O ślubie mówi się, że to jeden z najważniejszych dni w życiu młodej pary. Mówi się także, że tak wyjątkowej chwili towarzyszyć muszą najbliżsi – rodzina, przyjaciele, znajomi. Wspólna celebracja była uważana za zaszczyt. Do niedawna. Dzisiaj Polacy przyznają wprost: "pójście na wesele to żadna przyjemność, a wielki obowiązek!". Zapytałam ich, dlaczego coraz częściej odmawiają parom młodym.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Goście coraz częściej odmawiają przyjścia na wesele.
Jako powody wymieniają wysokie koszty, potrzebę zorganizowania wolnego w pracy, niechęć do atmosfery wielkiej imprezy.
20 i 30-latkowie podkreślają, że o wiele chętniej przyszliby na kameralne przyjęcie czy obiad niż imprezę pod hasłem "zastaw się, a postaw się".
Wesele to obowiązek
Według danych zgromadzonych przez GUS liczba zawieranych małżeństw maleje. Do niedawna na ślubnym kobiercu stawało blisko 200 tys. par rocznie, jednak od ośmiu lat liczba ta gwałtownie spada.
Śluby niedawno zahamowała pandemia, dzisiaj mogłoby się wydawać, że ich liczba (lub wystawność) maleje przez inflację. Jednocześnie sezon ślubny właśnie trwa, a obserwowanie mojej rodziny, przyjaciół, znajomych i grup ślubnych czy kont wedding plannerów zdaje się zupełnie przeczyć tym tezom.
Młodzi nadal chcą brać śluby i organizować wesela. Problem w tym, że goście coraz rzadziej chcą na nie przychodzić. Jeszcze kilkanaście lat temu otrzymanie zaproszenia na wesele było nie lada "wyróżnieniem", a rodziny prześcigały się w analizowaniu kto, kiedy kogo zaprosi.
Jeśli ciocia bliższa zaproszona była później niż ciocia pod względem pokrewieństwa dalsza, to ta pierwsza miała pełne prawo, by obrazić się i ostentacyjnie na wesele nie przyjść. Tudzież przyjść tylko do Kościoła.
Na wręczenie zaproszenia wyczekiwano i rozmawiano o szczegółach wesela często jeszcze przed oficjalnym jego ogłoszeniem. Dzisiaj jest wprost przeciwnie. Wiele osób podkreśla, że wolałyby w ogóle nie być zaproszonym na wesele, by nie musieć odmawiać. I tłumaczyć się z powodów swojej decyzji.
Gdy zaczynam temat wesel, słyszę od moich znajomych westchnienie i komentarz: "nic mi nie mów". Na wesele nie chcą iść, ale muszą. Czują, że powinni. Albo właśnie próbują się wymigać od tego "obowiązku". A więc – dlaczego nie chcemy chodzić na wesela?
"Mniej niż tysiąc złotych nie wydasz!"
Pierwszym powodem, dla którego goście odmawiają młodym, jest to, że wesele to niezwykle kosztowna impreza i to dla każdej ze stron. Oczywiście nie można porównać kilkudziesięciu czy raczej kilkuset tysięcy, które wyniesie wesele młodych, do kwoty, którą przeznaczyć na imprezę mają goście, jednak każda ze stron ma swoją perspektywę.
Dla młodych to "jedyna taka impreza w życiu". Dla gości to tylko "jedna noc", na którą muszą (lub uważają, że wypada) poświęcić dużą część miesięcznej wypłaty. "Ile dać na wesele?" to jedno z najbardziej kontrowersyjnych pytań, jakie można zadać w towarzystwie.
Nie brak zwolenników teorii, zgodnie z którą każdy powinien w kopertę "dać tyle, na ile może sobie pozwolić". Czytając komentarze internautów czy wgłębiając się w zasady savoir-vivre, szybko można stwierdzić, że to zasada dość naiwna lub na tyle łamiąca społeczne konwenanse, że niewiele osób będzie się w stanie na to odważyć. W polskiej kulturze "dać za mało" to po prostu wstyd.
