nt_logo

Lewicka: Biuro pracy PiS-u, czyli jak obóz władzy zatrudnia swoich na państwowym

Karolina Lewicka

17 maja 2022, 16:21 · 6 minut czytania
– Komu się pomaga? Oczywiście swoim! Wbrew pozorom wcale nie chodzi tutaj o rodzinę. Politycy starają się jednak względnie pilnować. Krzysztof Sobolewski przez swoją małżonkę, poupychaną po różnych spółkach, co media wywlekły na światło dzienne, ściągnął na siebie gniew prezesa – pisze w najnowszym felietonie Karolina Lewicka.


Lewicka: Biuro pracy PiS-u, czyli jak obóz władzy zatrudnia swoich na państwowym

Karolina Lewicka
17 maja 2022, 16:21 • 1 minuta czytania
– Komu się pomaga? Oczywiście swoim! Wbrew pozorom wcale nie chodzi tutaj o rodzinę. Politycy starają się jednak względnie pilnować. Krzysztof Sobolewski przez swoją małżonkę, poupychaną po różnych spółkach, co media wywlekły na światło dzienne, ściągnął na siebie gniew prezesa – pisze w najnowszym felietonie Karolina Lewicka.
Jak wygląda zatrudnianie w spółkach Skarbu państwa za PiS? Fot. Jakub Kaminski/East News

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google Poniedziałkowe przedpołudnie, jestem na spotkaniu z politykiem związanym z obozem władzy. Rozmowa dotyczy Adama Glapińskiego, jest jeszcze przed sejmowym głosowaniem jego kandydatury na drugą kadencję w banku centralnym.


Mój rozmówca śmieje się, że zaczęło już działać przy Wiejskiej "Biuro Karier NBP-u" dla opozycji, że za absencję podczas głosowania, która obniża kworum dostać można niezłą posadę w banku dla znajomego posła, który na to pójdzie.

Zresztą dwa dni później Michał Wypij z Porozumienia wprost napisze na TT: "W sejmowych kuluarach praca szuka człowieka! Praca w NBP, oczywiście". Mój rozmówca, opowiadając tę historię, wzdycha: "Często mam telefony, że ktoś szuka roboty na państwowym. Mówię, że mam taką i taką ofertę, ale zaraz słyszę: A trzeba przychodzić?".

Okazuje się, że najbardziej chodliwe jest bowiem… fikcyjne zatrudnienie! Człowiek ma w jakiejś państwowej spółce etat, ale się w tej pracy wcale nie pojawia, choć pensja co miesiąc wpływa na konto.

"W takim przypadku to jednak nie są duże pieniądze, raptem trzy lub cztery tysiące" – mówi mój rozmówca. Kilka tysięcy za nicnierobienie? – ta myśl nie daje mi spokoju przez kilka dni. Proszę o jeszcze jedno spotkanie, chcę porozmawiać o kuchni zatrudniania na państwowym krewnych i znajomych królika. Jak właściwie się to robi? Jak to działa? Ten felieton to jest opowieść, którą usłyszałam podczas kolejnej rozmowy.

Zaczyna się od anegdoty. Kuzyn senatora PiS-u bardzo chciał zostać agentem. Zatrudniono go zatem w ABW, a niech się chłopak sprawdzi w służbach! Okazało się jednak, że delikwent nie nadawał się do niczego, powierzono mu tylko pieczątkę z napisem "jawne", którą przystawiał na teczkach z odtajnionymi już materiałami. Gdy i to zadanie go przerosło, skierowano kuzyna do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL przy ul. Rakowieckiej. Ponoć "pracuje" tam do dziś. Ale jak się umieszcza swoich ludzi na takich państwowych posadach?

Załóżmy, że jest jakaś pani Karolina, która szuka pracy, a ja chcę jej pomóc. Jeśli z mojego okręgu wyborczego jest sekretarz stanu w dużym ministerstwie, to od razu się z nim umawiam. Przekazuję mu jej CV, dołączam do niego karteczkę z kwotą oczekiwanych zarobków, np. 8 lub 10 tysięcy brutto. Pytam, czy ma coś w swoim resorcie lub czy może załatwić posadę gdzieś indziej.

Czekam na odpowiedź. Jak długo to trwa? Jeśli to priorytetowe, to można człowieka zatrudnić nawet w dwa dni, ale zwykle sprawa trwa miesiąc lub dwa. Jeśli sekretarz stanu mi pomoże, to mam wobec niego dług. On ma lojalnego mnie, a ja mam załatwioną sprawę i na dodatek wdzięczną panią Karolinę. Interesem bardzo często jest wpływ. Zresztą często mówi się, że ktoś jest "wpływowy", to jest kluczowa kompetencja w polityce.

