Minister sportu Kamil Bortniczuk wywołał burzę zapowiedzią ws. zwolnień lekarskich z WF.– Zwolnienia z lekcji WF, semestralne lub dłuższe, będą respektowane tylko wtedy, jeśli wystawi je lekarz specjalista, a nie lekarz rodzinny – zapowiedział.Czy ktoś pochylił się nad tym, dlaczego dzieci i młodzież nie chcą chodzić na WF, a po lekcjach często chętnie chodzą na basen, tenisa, czy grają w piłkę? W środku wakacji minister sportu zafundował nam niezłą szkolną bombę. Przypomnijmy, w kontekście statystyk, że 30 proc. uczniów w Polsce nie chodzi na lekcje WF-u, Kamil Bortniczuk zapowiedział, że we współpracy z ministrem Przemysławem Czarnkiem od września wprowadzą zmiany, dzięki którym te dane mają być radykalnie zmniejszone.
– Zwolnienia z lekcji WF-u, semestralne lub dłuższe, będą respektowane tylko wtedy, jeśli wystawi je lekarz specjalista, a nie lekarz rodzinny – zapowiedział w radiu RMF FM.
Bortniczuk rozwścieczył rodziców, bo wszyscy wiedzą, jak długo czeka się np. do ortopedy, kardiologa, czy psychiatry dziecięcego. Ale również tych, którzy obruszyli się, że zaraz jeszcze bardziej zapchają się kolejki do takich specjalistów i innym pacjentom trudniej będzie się dostać.
Przy okazji obraził też lekarzy pediatrów i internistów – specjalistów medycyny rodzinnej, którzy dotąd wystawiali uczniom zaświadczenia, a po słowach ministra mogli się poczuć jak nie specjaliści, a "jacyś byle jacy" lekarze.
Poza tym ten pomysł pokazał jedno – że rządzący nie bardzo mają pojęcie, gdzie leży problem. Bo oczywiście, sport to zdrowie, trzeba zachęcać młodych, zrobić wszystko, by dzieci nie uciekały z WF-u itp. itd. Każdy się z tym zgodzi.
Ale dlaczego tak się dzieje? Czy ktoś pochylił się nad tym, skąd biorą się takie statystyki? Ktokolwiek zapytał dzieci, dlaczego nie chcą ćwiczyć na lekcjach WF-u? Dlaczego niektóre mogą po lekcjach chętnie chodzić na basen, grać w tenisa, trenować taniec, biegać, a lekcji WF-u nienawidzą?
Wreszcie, czy ktoś w ogóle pomyślał o tym, że niektórzy uczniowie – owszem, mogą być pod opieką specjalisty, np. prywatnie – ale może nie chcą, by szkoła wiedziała z jakiego powodu? A lekarz medycy rodzinnej nie musiał pisać tego szczegółowo w zaświadczeniu.
Jeśli na lekcjach WF-u nic się nie zmieni, to trudno uwierzyć, by wymóg zaświadczenia od specjalisty nagle zmusił uczniów, zwłaszcza słabszych fizycznie, by je pokochali. I to w realiach polskiej szkoły.
Nie ukrywajmy – bez względu, czy ktoś krzyczy teraz, że zwolnienia z ćwiczeń to patologia, czy nie, a pojawiły się i głosy o maminsynkach i nadopiekuńczych mamusiach, nie mówiąc o porównaniach do lekcji muzyki czy innych przedmiotów – WF to dla wielu zmora. Od zawsze.
Zawsze część uczniów panicznie bała się tych lekcji, okupowała stresem i paniką każdy skok w dal czy bieg na 1000 metrów. Zawsze mieli lepiej ci, którzy byli lepsi i żadne zmiany w edukacji nie dokonały tu rewolucji. Pomysł Bortniczuka obudził wspomnienia.
"Nie znosiłam WF-u w podstawówce, zwłaszcza w klasach 4-6. Najlepiej mieli się ci, którzy szybko biegali i świetnie grali w ręczną, a ja do tych nie należałam. Na samą myśl o donośnym głosie pani wuefistki i o tym, o co się znowu do mnie przyczepi, przed lekcjami aż mi było zimno z nerwów" – to jedno z nich, wiele podobnych można znaleźć w mediach społecznościowych.
I cały czas jest podobnie, na różnych płaszczyznach. Od kilku osób słyszę, jak dziewczynki wstydzą się przebierać przy innych. Z powodu własnego ciała, bielizny, porównań z koleżankami. Jak potrafią być wyśmiewane, zresztą nauczyciele też potrafią wbić szpilę z powodu wagi. Jak słabsi siłowo nie dają rady w porównaniu z innymi i jak działa to na ich psychikę, bo mają poczucie, że do niczego się nie nadają. Nikt np. nie chce brać ich do drużyny, tak są słabi.
– WF to stres. Nienawidzę tych lekcji. Nauczyciele nie rozumieją, że nie każdy jest taki sam i nie każdy dobrze biega, czy gra w koszykówkę. Myślą, że wszyscy musimy wszystko robić dobrze i oceniają nas tak samo. Oczekują, że wszyscy we wszystkim będziemy świetni, a tak nie jest – mówi syn znajomych.
