W dniu premiery "Hobbita" w Nowej Zelandii 100 tysięcy fanów Tolkiena czekało na gwiazdy filmu. Wielu z nich poprzebieranych za krasnoludy, elfy i niziołki. Na ten dzień czekali z utęsknieniem. Dla ukochanej książki mogą poświęcić przyjaźń. Niektórzy oddaliby wszystkie pieniądze za gadżet z filmu. – Mam tatuaże z symbolami z "Władcy Pierścieni" – zdradza nam fanka twórczości Tolkiena.
Na pewno natknąłeś się kiedyś na takich dziwaków – czy to na premierze w kinie, czy po prostu na ulicy, gdy zajadle dyskutowali o swoim ukochanym uniwersum. Filmowym, książkowym, albo z gry komputerowej. Za skrytykowanie ich ulubionego dzieła potrafią się śmiertelnie obrazić, a w obronie swoich idoli są gotowi walczyć do upadłego. Skupiają się wokół różnych rzeczy: Gwiezdnych Wojen, "Władcy Pierścieni", Harry'ego Pottera albo muzyków: Madonny czy Michaela Jacksona. Łączy ich jedno: ich "fanostwo" graniczy z patologiczną miłością. W Nowej Zelandii 100 tysięcy takich fanów zamieniło stolicę kraju – Wellington – w tolkienowskie Śródziemie.
Ile razy można czytać to samo?
W Polsce takich osób też nie brakuje. Co najmniej 20 razy Marta czytała "Władcę Pierścieni". Jej imię zmieniam na potrzeby artykułu, bo nie chce, żeby wszyscy wiedzieli o jej bziku na punkcie Tolkiena, a jak sama mówi: "Warszawa jest mała,
Fanowskie przebieranki
Przebieranie się za ulubione postacie z filmów to powszechne zachowanie wśród fanów – szczególnie na premierach.
W Japonii zjawisko to ma swoją nazwę: cosplay, choć dotyczy w zasadzie tylko anime i mangi. Cosplayowcy mają swoje całe konwenty i prześcigają się w tworzeniu jak najlepszych replik strojów swoich idoli.
sam wiesz". – Należę do lokalnego fanklubu, ale wolę się do tego nie przyznawać. Nie chcę, żeby ktoś uznał mnie za jakiegoś dziwaka – mówi mi Marta. Fanklub? Pytam, czy to nie jest przypadkiem relikt XX wieku. – Nie, co ty! Spotykamy się regularnie. Oczywiście, mamy też forum w internecie. Tylko nie jest łatwo je znaleźć. Nie potrzebujemy tam ludzi, którzy nie rozumieją naszej pasji – od razu mówi Marta i podkreśla, że wolałaby, żebym nie zdradzał adresu tego miejsca.
Wszystko dlatego, że zwykłym ludziom trudno zrozumieć, jakim cudem normalny człowiek darzy tak silnym afektem książkę lub film. I potrafią obrażać, a fani są wyjątkowo wrażliwi i zaangażowani: – Umiem cytować z pamięci dowolne fragmenty "Władcy", nie ma chyba pytania, którym można mnie zagiąć – mówi mi Marta. Dopytuję, czy wszyscy w fanklubie są aż tak "wkręceni". Słyszę, że "bywa różnie". Ale zazwyczaj poziom bzika w tym środowisku jest wysoki.
Fankluby
Czym więc zajmuje się taki fanklub? Zaczęło się od dyskusji w internecie, opowiada Marta. – Na różnych forach się zgadaliśmy, wyszło, że wszyscy kochamy Tolkiena. Najpierw były dyskusje, potem spotkania. Dużo gadaliśmy. Wspólnie chodziliśmy na premiery filmów, razem gramy w gry "Władcy", planszowe i komputerowe – zdradza nam fanka Tolkiena.
O ile jednak "Władca Pierścieni" to zamknięta saga, do której dobudowywane są już
Jak dzielą się fani
Film "Hobbit" jeszcze przed premierą podzielił fanów Tolkiena. Część z nich uznała, że wypuszczanie trzech oddzielnych filmów na podstawie 300-stronicowej książki to skok na kasę fanów. Dodatkowo najzagorzalsi zwolennicy książki sugerują, że by wydłużyć tak fabułę "Hobbita", twórcy musieli dodać liczne wątki nieistniejące w pierwowzorze. Premiera w Polsce – już 28 grudnia.
tylko treści dodatkowe: gry, kolejne filmy i gadżety, to fani "Gwiezdnych Wojen" mają większe pole do popisu. Fanklubów tego filmu jest całkiem sporo. Ich członkowie spotykają się, wymieniają na przykład książkami (powieści w uniwersum Star Wars powstały dziesiątki) czy grami. A kiedy ktoś powie im, że ich ulubiony film to bajeczka dla dzieci, w ich oczach niemalże pojawia się mord.
Nie biją, ale kłócą się na potęgę
Pytam Marty, czy za obrażanie "Władcy" ona lub jej koledzy byliby w stanie kogoś uderzyć. – Aż tak to chyba nie. Ale pokłócić się, pewnie. Zdarzało się nieraz – przyznaje dziewczyna. – Kiedyś pokłóciłam się z przyjaciółką o postać Legolasa. Ja mówiłam, że on jest zbyt zniewieściały, ona twierdziła, że przecież takie były elfy. Jak już kłótnia była naprawdę ostra, ona wtedy powiedziała, że to dla niej jakaś dziecinada. Do dzisiaj się do siebie nie odzywamy – opowiada.
