Warszawska Straż Miejska ściga po sądach ostatniego polskiego zawodowego kataryniarza za to, że jego papuga wróży za pieniądze, a on nie ma na to stosownego zezwolenia. "Czy oni muszą nasze podatki wydawać na takie głupoty?!" - pytają dziennikarze i warszawiacy. - Dura lex, sed lex - komentuje w rozmowie z naTemat poseł i artysta Jerzy Fedorowicz.
Tuż przed świętami przed sądem stanie ostatni w Polsce zawodowy kataryniarz, Piotr Bot. Świetnie znany każdemu, kto latem przespacerował się po warszawskiej starówce.
Problemy z prawem stołeczny kataryniarz ma dlatego, że wiosną nie przyjął mandatu od Straży Miejskiej. Jeden z funkcjonariuszy uznał, iż skoro papuga pana Piotra wróży za opłatą, jest to rodzaj handlu, którego nie obejmuje pozwolenie wydane artyście przez miasto. Piotr Bot 300 zł mandatu jednak nie przyjął, ponieważ wcześniej przeszedł wiele podobnych kontroli i nigdy nic podobnego mu nie zarzucono.
Nadgorliwy strażnik? W rozmowie ze stołeczną "Gazetą Wyborczą" przekonuje, że jest artystą-zawodowcem i jednocześnie uczciwym przedsiębiorcą. "Na czarno nie działam. Mam zarejestrowaną działalność gospodarczą. We wpisie figuruję jako "działalność rozrywkowa gdzie indziej niesklasyfikowana". Bo "kataryniarz" nie istnieje. Jestem jedynym zawodowym kataryniarzem w Polsce, reszta to hobbiści. A i tak jest nas tylko 12" – tłumaczy kataryniarz.
I co ciekawe, podobnie oceniają go także... warszawscy urzędnicy. Twierdzą jednak, że w zasadzie nie mogą mu w sporze ze Strażą Miejską pomóc. W rozmowie z dziennikarzami "GW" biuro prasowe stołecznego magistratu stwierdziło, że w urzędzie mają nadzieję, iż "sąd podejdzie do tej sprawy ze zdrowym rozsądkiem". Ratusz przyznaje bowiem, że ostatni w Polsce zawodowy kataryniarz to w Warszawie element kolorytu miasta.
Sprawa publiczna
Ten argument przemawia także do warszawskich strażników, ale oni twierdzą, że od sztuki ważniejsze jest prawo. - Kataryniarz ma tylko zezwolenie na przemieszczanie się i odtwarzanie muzyki, a nie na handel losami i wróżbami - cytuje stanowczą rzecznik Straży Miejskiej Monikę Niżniak "Wyborcza".
Sprawa kataryniarza niektórym wydaje się tak kuriozalna, że stała się nawet tematem na tętniącym zazwyczaj wielką polityką polskim Twitterze. "Kolejny sukces warszawskiej PO! Kataryniarz z papugą z Pl. Zamkowego stanie przed sądem. Państwo zdaje egzamin!" - ironizuje Łukasz Mężyk z portalu 300polityka. "Może ptak wyciągał wróżby nie do końca zgodne z projekcjami Ministerstwa Finansów? - pyta dziennikarz Marek Magierowski. "Czy oni muszą nasze podatki wydawać na takie głupoty?! Ciekawe jakie będą koszty procesu. A sama sprawa to jakaś paranoja" - ocenia Jan Osiecki.
"Dura lex, sed lex"
Jednak o tym, że w nawet w takich przypadkach znaczenie ma stare łacińskie "dura lex, sed lex", przekonuje w rozmowie z naTemat poseł i artysta Jerzy Fedorowicz. - Taki kataryniarz, czy inny "obywatel Starego Miasta", który się w ten pejzaż wpisał, teoretycznie powinien być chroniony. Ale równocześnie prawo jest tu twarde. I to na całym świecie. W starych miastach Francji, czy Włoch ci występujący i handlujący tam muszą mieć odpowiednie zezwolenie - ocenia poseł.
Jerzy Fedorowicz podkreśla, że strażnik miejski mógłby przymykać oko w przypadku takich legend miasta. Ale wówczas na podobne względy mogliby liczyć także inni, mniej zasłużeni handlarze, czy artyści uliczni.
- Dura lex, sed lex. Rzymianie ułożyli tę sentencję już ponad 2500 lat temu. Choć jeżeli powołujemy się na prawo rzymskie to i ono od czasu do czasu stwarza pewne precedensy i odstępstwa - podsumowuje aktor i polityk. Uważacie, że warszawska straż miejska zachowała się kuriozalnie? A może słusznie egzekwuje przestrzeganie prawa?
Taki kataryniarz, czy inny "obywatel Starego Miasta", który się w ten pejzaż wpisał teoretycznie powinien być chroniony. ale równocześnie prawo jest tu twarde. I to na całym świecie.