Z góry przepraszam wszystkich nauczycieli wychowania fizycznego, którzy stają rzęsach, by zaktywizować dzieci i młodzież, którzy mają fantastyczne pomysły i wiedzą – z sukcesami – jak zachęcić małolaty do sportu, a dzieciaki do nich lgną i chcą więcej i więcej, a potem może rozwijają sportowe pasje. Również takich, którzy doceniają każdy najdrobniejszy wysiłek mało sportowego ucznia. Którzy nie postawią pały za to, że uczeń nie potrafi czegoś zrobić, tylko dają szansę w tym, w czym jest dobry.
Oczywiście, że tacy nauczyciele są i tylko pozazdrościć uczniom, którzy na takich trafili i mają super wspomnienia. Ale dlaczego wciąż pokutuje wrażenie, że jest ich tak niewielu?
– Mam wrażenie, że syn nic nie robi na lekcjach WF-u. Najczęściej grają w piłkę, a nauczyciel siedzi z telefonem i co chwila do nich coś krzyknie.
– Po skończeniu szkoły nie znają nawet zasad żadnej gry zespołowej. Niby ciągle w kolejnych klasach grają w kosza, czy siatkówkę, ale połowa uczniów nie wie dobrze, o co chodzi, bo nikt tak naprawdę dobrze im tego nie wytłumaczył. Na zaliczenie jest rzut do kosza, a niektórzy w ogóle nie potrafią odbijać piłki.
– Zmarnowane lekcje. Tyle trąbią, że potrzeba tylu godzin WF-u, a niewiele się na tych lekcjach dzieje. Dzieci niby się ruszają, ale nie ma w tym jakiegoś planu działania. Ciągle coś zaliczają, jak kiedyś. Ale czy wychodzą ze szkoły ze sportową wiedzą i pasją? Nie sądzę.
Oczywiście w szkołach jest dużo lepiej niż kiedyś, ale wciąż nie we wszystkich placówkach są porządne szatnie, o prysznicach nie wspominając.
"Lekcja o siódmej rano, potem kolejnych siedem, oczywiście bez możliwości umycia się, bo przerwa trwa 5 minut. Niewietrzone sale, brudne piłki, niedezynfekowane materace, ocenianie umiejętności nie chęci, uwagi o tuszy lub nadmiernej chudości, "słabo ci? nie udawaj!" – to jedna z reakcji na zapowiedź ministra Bortniczuka.
Ba, sale gimnastyczne nadal mogą stanowić problem.
Przykład z ostatnich dni. Puławy. Tu powstał problem z budową sali gimnastycznej z boiskami sportowymi przy jednej ze szkół podstawowych. O obiekt od lat zabiegają dyrekcja i rodzice, jednak zdaniem miasta uczniowie mogą też swobodnie ćwiczyć na obiekcie, który znajduje się kilkaset metrów od placówki.
"Korzystamy z boisk znajdujących się w sąsiedztwie naszej szkoły. Jednak posiadanie własnej bazy sportowej powinno być standardem w XXI wieku. Jest to niewątpliwie polepszenie warunków nauki dla uczniów" – przekonywała Danuta Nowaczek, dyrektorka szkoły, cytowana przez "Kurier Lubelski".
Członkini Rady Rodziców zareagowała zaś: "Przepraszam, że powiem tak brutalnie, ale wychodząc z takiego założenia, może mając swój dom, powinniśmy chodzić do toalety do sąsiada. Zresztą rozmawialiśmy ze środowiskiem sportowym w Puławach i jego członkowie twierdzą, że nie mają gdzie ćwiczyć. Kiedy jedna drużyna rezerwuje salę w szkole, nie ma miejsca dla innych".
Trzeba przyznać, że ostatnio z rządowego programu trochę sal gimnastycznych ma być wyremontowanych czy wybudowanych. Ale nie wszędzie. Na przykład dotacji na budowę hali sportowej przy jedynej na Podkarpaciu Szkole Mistrzostwa Sportowego o profilu narciarskim nie otrzymały Ustrzyki Dolne.
Może najpierw wypadałoby zająć się takimi rzeczami?
Internauci sami zastanawiają się teraz, co można zrobić, by uczniowie tak bardzo nie uciekali z lekcji WF-u. Dzielą się swoimi propozycjami, część – trzeba przyznać – godna uwagi:
"Może pomogłoby odejście od sztywnego oceniania i programu do wykonania przez nauczyciela WF-u? Te lekcje powinny służyć zaszczepieniu w młodych nawyku aktywności".
"WF obowiązkowy, ale bez ocen. Dlaczego mniej sprawne fizycznie dziecko jest oceniane w ten sam sposób co np. sportowiec?".
"Jak się odpowiednio dzieciom WF zorganizuje, to i zwolnień będzie mniej. Bo ruszać się trzeba".
Pomysły są, tylko czy ktoś ich wysłucha?