Pytanie także, ile to jest mało? Eksperci dobrego wychowania i wedding planerzy podkreślają, że kwota jest tym wyższa, im bliższy młodym jest gość. Jednak nie wchodząc w szczegóły – "minimum za talerzyk" to najczęściej powtarzana rada. Jako gość powinniśmy więc oddać za to, co na samo jedzenie wydadzą na nas młodzi, a dobrze byłoby wrzucić do koperty coś ponadto.
Szczególnie dla młodych Polaków wizja wydania na jedną imprezę kilkuset złotych jest abstrakcyjna. Jak podkreślają, taka kwota może zrujnować domowy budżet nawet na kilka miesięcy. Wyjaśnia to 25-letnia Kamila, która dopiero od roku utrzymuje się zupełnie sama.
– Dokładnie planuję, ile mogę wydać z każdej wypłaty. Budżet na jedzenie, chemię, kosmetyki mam rozpisany. Nie kupuję nic spontanicznie. Gdy widzę jakiś fajny ciuch, którego na gwałt nie potrzebuję, sprawdzam cenę i zastanawiam się, czy to dużo, czy mało. 300 złotych za adidasy? Za drogo, to tylko buty. Kupię niefirmowe za 70. Jednocześnie miałabym do koperty włożyć taką kwotę? Sobie odmawiam drobnostek i nie wydam tyle na kilka godzin cudzej imprezy. Po prostu bym żałowała – wyjaśnia.
Skąd te kwoty? Kamerzysta weselny wyjaśnia, jak w sezonie ślubnym 2022 wyglądają kwoty od talerzyka. I tu bez zaskoczenia – są droższe niż rok temu, jak wszystko z powodu galopującej inflacji.
– W czasach, w których wszystko poszło do góry, talerzyk to około od 350 do ponad 500 złotych. Do koperty jako para trzeba więc wrzucić minimum 800 złotych, żeby się zwróciło. Jako ekipa filmowa nie raz dostaliśmy zapytanie czy moglibyśmy nagrać całość wręczania przez gości kopert z pieniędzmi, by młodzi mogli potem obejrzeć i porównać, kto z rodziny jest hojny, a kogo można określić innym słowem na h... – wyjaśnia Paweł, fotograf i operator kamery na weselach, który z powodu zdradzonej ciekawostki prosi mnie o anonimowość.
Ale kwota włożona do koperty to nie koniec wydatków. To ledwo początek! Na polskich weselach nadal panuje moda na "zastaw się, a postaw się", a podobnym zasadom hołdują goście, szczególnie płci żeńskiej. 33-letnia Monika wyjaśnia mi, że na wyszykowanie się na wesele wydała równowartość tego, co włożyła do koperty. W sumie 1600 złotych.
– Do koperty włożyłam 800 złotych za parę, a że szłam z mężczyzną, którego ja zaprosiłam, bo byłam akurat singielką, to płaciłam także za niego. Sukienka kosztowała mnie 250 złotych i to zupełnie nie była wygórowana kwota. Buty 150. Fryzjer kolejne 150, a makijażystka wzięła 130. I 120 złotych na paznokcie - hybrydę – wylicza. 1600 złotych poszło jak nic.
Monika dodaje zresztą, że nie uważa, żeby na wesele poczyniła szczególnie drogie przygotowania. Podkreśliła, że dobra sukienka może kosztować nawet 500-600 złotych i gdyby była świadkową, a nie zwykłym gościem, szukałaby czegoś w wyższym budżecie.
Pytam, czy nie woli po prostu na kolejnym weselu zaoszczędzić – założyć sukienkę z szafy, pomalować czy uczesać się sama.
– Jak mam na sobie przyoszczędzić, to wolę w ogóle nie iść. To zawsze jest ogromna impreza z rodziną i przyjaciółmi i nie chcę, żeby potem ktoś komentował, że przyszłam w starej sukience. W te wakacje weselom powiedziałam: basta. A że byłam zaproszona na trzy, to za pieniądze oszczędzone na nich wykupię jakieś wczasy all inclusive – tłumaczy.
