
Golden State Warriors po raz siódmy w historii zostali mistrzami NBA. W szóstym meczu tegorocznych finałów pokonali Boston Celtics na ich parkiecie 103:90 (22:27, 17:27, 27:22, 24:27) i wygrali całą serię 4-2. Najlepszym zawodnikiem finałów wybrano oczywiście Stephena Curry'ego, który w decydującym meczu rzucił 34 punkty i poprowadził swój zespół do kolejnej wygranej.
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
Koszykarze Golden State Warriors w bostońskim TD Garden mogli zapewnić sobie w czwartek siódmy tytuł mistrzów NBA, a drugi w ostatnim pięcioleciu. Wojownicy prowadzili w play-off z Boston Celtics 3-2, wygrali dwa ostatnie mecze i wydawało się, że rozgryźli grę Celtów i zdominowali ich w defensywie. Ekipa Steve'a Kerra przybyła do Bostonu, by zamknąć rywalizację i pozbawić rywali szans na rekordowy tytuł numer 18.
I o początku rywalizacji nadawała ton grze, nie pozwalając Celtom na wiele już przed przerwą. Inaczej, niż to miało miejsce w poprzednich meczach. Warriors grali bardzo uważnie w defensywie i skutecznie. W pierwszej kwarcie zanotowali serię 21 punktów z rzędu, a w drugiej odskoczyli rywalom zdecydowanie, by do przerwy wypracować 15-puktową przewagę (54:39). Celtowie znaleźli się mocno pod kreską i już nie wrócili do gry.
A Stephen Curry i spółka szli po swoje, kontrolowali grę od początku do końca i nie pozwolili miejscowym na wielki powrót do meczu. W czwartej kwarcie bawili się grą i czekali na końcową syrenę. Sześć trójek i 34 punkty Stephena Curry'ego zrobiło swoje. Lider Warriors został oczywiście MVP finałów i to w pełni zasłużenie. Przynajmniej trzy z sześciu meczów w serii kończył jako postać numer jeden na parkiecie.
Bardzo udany mecz numer sześć mają za sobą także Andrew Wiggins (18 pkt.), Jordan Poole (15 pkt.) czy Klay Thompson (12 pkt.) i Draymond Green (12 pkt. i 12 zb.). Dwaj ostatni wraz ze Stephenem Currym (i Andre Iguodalą) zdobyli swoje czwarte mistrzostwa w karierze, kontynując piękną serię Warriors w ostatnich latach. By wrócić na szczyt musieli pracować trzy lata, ale dziś są najbardziej utytułowaną ekipą w lidze w ostatnich latach. Wcześniej wygrywali w 2015, 2017 oraz 2018 roku.
– Moje cierpienia się opłaciło. To były straszne dni, wylałem morze łez, a potem drugie morze potu, ale wiedziałem, że to jest do zrobienia. Szalone, ale możliwe. Wróciliśmy na swoje miejsce – podsumował Klay Thompson, który wracał przez dwa lata do formy po kolejnych kontuzjach, by zdobyć tytuł. To filmowa historia, tak samo jak droga Golden State Warriors na szczyt, o czym mówił po finałach ich bohater.
- Ten sukces ma źródło w triumfach sprzed lat, to wtedy wykuwał się charakter tej grupy. Poświęciliśmy dekadę, by wdrapać się na szczyt, spaść z niego z hukiem i ponownie wejść na samą górę – przypomniał Stephen Curry. Przecież Warriors zagrali pięć kolejnych finałów i wywalczyli trzy tytuły, by zanotować spektakularny spadek na samo dno ligi NBA i być jej pośmiewiskiem. Udał się im jednak w tym roku powrót na szczyt i to w zaledwie dwa lata po tym, jak zostali najgorszą drużyną ligi. To jest właśnie liga NBA, od zera do bohatera.
Dla Boston Celtics seria finałowa okazała się nieudana, choć dwa razy wychodzili na prowadzenie, po pierwszym oraz trzecim meczu. W końcu stracili inicjatywę i już nie byli w stanie jej odzyskać, choć świetnie spisywali się do końca Jaylen Brown (34 pkt.) oraz Jayson Tatum (13 pkt.). W meczu numer sześć przypomniał też o sobie bohater pierwszego starcia, Al Horford (19 pkt.), ale zabrakło na dystansie całej serii wsparcia całej drużyny. Celtowie wrócili do finału po 12 latach przerwy i z pewnością to nie jest ich ostatnie słowo.
Golden State Warriors wygrali właśnie cztery tytuły mistrzowskie w ciągu ośmiu sezonów, a to powtórzenie niesamowitego wyczynu Chicago Bulls z lat 1991-98, czyli z mistrzowskiej ery Michaela Jordana. Co ciekawe, w 1997 roku (25 lat temu) decydujący rzut w finałowej rywalizacji z Utah Jazz oddał Steve Kerr, który w 2014 roku został szkoleniowcem Warriors i wprowadził ich na szczyt. Dziś świętował swój czwarty tytuł z GSW, a dziewiąty w ogóle.
Boston Celtics - Golden State Warriors 103:90 (22:27, 17:27, 27:22, 24:27) Stan rywalizacji: 2-4