Komu się pomaga?

Oczywiście swoim! Wbrew pozorom wcale nie chodzi tutaj o rodzinę. Politycy starają się jednak względnie pilnować. Krzysztof Sobolewski przez swoją małżonkę, poupychaną po różnych spółkach, co media wywlekły na światło dzienne, ściągnął na siebie gniew prezesa. Wytykano go palcem, gdy latem zeszłego roku Kaczyński zapowiedział walkę z nepotyzmem.

Rodzinę trzeba umieszczać na posadach dyskretnie i nie być pazernym. Żeby potem maile typu "Cześć wujku, w załączeniu przesyłam nasze aktualne CV (…) Grupę Azoty Tarnów również bierzemy pod uwagę" nie psuły człowiekowi wizerunku. Potem konkurenci z partii będą ci patrzeć na ręce, kogo i gdzie zatrudniasz.

Ale i tak chodzi przede wszystkim o to, by rozlokować swoją polityczną grupę. Dzięki temu człowiek może rosnąć, no i wzmacniać się w partii. Np. mamy posła z powiatu. On najpierw zatrudnia swoich w dostępnym dla niego powiatowym oddziale Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Kogo? Swego dotychczasowego dyrektora biura poselskiego albo powiatowych radnych.

Jeśli nie ma większości w powiecie, to przez posady dla radnych i ich rodzin, może ich werbować na swoją stronę i zbudować sobie w powiecie większość. Wtedy w ręce wpadną mu powiatowe spółki i może zatrudniać dalej. Jeśli jestem szczebel wyżej, i udało mi się wprowadzić swojego człowieka do zarządu spółki skarbu państwa, to on będzie mi w niej zatrudniał moich kolejnych ludzi, poza tym tę spółkę i jej zasoby mogę też wykorzystać w kampanii wyborczej.

Ja, jako poseł ubiegający się o mandat np. organizuję piknik w moim okręgu wyborczym, a spółka zapewnia na tym pikniku atrakcje.

Każdy chce się dostać do rady nadzorczej państwowej spółki. Wprawdzie tu trzeba mieć studia MBA, ale to żaden problem. Proszę spojrzeć, to jest ogłoszenie prywatnej uczelni. Mnóstwo tego dostaję na maila.

Treść: "W związku z rosnącym zapotrzebowaniem na studia MBA, po których absolwenci nabywają spełnienie kryterium wykształcenia do zasiadania w radach nadzorczych spółek z udziałem skarbu państwa, wysyłam specjalną ofertę cenową". Widzi Pani, nawet w tym mailu podkreślili te rady nadzorcze. Każdy może zrobić te studia i każdy je robi, teraz to one są nawet on-line i trwają tylko dwa semestry.

Wracam do fikcyjnego zatrudnienia. O to najłatwiej na stanowisku eksperta w ministerstwie. To jest praca etatowa, ale "ekspert" może mieć dowolną listę "obowiązków" i podpisywać listę obecności np. raz w miesiącu. Jeśli jednak trzeba komuś dać się szybko dorobić, to najlepsze stanowiska są w państwowych spółkach.

Ostatnio jeden z bliskich współpracowników ministra, jak mu się dziecko urodziło, to z pracy w resorcie przeszedł najpierw do spółki podległej ministerstwu, a potem nawet do jednego z państwowych banków. Wie pani, musiał zarobić na rodzinę. Bo w rządzie posady nie są jakoś szczególnie dobrze płatne, dobre dla młodych ludzi, zaraz na początku kariery, tuż po studiach, kilka tysięcy na rękę i prestiż. A i tak dla niektórych z Kancelarii Premiera lub resortu trzeba szukać dodatkowych fuch, bo życie w stolicy drogie.

Doradca zarządu lub asystent dyrektora w państwowej spółce to są niezwykle dobrze płatne stanowiska, niewymagające żadnych szczególnych kompetencji i nieskutkujące jakąkolwiek odpowiedzialnością.

Jakie zarobki?