Szkoda czasu i wolnego w pracy
Mówi się, że czas to pieniądz i w tym przypadku to powiedzenie trafia w punkt. Poza pieniędzmi na wesele najzwyczajniej w świecie szkoda nam czasu. Bo dzisiejsze polskie wesele, nawet jeśli brak na nim pieczonego świniaka i przygrywającej na akordeonie orkiestry, zachowało w sobie pewien tradycyjny wątek, mianowicie: czas.
Przygotowania do wesela trzeba zacząć rano albo dzień przed, impreza trwa kolejny dzień, a potem czekają nas jeszcze poprawiny. Jak mawia mój znajomy: "trzy dni wyjęte z życiorysu".
– Jeszcze pytasz, czemu nie chodzę na wesela? Wymaga to długich przygotowań i wolnego na trzy dni. Sobota, niedziela to wesele i poprawiny, a dzień przed trzeba mieć wolne, bo trzeba iść do fryzjera, zawsze brakuje czegoś w szafie, w ostatniej chwili okazuje się, że koszula jest za mała, nie masz garnituru – tłumaczy.
– Trzeba wypastować buty, kupić kwiaty, nawet umyć samochód, bo brudnym autem nie wypada pojechać na ślub. Włożyć w kopertę, przygotować życzenia, iść na weselę, pić wódkę (bo nie można na weselu być trzeźwym). Poza tym musisz znosić ludzi, których nie chcesz znosić. Trzeba to przejść, przeżyć, często to impreza, na którą idzie się na siłę – jak chrzciny i pogrzeby. A jak odmówisz, to usłyszysz, że jesteś "wielkim warszawiakiem", który odsunął się od rodziny – mówi mi pochodzący ze Szczecina Michał.
Młodzi coraz częściej organizują śluby w piątki, wtedy nawet osoby niepracujące w weekendy muszą zorganizować sobie w pracy wolny dzień. Niektórzy, tak jak mój rozmówca, podkreślają więc, że przydałoby się mieć też jeden dzień całkowicie "luźny", by do wesela się przygotować. Albo odpoczywać jeden dzień po poprawinach. To w sumie już 4 dni poświęcone jednej imprezie!
Co więcej, na wesele często trzeba dojechać, kilkanaście, kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów. Do wydatków trzeba więc wtedy doliczyć budżet na benzynę i kolejne godziny czy dni, które zajmie nam dojazd.
– W tym roku czeka mnie wesele u mojej ukochanej rodziny w Rzeszowie. Tyle że mieszkam w Warszawie. Nie dość, że muszę mieć dodatkowe dwa dni wolnego na dojazd i powrót, to jeszcze doliczyć ok. 400 złotych, które pójdzie na tankowanie. Ile można brać wolnego w pracy? Potem nie zostanie mi ani trochę dni urlopu, ani oszczędności na własne wakacje – tłumaczy 29-letnia Agnieszka.
Gdy termin wesela trafia w sezon wakacyjny, dzisiejsi młodzi mogą być pewni, że jakaś część gości to, co miałaby włożyć do koperty i zostawić u fryzjera, przeliczy na wakacyjny wyjazd. A gdy doda do tego dni poświęcone z urlopu, być może uzna, że przyjście na wesele najzwyczajniej w świecie się dzisiaj "nie opłaca",
"Stara panna" i przymus picia wódki
Jak bardzo, by się to nie zatarło przez otoczkę tej imprezy, wesele to przede wszystkim uroczystość celebracji miłości młodej pary. I najlepiej bawią się na niej... inne zakochane pary. Trudno być singlem na weselu. Przypomina mi o tym moja koleżanka z pracy.
– Od kiedy jestem singielką za każdym razem, gdy dostaję zaproszenie na ślub i wesele, szukam wymówek i odmawiam. Głównie zasłaniam się pracą. Zawsze mogę też liczyć na mojego psa, bo przecież nie zostanie sam przez tyle godzin. Co prawda mieszka z moimi rodzicami, ale dzięki temu, że ja z nim zostanę, oni mogą jechać. Im trudniej się wymigać. W tym roku zostałam zaproszona na ślub kuzyna. Pomijam już kwestie finansowe – nie jest mi na rękę wydawanie sporej sumy na ślub i wesele kogoś, kogo ostatni raz widziałam z 5 lat temu i z kim zamieniłam w całym moim życiu może kilka zdań – wyjaśnia.
