– Zawsze dziwią mnie turyści, którzy na bosaka idą drogą do Morskiego Oka. Szczególnie jak ściągają buty i idą w samych skarpetkach. Przecież po 300 metrach zrobi się dziura. Raz, dwa razy w tygodniu, takie osoby są – opowiada nam przewodnik tatrzański. Słynne klapki obrosły już legendą, ale turyści wciąż potrafią zaskoczyć. Np. gdy idą na szlak bez wody. Albo bez kurtek przeciwdeszczowych. – Część osób kompletnie nie wie, gdzie chce iść i idzie tam, gdzie idą wszyscy – dodaje jeszcze Tomasz Zając z TPN.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Z roku na rok coraz więcej jest turystów świadomych, którzy są dobrze przygotowani, zwłaszcza do wyjścia wysoko w góry. Mają odpowiednie buty, kijki, sprzęt. Natomiast osoby, o których rozmawiamy, przeważają w niższych partiach gór – mówi nam przewodnik tatrzański.
Bezmyślny turysta w górach to już temat legenda. Zawsze najbardziej rzuca się w oczy. Nie tylko przez osławione klapki, czy tenisówki
Nie zliczę rodzin z dziećmi, par młodych i starszych, których podczas krótkiego wyjazdu w góry widziałam przemoczonych do suchej nitki. Bo nagle, po słonecznym poranku, zrobiła się ulewa i nie wzięli nic przeciwdeszczowego.
Pytanie, jak w tytule, usłyszałam przy wejściu do jednej z tatrzańskich dolin. Ot, jakby ktoś szukał jakiegoś sklepu albo na zasadzie "podobno można zobaczyć tu coś ciekawego". – Słyszeliśmy, że gdzieś tu podobno można wejść na Giewont. Chcemy iść jutro, którędy się idzie? – zapytały pracownika kasy TPN dwie osoby w średnim wieku.
Jutro miało lać. Wszystkie prognozy pokazywały 100 proc. deszczu i miał to być najgorszy dzień w całym tygodniu. Im najwyraźniej to nie przeszkadzało. Albo w ogóle nie pofatygowali się, by to sprawdzić. W każdym razie miałam wrażenie, że niektóre z osób stojących obok, pukały się w tym momencie w czoło.
Dwójka turystów tak jednak zaangażowała pracownika parku, że wyszedł do nich ze swojej budki – z własną mapą – i tłumaczył im, gdzie jest Giewont i jak tam dojść.
"Podstawowy błąd to brak planu"
Niby "jakaś drobna sytuacja", ale wiele mówi o zachowaniach niektórych turystów. Jak nie czytają map, przewodników, aplikacji burzowych, a potem dziwią się, że grzmi, że długa trasa i potrzebują wody, bo wzięli za mało.
A turystów w Tatrach w tym sezonie nie brakuje.
– Podstawowy błąd to brak planu. Część osób kompletnie nie wie, gdzie chce iść i idzie tam, gdzie idą wszyscy. Czyli nie wiemy, gdzie chcemy iść, nie wiemy, jak wygląda trasa, ale idziemy tam, bo był tam znajomy, zamieścił zdjęcie w internecie, to ja też pójdę – mówi naTemat Tomasz Zając, przewodnik tatrzański.
Na co dzień, idąc nawet najprostszym szlakiem, na Kalatówki, często – jako pracownik TPN – słyszy pytanie: "Czy daleko jeszcze?".
– Pytam: "A gdzie pan idzie?". Ale pan nie wie, dokąd idzie, tylko pyta, czy daleko jeszcze tam. "Tam" to jest dosyć częsta odpowiedź, bo na pewno gdzieś dojdzie – opowiada.
Ta niewiedza, a może bardziej jakaś niefrasobliwość związana z brakiem przygotowania niektórych, wychodzi na każdym kroku. Idąc z Kuźnic, ktoś pyta go na przykład, czy daleko jest do Morskiego Oka.
– Turysta, który wychodzi o godzinie 12, nie ma szans, by tam dojść. Oczywiście dojdzie się przy bardzo dobrej kondycji oraz przejściu kilku przełęczy i dolin, ale to wycieczka dla doświadczonego turysty. Zwykły Kowalski nie jest w stanie przejść z Kuźnic do Morskiego Oka, bo to jest za daleko. To świadczy o tym, że ta osoba nie przygotowała się, a może nawet nie wie, gdzie w tym rejonie może być – mówi Tomasz Zając.
Z wózkiem na Kalatówki, boso nad Morskie Oko
Bezmyślny turysta w górach to temat legenda. Zawsze najbardziej rzuca się w oczy. Nie tylko przez osławione klapki, czy tenisówki. Swoją drogą nawet TOPR kiedyś apelował: "Nie idźcie nad Morskie Oko w klapkach".
Gdy w każdym przewodniku jest napisane, że np. szlak na wspomniane Kalatówki nie jest zalecany dla wózków dziecięcych, z góry można założyć, że kiedyś taki możecie spotkać. Ja w lipcu widziałam, jak rodzina z czwórką dzieci próbowała "sforsować" wózkiem te kocie łby. Nie wyglądało to dobrze, zwłaszcza ojciec, który pchał go w górę po kamieniach.
