Inspekcja Transportu Drogowego wysyła na drogi kilkadziesiąt nieoznakowanych radiowozów z fotoradarami. - Badania potwierdzają, że jeśli na odcinku pojawi się określona liczba radarów, to bezpieczeństwo tam wzrośnie. Chciałbym usłyszeć, o ile spada liczba wypadków na drogach o dobrej nawierzchni, z widocznymi liniami, poboczem, dobrze oświetlonych. Dopiero na takiej drodze można wymagać, by kierowcy stosowali się do wszelkich rygorów - mówi nam Roman Dębecki z magazynu "Auto Świat".
Jeśli macie ciężką nogę i lubicie przycisnąć gaz, mamy dla Was złe informacje. Na polskie drogi właśnie wyjechało kilkadziesiąt nowych fotoradarów. Tak, wyjechało, ponieważ do ścigania kierowców właśnie z całą stanowczością włączają się funkcjonariusze Inspekcji Transportu Drogowego. Podobnie jak cześć patroli drogówki, ITD korzysta teraz z nieoznakowanych radiowozów, w których zamontowano sprzęt do pomiaru prędkości. W przeciwieństwie jednak do policji, ITD jednak nie będzie nikogo zatrzymywała. O tym, że nas złapano na fotoradar, dowiemy się listownie, tak samo, jak w przypadku stacjonarnych urządzeń.
I w przeciwieństwie do aut policyjnej drogówki, nieznakowane radiowozy ITD dość widocznie wyróżniają się spośród innych aut na drodze. To jedenaście fordów mondeo, tyle samo fordów focusów i siedem peugetów partner, które na masce mają zainstalowane głowice fotoradarów namierzających piratów drogowych. Wszystkie te auta będą, zapewne rotacyjnie, patrolowały drogi w całym kraju. Szczególnie tam, gdzie prawdopodobieństwo popełnienia wykroczenia przez kierowców jest największe.
Jak mówi naTemat zastępca redaktora naczelnego magazynu motoryzacyjnego "Auto Świat" Roman Dębecki, także fotoradary ITD trafiają na drogi raczej dlatego, by na kierowcach podreperować stan finansów publicznych. Gdzie mogą pojawiać się takie auta? - Szczególnie tam, gdzie kierujący są przekonani, że można jechać już trochę szybciej. Na przykład w miejscu, w którym tablica z nazwą miejscowości ustawiona jest już gdzieś daleko od zabudowań, a teoretycznie w dalszym ciągu to obszar zabudowany. Tam przyspieszamy, a 20 m przed znakiem czeka na nas fotoradar - tłumaczy ekspert.
Każdy fotoradar musi się opłacać
Dębeckiego nie dziwi też, że ITD nie będzie zatrzymywała nawet największych szaleńców, a jedynie tropiła piratów po cichu. To się po prostu bardziej opłaca. Szczególnie, że ostatnio znacząco usprawniono system dostarczania mandatów pochodzących z fotoradarów. Kiedyś na czas do adresatów nie docierała nawet połowa, a dziś prawie wszystkie.
- To kolejny krok potwierdzający, że rządzący uważają, iż kierowcy w Polsce są niewystarczająco "wykastrowani" - mówi doświadczony kierowca. - Chodzi o to, by ich pozbawić jakiejkolwiek ikry, energii na drodze. Zmusić do tego, by jeździli dokładnie tak, jak ograniczenia prędkości poustawiano. I z jednej strony to słuszne. Z drugiej jednak, to często po prostu przesadna ostrożność. Przecież gdyby nagle wszyscy kierowcy się umówili i zaczęli jeździć 50 km/h na godzinę w mieście, mielibyśmy kataklizm na drodze, wszystko by się zakorkowało - ocenia nasz rozmówca.
Zdaniem wicenaczelnego magazynu "Auto Świat", jeżeli takie patrole już na drogi wyjeżdżają, to lepiej byłoby, gdyby łapały najgroźniejszych piratów drogowych. Ludzi, którzy potrafią mknąć 200 km/h lewym pasem i jeszcze obtrąbić tych, którzy jadą nieco wolniej. - Ich trzeba złapać i karać bardzo przykładnie. Natomiast na takie fotoradary łapią się głównie kierowcy, którzy nie są wariatami, tylko zapomnieli się lub zagapili na chwilę - stwierdza.
Za tym, że kolejne fotoradary to tylko sposób urzędników na zdobycie pieniędzy, a bezpieczeństwo ruchu drogowego jest gdzieś na dalszym miejscu, przemawia jeszcze jeden argument. Tematem tabu jest bowiem, że punktów karnych za mandat z fotoradaru łatwo uniknąć.
- Jeżeli dostajemy "zdjęcie" z fotoradaru, to mamy poniżej niego wręcz zasugerowane, jak możemy z tej sytuacji po części wybrnąć. Czyli zapłacić, a nie dostać punktów. Choćby zdjęcie było jakości jak w paszporcie i widać było każdy pryszcz na nosie, musimy odpowiedzieć też na pytanie, czy poznajemy przedstawioną na nim osobę. I jeżeli się nie rozpoznamy, wystarczy, że tylko przyjmiemy mandat i zapłacimy dodatkowe 100 zł - opowiada ekspert.
W tę grę grają zarówno kierowcy, funkcjonariusze, jak i władze, które nie próbują usunąć luki w prawie. Bo wszystkim się to opłaca. - Jeżeli więc ktoś mi mówi, że te wszystkie mandaty za prędkość służą poprawie bezpieczeństwa, to ja w to nie wierzę. To bzdura – stwierdza Dębecki.
– Badania potwierdzają, że jeśli na odcinku pojawi się określona liczba radarów, to bezpieczeństwo tam wzrośnie. Chciałbym jednak usłyszeć, o ile spada liczba wypadków na drogach o dobrej nawierzchni, z widocznymi liniami, poboczem, dobrze oświetlonych. Dopiero na takiej drodze można wymagać, by kierowcy stosowali się do wszelkich rygorów - podsumowuje nasz rozmówca.