Aż 34,5 tysiąca złotych mandatów i 690 punktów karnych można zebrać na trasie z Gdańska do Krakowa. Choć w praktyce to niemożliwe, wyliczenie dobrze oddaje absurd, jakim jest stawianie co kilka kilometrów fotoradarów. Niestety zamiast podnosić bezpieczeństwo, wyrabiają w kierowcach cwaniactwo i nawyk obchodzenia przepisów.
Wycieczka z Gdańska do Krakowa może kosztować niepokornego kierowcę nawet 34,5 tys. zł., przejazd z Warszawy do Poznania 16,5 tys. zł, a trasa z Bydgoszczy do stolicy Wielkopolski może się równać z wydatkiem 10,5 tys. złotych. Mandaty na takie sumy można zebrać przekraczając prędkość o ponad 50 kilometrów na godzinę przy wszystkich stojących przy tych trasach fotoradarach. Choć oczywiście takich szaleńców raczej nie ma, to kwoty dobrze oddają absurdalne nagromadzenie tych urządzeń. Wydawałoby się, że po przejęciu przez Inspekcję Transportu Drogowego radarów należących do policji i Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad uda się zracjonalizować ich liczbę.
Wydaje się jednak, że oczekiwania były zbyt wygórowane. Nadal prawdziwym utrapieniem kierowców są straże miejskie i gminne, które pasą lokalne budżety na kierowcach. Nadal więc po podróży w góry możemy dostać pięć mandatów za przekroczenie prędkości o 5 km/h (bo w takich specjalizują się strażnicy gminni). Ci z dużych miast zaczynają się zastanawiać nad kolejnym sposobem sprawdzenia kierowców – kontrolami kaskadowymi. W Warszawie pojawią się wkrótce miejsca, gdzie na niewielkim odcinku drogi stoi kilka masztów. Mijając punkt kontroli większość z nas mocniej naciska na pedał gazu. Tymczasem po kilkuset metrach stoi następny. I jeszcze kolejny.
– W tej chwili nie prowadzimy kontroli kaskadowych – informuje Jan Mróz, rzecznik Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego. – Naszą uwagę skupiamy na rozwoju systemów funkcjonujących w obrębie Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym CANARD – dodaje. Nie chce jednak zdradzać planów Inspekcji w kwestii pomiarów kaskadowych.
Rachunek za przejazd do pobliskiego sklepu może skończyć się słonym mandatem (a nawet trzema). Wystarczy na kolejny kawałek chodnika. Dlatego zatrważająca liczba fotoradarów nie powinna dziwić. W końcu każdy chce uszczknąć trochę z wielkiego tortu, jakim są mandaty. Wydaje się jednak, że Inspekcja Transportu Drogowego zauważa, że punktowe fotoradary nie są najlepszym rozwiązaniem.
– W połowie 2013 roku uruchomimy odcinkowy pomiar prędkości, który w terenie zabudowanym będzie prowadzony na odcinku do 10 kilometrów, a poza terenem zabudowanym nawet do 20 km. To pozwoli nam podnieść bezpieczeństwo na naprawdę długich odcinkach drogi – zapewnia Jan Mróz. Już do końca tego roku przy drogach ma się pojawić 240 nowych fotoradarów. Administratorzy systemu argumentują, że w Polsce nadal mamy najgorsze statystyki w całej Unii Europejskiej.
Nowe fotoradary mają poprawić bezpieczeństwo na drogach. Pierwsze efekty wzmożonych działań policji, ITD i poprawy stanu dróg widać już teraz. Od stycznia do listopada 2012 roku na drogach zginęło o 13 procent mniej ludzi niż rok wcześniej. Liczbę ofiar udało się zmniejszyć o 487 osób. W miejscach gdzie stają maszty liczba ofiar spada jeszcze bardziej. W Polsce jest kilka miejsc, gdzie dzięki fotoradarom udało się całkowicie wyeliminować wypadki śmiertelne.
Wydaje się jednak, że pochopnie stawiane fotoradary przynoszą raczej przeciwny skutek. Kierowcy tracą szacunek do prawa i zezłoszczeni na ciągłe kontrole pędzą ile mogą gdy tylko miną fotoradar. Zwalniają, gdy widzą znak "Kontrola prędkości" i zaraz za nim zaczynają znowu pędzić.
– Zaostrzenie kar nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków. Kierowcy będą zwalniać, bo starają się uniknąć mandatu, a nie dlatego, że przestrzegają prawa – ocenia Włodzimierz Zientarski, społeczny Rzecznik Interesu Kierowców. – Fakt, że można stracić w kilka minut prawo jazdy. Coś takiego oducza kierowców respektu wobec prawa. Słynny polski karnista prof. Jerzy Sawicki mówił, że zaostrzenia prawa doprowadzi tylko do tego, że ludzie nauczą się go unikać – argumentuje. Zaznacza jednak, że nie można usprawiedliwiać "szaleńców, którzy notorycznie łamią przepisy". – Zamiast stawiać nowe fotoradary, trzeba budować nowe drogi i uczyć kierowców rozsądku – zaleca Zientarski.
Jednak kierowcy przyznają, że uszczuplenie portfela działa. Niestety na krótko. – Kiedyś zawożąc siostrę na obóz złapały mnie trzy radary – opisuje swoja podróż drogą krajową 22 Michał. – Rzeczywiście po tym, jak zapłaciłem 800 złotych zacząłem jeździć wolniej. Ale później zmieniło się to w wypatrywanie znaków "fotoradar", pilnowaniem, czy ktoś z przeciwka nie mruga światłami albo czy nie jedzie za mną jakaś tajemnicza osobówka, która może mnie nagrywać – relacjonuje. Dlatego też aby efekty utrzymywały się dłużej niż kilkaset metrów za słupem radaru trzeba oddziaływać na głowy kierowców, a nie na ich portfele.