
Moi rozmówcy przyznają, że zazwyczaj ich fascynacja zaczynała się już w wieku dziecięcym, ale to nie jedyny czynnik, który decyduje o zostaniu fanem danej rzeczy lub osoby. Jak wyjaśnia dla naTemat kulturoznawca prof. Mirosław Pęczak: – Ma to też związek z kreowaniem tożsamości. Każde hobby, przynależność do grupy, wynika w jakimś stopniu z chęci identyfikacji – mówi profesor.
