"Oto przyszłość Europy", "Niesamowite przywódczynie" – reaguje polityczny Twitter. Szefowe rządów w kilku europejskich krajach od dawna wzbudzają podziw za granicą. W czasie wojny w Ukrainie niektóre z nich zyskały tak, że Emmanuel Macron czy Olaf Scholz mogą się przy nich schować.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kaja Kallas, premier Estonii, w zagranicznych mediach już została nazwana "nową żelazną damą Europy". W czerwcu skończy 45 lat.
36-letnia Sanna Marin, premier Finlandii, najmłodsza szefowa rządu na świecie, łamie historyczną neutralność Finlandii i wprowadza kraj do NATO.
Na północy rządzą jeszcze trzy kobiety: w Szwecji, Danii, Islandii. – Też imponują mi skandynawskie, stosunkowo młode przywódczynie, które po pierwsze rządzą bez żadnych kompleksów, a po drugie odważnie idą do przodu zgodnie z interesem swojego kraju i np. wprowadzając Finlandię do NATO – komentuje Katarzyna Lubnauer.
Na przedzie, z prawej strony, idzie Sanna Marin, premier Finlandii. Obok Kaja Kallas, premier Estonii. Za nimi, jakby w tle, premier Łotwy Arturs Krišjānis Kariņš. Niby nic niezwykłego. A jednak.
Zdjęcie wzbudziło ogromny aplauz i niemal idealnie oddało atmosferę, jaka w czasie wojny w Ukrainie wytworzyła się wokół kobiet, które stoją na czele rządów, zwłaszcza w północnej Europie. Kompletnie odmienną od tej negatywnej, z którą od początku wojny muszą zmagać się np. przywódcy Francji i Niemiec.
"Super przywódczynie", "Fantastyczne", "Niezwykłe", "Inspirujące Żelazne Damy", "Takich liderów potrzebuje Europa", "To jest nowoczesne przywództwo" – całe multum komentarzy w podobnym duchu posypało się pod jednym zdjęciem, które obiegło internet. O zwykłym "girl power" i "women power" nie wspominając.
Bez względu na to, jak obie oceniane mogą być w swoich krajach, komentujący za granicą ocenili, że w ostatnich miesiącach Marin i Kallas pokazały ogromną siłę, że reprezentują nową generację europejskich liderów. Że są twarzami "nowej Europy" oraz "przyszłością Europy". A także, że są silniejsze niż Macron i Szolz.
Sanna Marin i Kaja Kallas
36-letnia Marin, najmłodsza premier na świecie, łamie historyczną neutralność Finlandii i wprowadza kraj do NATO. – Żądania Rosji oznaczają, że Rosja uważa, iż ma prawo do swoich stref wpływów i decydowania o nich. Widzimy, co dzieje się teraz w Ukrainie. Musimy zadać sobie pytanie, w jaki sposób możemy uniknąć podobnej sytuacji – powtarzała zdecydowanie.
Była w Ukrainie, w Buczy i Irpieniu. Spotkała się z prezydentem Zełenskim.
Kaja Kallas, która w czerwcu skończy 45 lat, w zagranicznych mediach już została nazwana "nową żelazną damą Europy". Stanowcza, ostra wobec Rosji, odporna na groźby Moskwy pod adresem jej kraju, wzywająca do jej całkowitej izolacji, szybko zwróciła uwagę również tych, którzy przed wojną w Ukrainie być może nawet nie wiedzieli, gdzie leży Estonia.
"Przywódczyni państwa bałtyckiego stała się najsilniejszym orędownikiem bezkompromisowej reakcji UE wobec Rosję" – napisał o niej "New Statesman".
Córka byłego premiera Estonii ostatnio zwiększyła też swoje poparcie w kraju. – Jest odważna, dba o Estonię, nie zachowuje się jak zwykły polityk. Czasami jest bardzo otwarta. Właśnie rozwiązała rząd – mówi naTemat Sulev Vadler, zastępca redaktora naczelnego estońskiej gazety "Eesti Ekspress".
Czy w oczach ludzi może być silniejsza niż Olof Scholz i Emmanuel Macron, którzy rozczarowali wielu? – Myślę, że tak. Jest bezpośrednia. Jeśli chodzi o izolację Rosji, uważa, że Rosja musi być izolowana, a nie żeby dzwonić do Putina – odpowiada. W ostatnich dniach Kallas przekonywała, że Unia Europejska powinna pójść jeszcze dalej i omówić siódmy pakiet sankcji wobec Rosji, który obejmowałby import gazu.
Przywódczynie państw nordyckich
Ale nie chodzi tylko o Marin i Kallas. Podobne emocje wzbudzają ostatnio liderki kilku innych państw, choć trzeba przyznać – zwłaszcza nordyckich.
Na pięć państw aż w czterech rządzą kobiety: Sanna Marin w Finlandii, Magdalena Andersson w Szwecji, Mette Frederiksen w Danii oraz Katrín Jakobsdóttir w Islandii. Z Kają Kallas z Estonii jest ich pięć. Wzbudza to ciekawość za granicą.