I chociaż ma dopiero 33 lata, podkreśla, że kolejnym powodem, dla którego zawsze próbuje wymigać się z wesel, jest jej wiek.
– W oczach mojej rodziny jestem już starą panną. Nie przeszkadza mi to, że ktoś tak o mnie myśli – ani mnie to grzeje, ani ziębi – ale wiem, że będą zmuszać mnie do uczestnictwa we wszystkich znienawidzonych przeze mnie zabawach: balon między tańczącymi ludźmi, pomarańcza, którą trzeba bez używania rąk przemieścić z brzucha na wysokość ust (mam gęsią skórkę żenady, kiedy o tym myślę) i dużo więcej – dodaje.
Przyjście samemu na wesele wymaga cywilnej odwagi i grona znajomych lub przynajmniej jednej osoby, z którą będziemy mogli spędzać czas między pierwszym kieliszkiem wódki,a podaniem tortu. Moja znajoma podkreśla także, że rodzina uważa wesele za świetną okazję, by z kimś ją zeswatać.
– Już jako nastolatka uciekałam z sali mniej więcej wtedy, kiedy zaczynały się oczepiny. A gdy leciał na mnie bukiet panny młodej, uchylałam się od niego, żeby później nie musieć tańczyć z typem, który złapał muszkę. Niektórzy ludzie naprawdę myślą, że czyjeś wesele to dobra okazja do znalezienia mi męża – tłumaczy.
Ktoś powie, że nawet jako single możemy przyjść z kolegą/koleżanką albo z kimś, kto być może jest dopiero kandydatem do związku z nami. Jednak zabranie osoby towarzyszącej oznacza po pierwsze dodatkowe koszty, po drugie wyzwanie.
Wesele to specyficzna impreza, często mamy obawy przed tym, by partnera poznać z własnymi rodzicami. Co więc powiedzieć o imprezie, na której pozna prawdopodobnie większą część naszej bliskiej i dalszej rodziny i to naraz? Nie brzmi to zbyt komfortowo.
Większość młodych ludzi nie pała entuzjazmem na myśl o weselnych zabawach, w których najlepiej byłoby napić się z wujkiem, potańczyć z ciocią, pocałować świadkową, czy przybiec do wodzireja z własnym (lub – co gorsza – cudzym) elementem bielizny.
20 i 30-latkowie, z którymi rozmawiam, określają to słowem "cringe". I o ile o gustach można dyskutować, o tyle nie powinno się rozprawiać o zasadach np. o zasadzie abstynencji. Niepijący przyznają, że na weselach często się nudzą.
– To nie jest tak, że nie umiem bawić się na trzeźwo, ale nie pociąga mnie tańczenie do "jedzie pociąg z daleka" z ciocią Kazią. I słuchanie jak pół wieczoru namawiają mnie do picia alkoholu, w momencie, w którym od lat nie piję nawet kropelki. Wesele to impreza dla pijących, reszta obserwuje coraz bardziej słaniającą się gawiedź – tłumaczy bez sentymentu 41-letni Piotr.
"Wesele, chrzciny i komunie? Dziękuję!"
W dobie szalejącej inflacji, kultu pracy i szybkiego życia na imprezy rodzinne często nie mamy czasu, ochoty albo zwyczajnie nas na nie nie stać. A przynajmniej nie w takiej formie jak obecnie.
Rozmówcy przyznają, że o wiele chętniej przyszliby na skromne przyjęcie czy obiad niż kilkudniową imprezę, która kilkuosobową rodzinę gości może wynieść nawet do kilku tysięcy złotych. I chociaż w Polsce nadal funkcjonuje model "zastaw się, a postaw się" coraz częściej dotyczy pary młodej niż ich gości, którzy za imprezę wolą grzecznie podziękować.