Kłótnie to domena nie tylko wojowników od "Władcy" i rycerzy Jedi od Star Warsów. Jak przyznaje nasz redakcyjny kolega Patryk, wielki fan Madonny, zdarzały mu się bardzo ostre kłótnie w obronie piosenkarki. – Na przykład o to, kto jest lepszy: Madonna czy Lady Gaga – mówi mi Patryk.
Idole i autorytety
W przypadku Patryka jest to jednak o tyle uzasadnione, że Madonna jest dla niego nie tylko idolką muzyczną, ale i autorytetem. Zaczęło się jeszcze w wieku dziecięcym. – Znałem jej piosenki, sporo o niej wiedziałem. Później zacząłem się wczytywać w jej poglądy, idee, sposób funkcjonowania na świecie. To wszystko mi się w niej podoba i mogę powiedzieć, że Madonna jest dla mnie też autorytetem – stwierdza Pat.
Od piosenkarki nasz redakcyjny kolega zaczerpnął kilka elementów życiowej fiozofoii. – Dzięki Madonnie nabrałem dystansu do świata, nauczyłem się rozgraniczać życie prywatne i zawodowe. Podpatrzyłem też jak postępować z mediami, opinią publiczną – wyjaśnia Patryk. Jak bardzo uwielbia Madonnę? – Mam na pośladku wytatuowany autograf Madonny – mówi z uśmiechem nasz redaktor.
Tatuaże to dość popularna forma uwieczniania swoich kulturowych uczuć. Również Marta przyznaje, że ma wytatuowane napisy z "Władcy Pierścieni", choć nie chce zdradzić gdzie i jakie dokładnie. I tak samo jak Patryk, moja rozmówczyni stwierdza, że niektóre postacie z książki są dla niej autorytetami.
Urwani z choinki
W takim poziomie uwielbienia niewątpliwie najbardziej nurtuje w nim pytanie: skąd to się bierze? Historie moich rozmówców są mniej więcej podobne. Patryka Madonną zaraziła mama, która nagminnie słuchała jej muzyki. Zosia, zadeklarowana superfanka Gwiezdnych Wojen, w ten sam sposób zafascynowała się Lukiem Skywalkerem i spółką: – Ojciec pokazał mi trylogię jak byłam mała. Potem, jak wyszedł pierwszy epizod, obejrzałam jeszcze raz i stwierdziłam, że chrzanię nową trylogię, stara jest najlepsza.
Zosia, gdyby mogła, chciałaby mieć Bantha – "potwora" z uniwersum Star Wars, na którym poruszali się bohaterzy filmu na planecie Tatooine. Na pytanie co by z nim zrobiła, Zosia rzuca tylko, że jeździłaby na nim po Warszawie. – Mogłabym też mieszkać w Skywalker Ranch – zdradza dziewczyna. Chodzi o posiadłość będącą miejscem pracy George'a Lucasa, reżysera "Gwiezdnych Wojen". Znajduje się tam chyba wszystko, czego prawdziwy fan SW mógłby pożądać – wszelkie edycje filmów, materiały, gadżety. – Ja mam słuchawki z Vaderem i R2-D2, którego zabieram ze sobą na imprezy – mówi mi Zosia. Wszystkie pieniądze fanka SW oddałaby za mundur oficerski z Gwiazdy Śmierci.
Potrzeba psychologiczna
Moi rozmówcy przyznają, że zazwyczaj ich fascynacja zaczynała się już w wieku dziecięcym, ale to nie jedyny czynnik, który decyduje o zostaniu fanem danej rzeczy lub osoby. Jak wyjaśnia dla naTemat kulturoznawca prof. Mirosław Pęczak: – Ma to też związek z kreowaniem tożsamości. Każde hobby, przynależność do grupy, wynika w jakimś stopniu z chęci identyfikacji – mówi profesor.
Jednocześnie prof. Pęczak podkreśla, że źródeł takich zachowań należy też szukać w kontekstach niespołecznych. – To może być zakochanie w danym aktorze albo uwielbienie dla książki, osobiste uwielbienie czegoś lub kogoś. Jest też w tym wszystkim aspekt odurzenia, ucieczki od rzeczywistości – tłumaczy antropolog kultury. Zarazem profesor przyznaje, że możliwa jest taka "dziecięca" fascynacja, ale podkreśla, że nie zawsze mocne bodźce z najmłodszych lat prowadzą do uwielbienia. – Jeśli w dzieciństwie coś nas naznaczyło, to niekoniecznie się potem przenosi na zjawisko bycia fanem, tworzenia takiej społeczności – przekonuje nasz rozmówca.
Czy takie zjawisko to nowość? Bynajmniej. – Nie ma w tym nic nowego, ludzie zawsze potrzebowali jakiegoś punktu odniesienia czy autorytetu – stwierdza prof. Pęczak. – W momencie, gdy wykształcił się model kultury popularnej, od lat 20. XX wieku, te emocje po prostu zaczęły dotyczyć popkultury. I do dziś tak jest.