Tomasz Wołek, były szef wielu "niepokornych" dziś publicystów opowiada o ich początkach. Mówi, że są jak "wataha wilków", które odczuwają frustrację. – Dziś plują na salon, ale tak naprawdę chcieliby królować na tych salonach, a mogą tylko zabierać głos w żałosnym, nędznym salonie klubu Ronina z reżyserem Grzegorzem Braunem w roli głównej – mówi w rozmowie z "Newsweekiem".
Tomasz Wołek, publicysta i komentator sportowy opowiedział w wywiadzie dla najnowszego "Newsweeka" o "niezależnych dziennikarzach", z którymi współpracował na początku ich kariery. Nie zgadza się z nazywaniem ich "dziećmi Wołka". Woli używać określeń "stado", "horda", "wataha wilków", którym zdarza się też walczyć ze sobą nawzajem. W ich skład zaliczył Bornisława Wildsteina, Piotra Zarembę, Roberta Mazurka, Igora Zalewskiego, Igora Janke, Piotra Semkę, Pawła Lisickiego, Dominika Zdorta i braci Karnowskich.
Tomasz Wołek przypomniał, że był szefem części z tych publicystów, gdy pracował w "Życiu Warszawy". Wytłumaczył, na czym polega poruszanie się w stadzie prawicowych publicystów. Jego zdaniem po jakimś czasie pracy w danym medium zaczynają traktować szefa jak "safandułę", przeciwnika lub nawet wroga.
Dziennikarz przypomniał, że lata temu podobnie jak dzisiejsi "niepokorni publicyści" był "nadmiernie radykalny w swoim antykomunizmie". Lecz w w końcu zrozumiał, że nie każdy musi być agentem, a światopogląd postkomunistów mógł się zmienić. Przekonywał też, że swego czasu "wataha" podążała za nim. Humorystycznie dodał, że jego pies, Kleks, zazwyczaj przyjazny dla ludzi, z niewiadomych powodów nie znosił Bronisława Wildsteina.
Tomasz Wołek, wracając do poważnego tonu przypomniał, że ludzie się zmieniają. Dla przykładu Bronisław Wildstein w młodości miał bardzo radykalnie lewicowe poglądy.
Rozmówca "Newsweeka" pamięta go jako "lewackiego anarchistę we fryzurze typu afro". Dodał, że jego dzisiejsze poglądy bardzo się zmieniły, lecz jedna rzecz pozostała taka sama - radykalizm. Tłumaczył też, że "niepokorni" publicyści dopuszczali się manipulacji i "szukania haków" na swoich przeciwników.
Tomasz Wołek dodał też, że rozgłos, jaki zyskali w młodym wieku "część z nich zdemoralizował intelektualnie i politycznie", co najlepiej było widać w czasach IV RP i przejęcie przez PiS większości liczących się mediów, wspomagana przez ojca Rydzyka.
Rozmówca "Newsweeka" dodaje, że mówiąc o "niepokornych" trzeba uwzględnić rolę Jarosława Kaczyńskiego. Zdaniem Wołka dziennikarze z "watahy" potrzebowali "guru", a w tę rolę świetnie wpasował się prezes PiS. Dodał, że niektórzy mogą traktować go jak "paranoika", lecz "zabrnęli za daleko".
Przyznał, że dowcipy prawicowych publicystów wynikają z wewnętrznych frustracji. Za przykład posłużyła mu "grafomańska literacko-poetyczna" proza Rafała Ziemkiewicza.
Oni mają ten nawyk wypracowany od lat, wspólnie piszą listy protestacyjne, petycje, razem zatrudniają się w redakcji albo zwalniają z niej. Ci ludzie dokądkolwiek przychodzą do pracy, zawsze przychodzą do kogoś. Zaczynają czuć się właścicielami medium, które opanowali. Może niekoniecznie w sensie materialnym, ale mentalnym. Jeśli właściciel czy redaktor naczelny nie podziela ich poglądów albo próbuje się im postawić[…] odchodzą. CZYTAJ WIĘCEJ
Tomasz Wołek
w rozmowie z "Newsweekiem"
Naprawdę nie wiem, co mu się stało [Kleksowi przyp. red.], bo na ogół był bardzo przyjazny ludziom. Ale rzeczywiście, kiedy spotkaliśmy się na mojej działce w Kobyłce tuż przed ruszeniem „Życia” […], Kleks ruszył w stronę Bronka idącego po ścieżce do domu i niespodzianie ugryzł go w pośladek. CZYTAJ WIĘCEJ
To był szczyt ich demoralizacji. Uznali, że przejmują rząd dusz, że „michnikowszczyzna”, żeby użyć idiotycznego określenia Rafała Ziemkiewicza, będzie starta na proch. Uczynili z mediów oręż propagandy. CZYTAJ WIĘCEJ
Tomasz Wołek
w rozmowie z "Newsweekiem".
Bierze się to stąd, że przez moment tacy jak on, przynajmniej tak im się wydaje, byli władcami umysłów Polaków. Dziś plują na salon, na Adama Michnika, ale tak naprawdę chcieliby królować na tych salonach, a mogą tylko zabierać głos w żałosnym, nędznym salonie klubu Ronina z reżyserem Grzegorzem Braunem w roli głównej. Tam ciągle pojawiają się hasła o powstaniu, zrywie, rewolucji. CZYTAJ WIĘCEJ