Gdy na początku maja szefowie rządów Szwecji, Finlandii, Danii, Norwegii oraz Islandii udali się ze wspólną wizytą do Indii, cała grupa wzbudziła z tego powodu spore zainteresowanie. W mediach pojawiło się zdjęcie, na którym premier Narendra Modi stoi w towarzystwie czterech kobiet i jednego premiera Norwegii i wszędzie podkreślano ten najwyraźniej niezwykły fakt.
– Też imponują mi skandynawskie, stosunkowo młode przywódczynie, które po pierwsze rządzą bez żadnych kompleksów, a po drugie odważnie idą do przodu zgodnie z interesem swojego kraju i np. wprowadzając Finlandię do NATO. Nie bojąc się ani gróźb Rosji, ani podejmowania odważnych i trudnych decyzji. Mam nadzieję, że to będzie sygnałem dla bardzo wielu ludzi na całym świecie, że kobiety jako przywódczynie mogą realizować odważną i mądrą politykę – ocenia w rozmowie z naTemat Katarzyna Lubnauer, posłanka KO.
Ostrożnie podchodzi jednak do porównań np. z kanclerzem Niemiec. – To bardzo dobrze, że kobiety dokonały tego przełomu – mówi o decyzji o wejściu do NATO.
– Ale mam wrażenie, że to jest też różnica pokoleniowa. Scholz jest dla mnie politykiem starszego pokolenia. Widać, że jego myślenie o Rosji jest zupełnie anachroniczne z punktu widzenia dzisiejszej rzeczywistości. Z kolei Finlandia w dużym stopniu rozumie zagrożenie związane z Rosją tak jak my rozumiemy. Tu jest wspólnota celów i zagrożeń. W przypadku Niemiec ciężko im się wyzwolić z polityki współpracy z Rosją. Nie łączyłabym tego tylko z płcią – zaznacza Katarzyna Lubnauer.
Na pewno z powodu decyzji o wejściu do NATO szefowe rządów Finlandii i Szwecji wzbudziły międzynarodowy podziw. Nie wahały się, szybko po inwazji Rosji rozpoczęły debaty na ten temat, w obu krajach, obie dużo ze sobą o tym rozmawiały i razem dopięło swego. Gdy Putin groził im inwazją, a Niemcy i Francja wciąż z nim rozmawiały, licząc nie wiadomo na co.
"Nigdy nie lekceważ skandynawskich kobiet", "Pokazały, że mają większe jaja niż przywódcy UE, którzy stoją na baczność przed idiotą na Kremlu", "Kobiety wysłały potężny sygnał, by nie cofać się przed groźbami Putina" – reagował internet na spotkanie Marin-Andersson w kwietniu. Wtedy też oszalał na punkcie zdjęć obu liderek.
Z kolei 44-letnia premier Danii Mette Frederiksen na początku marca, z powodu wojny w Ukrainie, ogłosiła w swoim kraju referendum. Dania, która od 1973 roku jest członkiem UE, do tej pory była poza jej polityką obronną. Referendum dotyczyło włączenia jej do tej polityki. Odbyło się kilka dni temu, niemal 70 proc. Duńczyków powiedziało "tak".
– Te wyniki to wyraźny sygnał dla Putina – powiedziała Frederiksen.
Z kolei w Islandii przełom dotyczył tego, że na początku maja przed tutejszym parlamentem przemawiał prezydent Ukrainy Wołodymr Zełenski. Nigdy wcześniej nikt spoza Islandii nie dostąpił takiego zaszczytu. Katrín Jakobsdóttir była też na Konferencji Darczyńców w Warszawie.
– Skandynawia zapracowała sobie na takie kobiety, ponieważ na tyle wcześnie zmieniała prawa wyborcze dotyczące kwot, parytetów, że doprowadziła do sytuacji, w której obecność kobiet w polityce jest nie tylko czymś normalnym, ale w niektórych przypadkach nawet to mężczyźni chronieni są parytetami – zauważa Katarzyna Lubnauer.
Jak bardzo potrzebujemy takich liderek?
Już same komentarze internetowe mogłyby niektórym politykom dać do myślenia. Gdy taki kanclerz Niemiec nazywany jest tchórzem, a Macron odsądzany od czci i wiary, że dzwoni do Putina. Albo, gdy niektórzy internauci piszą, że też chcieliby podobnych liderek u siebie.
Co ciekawe, od maja Francja ma nową panią premier, pierwszą kobietę na tym stanowisku od 30 lat. Została nią Elisabeth Borne.
– Oczywiście, że bardzo potrzebujemy takich przywódczyń. Wzorce do naśladowania są niezwykle potrzebne. Jeśli dziewczynki, młode kobiety nie widzą kobiet na stanowiskach, na czele rządu, to również dla siebie nie widzą takiej przyszłości. A różnorodność jest znakomita. Dobrze jest, jeśli kobiety stoją na czele państw i podejmują strategiczne decyzje. To jest znakomite. Dobrze, że takie kobiety są, szkoda tylko, że tak mało i że nasz kraj nie wyróżnia się tu pozytywnie – mówi Dorota Warakomska, dziennikarka, publicystka, była prezes Kongresu Kobiet.
