Choć osiągają prędkości do 100 km/h, nadal są kojarzone z rozrywką dla dzieci. Nie trzeba mieć na nie żadnych uprawnień, a ich liczba na ulicach stale rośnie. Hulajnogi elektryczne stały się realną alternatywą dla aut, a pijani hulajnogiści równie poważnym problemem, co pijani kierowcy.
Rośnie liczba pijanych hulajnogistów. Jeden z ostatnio zatrzymanych miał 5 promili w wydychanym powietrzu.
Choć z udziałem hulajnóg elektrycznych dochodzi do wielu wypadków, ciągle nie jest to urządzenie, które traktowane jest jako pojazd, który może nieść realne zagrożenie w ruchu ulicznym
Nie maleje społeczne przyzwolenie dla patologicznych zachowań, podczas jazdy na elektrycznych hulajnogach
Trudno zliczyć, o ilu przypadkach zatrzymań pijanych "kierowców" hulajnóg elektrycznych, donosiły w ostatnich tygodniach media. W Wałbrzychu, w tylko jeden wieczór, zatrzymano aż czterech, w Mysłowicach zatrzymano na hulajnodze pijanego 80-latka , a w Warszawie mężczyzna na hulajnodze zderzył się z autobusem - miał 2 promile.
Moim faworytem tego żałosnego rankingu zdecydowanie jest jednak bohater tego nagłówka: "Mieszkańców Tarnobrzega obudził huk i krzyk. To był pijany mężczyzna na hulajnodze" – donosi portal radia Eska. Jak czytamy dalej, mężczyzna miał prawie 5 promili! Mimo to podjął decyzję, żeby ukraść i prowadzić hulajnogę. Ot, dla rozrywki.
Nazwa nie pomaga
Trzeba przyznać, że już sama nazwa "hulajnoga" nie brzmi poważnie. Jednym kojarzy się z dziećmi, które kiedyś były jedyną grupą jeżdżącą na hulajnogach, innym wprost z imprezą. - Bo gdzie indziej "hulają" nam nogi, jak nie w drodze na melanż - słyszę w relacji na Instagramie początkującej influencerki, która jedzie jednośladem na spotkanie ze znajomymi.
Czy to z nazwy wzięła się właśnie skłonność do traktowania hulajnóg, jako środka transportu "pod wpływem", czy z czegoś innego - to trudno jednoznacznie określić? Nie zmienia to faktu, że problem zrobił się spory, bo liczba pijanych hulajnogistów rośnie, a mandaty, które są naprawdę dotkliwe, nie odstraszają przed prowadzeniem tego pojazdu po pijaku.
Tymczasem, czy nam się to podoba, czy nie, skutki mogą być dotkliwe. Mówią o tym policyjne statystyki. Od początku tego roku w Polsce doszło do 72 wypadków z udziałem kierujących hulajnogami elektrycznymi. Ranne zostały 74 osoby, a jedna zginęła. Poza wypadkami doszło do 166 kolizji z udziałem kierujących e-hulajnogami. Średnio, w co trzecim zdarzeniu sprawcą był użytkownik hulajnogi (w 26 wypadkach i 73 kolizjach).
To dane za maj, które nie uwzględniają pijanych na hulajnogach. Tu jednak także, nawet w ostatnich tygodniach, nie brakuje zdarzeń, w których przez pijanego prowadzącego hulajnogę ucierpieli piesi.
Konkretne przypadki – bardzo proszę. Pijany hulajnogista, na warszawskim Ursynowie, potrącił kobietę, która trafiła do szpitala. Inny przykład – hulajnogista, również w Warszawie, zderzył się z autobusem komunikacji miejskiej. Takie przykłady można mnożyć, bo liczba hulajnóg elektrycznych zwiększa się w ekspresowym tempie.
Społeczność hulajnogistów
O popularności hulajnóg elektrycznych w ostatnim czasie może świadczyć chociażby to, że dorobiono się słowa, które nazywa jego kierowcę. I ci właśnie hulajnogiści, jak niemal każda już grupa społeczna, zrzeszają się w mediach społecznościowych. Na wszystkich grupach poświęconych tej tematyce, są dziesiątki tysięcy Polaków.