Taka posada w dużej spółce to nawet 10 tysięcy złotych pensji. Ale nie do pogardzenia są też małe spółki, takie zatrudniające kilkanaście osób, z których większość stanowi obsługę prezesa: kierowca, asystenci, dyrektor biura itd. Dużo jest takich małych spółek? Sporo, niektóre są niby w likwidacji, która się ciągnie od kilkunastu lat, nie wiadomo, czym się zajmują, ale najważniejsze, że wciąż zatrudniają. Najlepiej siedzieć lub mieć swoich ludzi w ministerstwie, które ma dużo spółek pod sobą.

Najwięcej ma Ministerstwo Aktywów Państwowych. Ministerstwo Pracy nie ma chyba ani jednej. Te duże, bogate w spółki resorty przyjmują pielgrzymki posłańców z CV w teczkach. Jaka to jest skala? Ogromna, choć nie do oszacowania. Najbardziej drapieżny, jeśli chodzi o kontrolowanie spółek, jest Morawiecki. Ale świetnie radzi sobie także Ziobro czy Sasin.

Wracając do doradców – jeśli prezes spółki lub dyrektor generalny się zgodzi, a dlaczego miałby się nie zgodzić, to dostaje się służbowe auto. To jest dla wielu osób kluczowy benefit. I karta paliwowa. Trzeba tylko wpisać, że jeździ się w celach służbowych. Przecież i tak nikt nie sprawdzi, czy te kilometry na liczniku, to jest trasa dom-praca-dom, czy droga do SPA do Nałęczowa z narzeczoną. Dla innych ważny jest gabinet i sekretariat, bo przecież zrobienie sobie kawy samemu uwłacza godności. No i jest gdzie z fasonem przyjmować interesantów.

Eldorado jest też w departamentach marketingu państwowych spółek. Tam można zarobić nawet kilkanaście tysięcy złotych będąc szeregowym pracownikiem. Dobre pieniądze są też dla obsługi prawnej spółek. Jak wchodzi nowa ekipa, to zawsze wymienia kancelarie, które się tym zajmują. Obsługę prawną muszą dostać zaprzyjaźnieni prawnicy. Z kolei najmniejszym powodzeniem cieszą się oferty pracy tzw. eksperckiej, czyli wtedy, kiedy naprawdę szuka się kogoś kompetentnego do konkretnych zadań. Tu zawsze jest problem.

Są różne sfery wpływów, zarówno personalne, firmę kontroluje jakiś ważny polityczny gracz, jak i frakcyjne. W jednych spółkach zatrudniani są ci z Solidarnej Polski, w innych są miejsca dla ludzi Adama Bielana. Każdemu chodzi o to, by jak najbardziej rozszerzyć swe możliwości.

Nie trzeba też wcale ludzi zatrudniać, żeby zapewnić im dochód, i to spektakularny. Wielkie pieniądze są rozdzielane w ramach grantów, dotacji i konkursów, organizowanych np. przez KPRM czy Ministerstwo Kultury.

To są miliony złotych, które w swej lwiej części trafiają do podmiotów związanych z władzą, realizujących jej politykę, mających towarzyskie powiązania z naszymi politykami. Albo kampanie społeczne, choćby w ostatnim czasie najgłośniejsza, dotycząca promowania szczepień przeciwko COVID-19. To zawsze jest okazja, by dotować za publiczne pieniądze swoich.

Wracam do sprawy Adama Glapińskiego. Dlaczego Kaczyńskiemu tak zależało, by utrzymać właśnie jego na stanowisku? "Bo jest lojalny i daje pewność, że pomoże nam w kampanii wyborczej, a jeśli stracimy władzę w 2023 roku, to bez szemrania pozatrudnia w banku naszych ludzi". NBP, wiadomo, to instytucja bogata i pojemna, wielu ludzi PiS-u się tam zmieści, by przetrwać chude czasy.

Bo, tak czy owak, zawsze chodzi o posady i pieniądze. Jakiś czas temu podsumował to, w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", Donald Tusk: "Całe państwo jest w rękach zorganizowanej grupy, dla której głównym celem jest nagrabić tyle, ile się da".

To ilu swoich Pan zatrudnił do tej pory? – pytam na koniec. Mój rozmówca lekko się uśmiecha. "Musiałbym policzyć" – mówi i chwilę się zastanawia – "Pewnie około czterdziestu". Patrzę na niego i myślę, że to tylko jeden polityk, wcale nie z pierwszego szeregu, i może nawet nie doszacował podanej mi liczby.

Czytaj także: https://natemat.pl/408418,radna-pis-malgorzata-jacyna-witt-dostala-etat-w-spolce-skarbu-panstwa