I ona, i Katarzyna Lubnauer przypominają tu walkę z koronawirusem. – Jeśli spojrzymy na te kraje, które najlepiej poradziły sobie z pandemią, np. na Nową Zelandię, to też często się okazywało, że właśnie kobiety stojące tam na czele rządów bardzo skutecznie radziły sobie z taką kryzysową sytuacją, jaką była pandemia – mówi posłanka KO.
Dorota Warakomska: – Kobiety podejmują decyzje pewnie. Wiedzą, co jest dobre dla narodu. W trudnych sytuacjach, bez względu, czy to pandemia, czy wojna w Ukrainie, czy zamachy terrorystyczne, czy konflikt wewnętrzny, kobiety się sprawdzają. Proszę popatrzeć na Nową Zelandię, jak premier radziła sobie z pandemią. Albo jak radziła sobie w sytuacji kryzysowej.
Przypomina masakrę w meczetach w Christchurch w 2019 roku, gdy zginęło 50 osób. Po tej strzelaninie Jacinda Ardern podjęła decyzję o zakazie sprzedaży broni, której przez lata bali się podjąć mężczyźni uwikłani w różnego rodzaju koalicje i układy. A ona to zrobiła. To była potrzeba chwili i świetna decyzja, która została dobrze przyjęta przez naród – mówi.
Kobiety w polskiej polityce
Katarzyna Lubnauer przyznaje, że imponuje jej, że w tych krajach rządzą partie, na czele których stoją kobiety. Sama w 2017 roku stanęła na czele Nowoczesnej i to była w polskiej polityce sensacja, normą są mężczyźni liderzy.
– Byłam bardzo zdziwiona, że gdy zostałam przewodniczącą partii, był to pierwszy raz, gdy w wyborach wewnętrznych w partii parlamentarnej wygrała kobieta. Zdarzały się przypadki, że pełniła funkcję przewodniczącej, ale po rezygnacji lidera, a nie z wyboru, jak Ewa Kopacz. Albo stawały na czele partii pozaparlamentarnych, jak np. Elżbieta Bińczycka, czy stworzyły nową partię, jak Barbara Nowacka. Byłam też dopiero drugą kobietą, przewodniczącą klubu poselskiego. Wcześniej była Grażyna Gęsicka w PiS, po mnie tę funkcję, też w Nowoczesnej, pełniła Kamila Gasiuk-Pihowicz. A w tej chwili jest 1 szefowa, ale koła. W Polsce mamy jeszcze bardzo daleką drogę do standardów skandynawskich. – podkreśla.
– To jest trochę zamknięte koło. Jest mniej kobiet, nie pełnią funkcji, w związku z tym są mniej obecne również w przestrzeni publicznej, np. jeśli chodzi o media. Jak są mniej obecne, to nie są rozpoznawalne i zapraszane. I kółko się zamyka – mówi Katarzyna Lubnauer.
Odsyła do programów telewizyjnych i radiowych, np. weekendowych. – W tej chwili tylko Kawa na Ławę trzyma standard obecności połowy kobiet i połowy mężczyzn albo w ostateczności 2 kobiet i 4 mężczyzn. Natomiast w Polsacie bardzo często mamy 0 kobiet w programie, w Onecie jest zwykle 1 lub 2 na 5, podobnie w TVP 0-1 na 6. Ciekawe, że najczęściej to właśnie KO reprezentuje w programach kobieta. A przecież jest dużo ciekawych kobiet, mających co powiedzieć i w KO, i w Lewicy, i zapewne w PiS – mówi.
Poniżej przykład niedzielnego programu:
Dlatego, jak podkreśla, fajnie, gdyby zachwyt nad szefowymi skandynawskich rządów w mediach społecznościowych, przerodził się np. w pilnowanie przez internautów mediów krajowych, aby udział polskich polityczek był powszechny. Albo, żeby przełożyli to na głosowanie na kobiety w kolejnych wyborach.
Bo słów uznania nie brakuje również w Polsce.
– Cieszy mnie ten podziw na całym świecie dla premierek, ale jedna jaskółka jeszcze wiosny nie czyni. Jeszcze cały czas w USA sukcesem jest, że wiceprezydentem jest kobieta. Na kobietę prezydenta dopiero USA i Polska czekają. A Polska jest jeszcze daleko za Skandynawią, jeśli chodzi o pozycje kobiet w polityce – podkreśla.
Problem z Polską polega na tym, że u nas wywalczono kwoty, ale w dalszym ciągu nie gwarantują one kobietom dobrych miejsc na listach wyborczych. Gwarantują tylko 35 proc. miejsc na listach, ale nie ma zasady suwaka, nie ma zasady, że muszą być z przodu listy, na miejscach biorących. Dobrze, że lider PO Donald Tusk widzi konieczność zmian i mówi o suwaku na listach KO.