Nic dziwnego, bo na tych niepozornych pojazdach pracują szybkie firmy kurierskie, które dostarczają zakupy oraz drobne przesyłki w obrębie miast, restauracje, które dowożą jedzenie, a ponadto hulajnoga elektryczna jest realną alternatywą dla samochodu, zwłaszcza w korkach.
W mediach społecznościowych hulajnogiści pomagają więc sobie w kwestii zakupu sprzętu, wymieniają doświadczeniami związanymi z naprawą, a nawet mają grupę, która doradza w kwestiach... tuningu. I wcale nie jest to jakiś margines, bo społeczność na Facebooku liczy blisko 10 tysięcy członków.
Wśród tematów poruszane są różne kwestie. Od poszukiwań serwisów, przez opinie o konkretnych sprzętach po, a jakże, prędkość i jej modyfikację.
Na hulajce nawet 100/h
Ile może wyciągnąć hulajnoga elektryczna? W teorii to 20 km na godzinę. A przynajmniej te w Polsce. Zgodnie ze znowelizowaną w zeszłym roku ustawą, hulajnogi elektryczne muszą mieć zamontowany ogranicznik, który nie będzie dopuszczał do tego, by hulajnogista jechał swoim pojazdem szybciej.
Zgodnie z przepisami, jeździć można po ścieżce rowerowej, a jeśli ścieżki rowerowej nie ma, to można wjechać na chodnik. Można też wjechać na jezdnię, na której obowiązuje ograniczenie do 30 km na godzinę. Przepisy nie są do końca jasne w kwestii jazdy po drogach z wyższą dopuszczalną prędkością, co prowadzi do procesów sądowych. Maksymalna prędkość na ścieżce, na której najczęściej widzimy elektryczne hulajnogi, jest jednak określona wprost.
Tymczasem, nie tylko w sieci nie brakuje postów o treści "jak podkręcić prędkość". Modyfikacją oprogramowania, na którym to nałożona jest blokada, zajmują się także profesjonalne serwisy. Jeśli oczywiście to konieczne, bo przecież zawsze można zamówić hulajnogę przez internet i wtedy w ogóle nie musimy zawracać sobie głowy jakąkolwiek likwidacją ograniczników.
Zwykle posty dotyczą podkręcania prędkość do 40 km na godzinę, ale są też tacy, którzy pytają o sprzęty, które osiągają prędkość 70 km na godzinę i większą.
Dowodem na to, że takie hulajnogi znajdują się nie tylko w sklepach, ale też w przestrzeni miejskiej, jest nagranie, które opublikowano na jednym z branżowych portali motoryzacyjnych. Film nakręcił kierowca auta, które jechało z prędkością 70 km na godzinę, a które niespodziewanie wyprzedziła, a jakże, hulajnoga elektryczna.
Prócz tego pojawił się post o tym, czy posiadacze hulajnóg zakładają kaski (przeważająca większość odpowiedziała, że nie), takie dotyczące samozapłonu urządzeń (do tego też dochodzi dosyć często), a także w temacie jazdy po pijaku.
Hejt na pijaków
I tu jest spora nadzieja. Bo choć pod większością pytań o to "czy po jednym piwku to też nie można jechać, bo to tylko jedno piwko przecież", zwykle pojawia się słuszny hejt, że pytanie w ogóle padło. I prawidłowo.
Bo o ile potępienie dla pijanych kierowców aut jest już coraz bardziej powszechne, o tyle na jazdę po pijaku na elektrycznej hulajnodze, jest społeczna zgoda.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś zataczający się, w obecności tłumu, wsiada za kółko i nikt nie próbuje go powstrzymać. Pijanych na hulajnogach nikt nie powstrzymuje, czego przykładem była ostatnia sytuacja z Wrocławia. Podczas powrotu z jednego z koncertów stadionowych pijani hulajnogiści, slalomem, mało nie rozjeżdżali pieszych na chodniku. Nikt nie reagował.
Nie ma też społecznego potępienia dla wszystkich, którzy po paru piwkach na miejskiej plaży postanawiają, że powrót do domu hulajnogą wyjdzie szybciej i taniej.
Tych, do których przemówić można wyłącznie przez portfel, przestrzegam - zgodnie z nowym taryfikatorem, jazda po pijanemu na elektrycznej hulajnodze kosztuje 2,5 tysiąca złotych, a policjanci naprawdę czyhają z alkomatem na ścieżkach. Może jednak taniej będzie wziąć taksówkę.