– Trzeba być mocno zdeterminowanym, żeby tam wepchać wózek, ale oczywiście taki widok się zdarza. Większość ludzi rezygnuje już po pierwszej górce. Droga często weryfikuje te zapędy – mówi Tomasz Zając.
Jego zaskakuje co innego: – Zawsze dziwią mnie turyści, którzy na bosaka idą drogą do Morskiego Oka. Szczególnie jak ściągają buty i idą w samych skarpetkach. Przecież po 300 metrach zrobi się dziura. Raz, dwa razy w tygodniu, takie osoby są. Kompletnie sobie tego nie wyobrażam, bo ja po 1 km pewnie miałbym rany na stopach. A są ludzie, którzy są w stanie tak przejść tam i z powrotem.
Zasady poruszania w górach
W maju tego roku portal Tatromaniak opublikował na Facebooku "Zasady poruszania w terenie górskim i korzystania ze sztucznych ułatwień" autorstwa AllMountains-Maciek Ciesielski. Lista miała 17 punktów. "Pomóżcie rozesłać dalej, by dotarło to do jak największej liczby turystów. Niestety wielu z nich nagminnie te zasady łamie" – napisano.
Rzeczy wydawałoby się oczywiste, m.in. jedna osoba na jednym łańcuchu, respektowanie kierunku szlaków jednokierunkowych, nie strącanie kamieni, nie zsuwanie żwiru, pilnowanie dzieci by nie rzucały kamieniami (!), wychodzenie na długie i trudne szlaki wcześnie rano, tak by uniknąć załamania pogody.
Pod postem rozgorzała dyskusja i padły kolejne oczywiste fakty. "Dodam, że chodzimy prawą stroną także na drodze do Morskiego Oka", "Dzisiaj byliśmy w Dolinie Kościeliskiej i ludzie (wycieczki) chodzą całą szerokością w jedną stronę", "Podstawa! Dodałbym chodzimy po prawej i pierwszeństwo mają schodzący" – zareagowali komentujący.
Co jeszcze może irytować?
– Nie lubię zachowań turystów, którzy słuchają głośnej muzyki. Zdarzają się tacy, którzy mają radio boomboxa. Irytujące jest też palenie papierosów – mimo zakazu w parku. Ludzie wyrzucają niedopałki pod nogi, pod ławki. Tym samym mamy do czynienia ze skażoną glebą na rozległej powierzchni, no i w takich miejscach zwyczajnie cuchnie – mówi przewodnik.
Tu można jeszcze dodać – o czym ostatnio trochę pisano – że niektórzy próbują szukać ochłody w potokach górskich. Albo kąpieli w Morskim Oku.
Bez kurtek przeciwdeszczowych
Zaznaczmy – z roku na rok coraz więcej jest turystów świadomych, którzy są dobrze przygotowani zwłaszcza do wyjścia wysoko w góry. Ale to nie jest artykuł o nich.
– Mają odpowiednie buty, kijki, sprzęt. Oczywiście zdarzają się tacy, których poniesie trochę wyżej i wówczas się okazuje, że są nieprzygotowani, ale to zdecydowana mniejszość. Natomiast osoby, o których rozmawiamy, przeważają w niższych partiach gór. Na przykład, w drodze do Morskiego Oka, do Hali Kondratowej, gdy po przejściu doliny mają jeszcze czas i zaczynają wspinać się wyżej i rzucać się w oczy – mówi przewodnik.
Sama nie zliczę rodzin z dziećmi, par młodych i starszych, które podczas krótkiego wyjazdu w góry widziałam w takich dolinach – przemoczonych do suchej nitki. Bo nagle, po słonecznym poranku, zrobiła się ulewa i zaskoczenie. Nie zabrali ze sobą nic przeciwdeszczowego.
Raz złapała nas burza, lało przez godzinę tak, że buty schły potem przez kolejny dzień. Co chwila mijaliśmy takie osoby i zwłaszcza na widok rodzin z małymi dziećmi w lekkich ubraniach pojawiały się dreszcze. Bo choć rano było gorąco, ochłodziło się natychmiast. A mokre ubrania kleiły im się do ciał.
– Ludzie myślą, że jak w mieście, mimo deszczu latem jest dosyć ciepło i nie potrzeba większego przygotowania. To samo przekładają na góry, a tu tak nie jest. Przez ostatnie tygodnie temperatura w Tatrach była dość niska, na wyższych szczytach spadł śnieg. Wyjście w samej bluzie, czy koszulce, nawet do prostej doliny naraża nas na wychłodzenie, przeziębienie. A jeśli pójdziemy wyżej, nawet w środku lata można się śmiertelnie wychłodzić – mówi Tomasz Zając.
Inne błędy turystów
I odwrotnie, gdy jest upał – jak teraz – a na szlaku spotykasz kogoś, komu skończyła się woda. Wcale nie jest to takie rzadkie.
– Błąd polega na tym, że nie bierzemy pod uwagę, że temperatura teraz jest bardzo wysoka i trzeba wziąć odpowiednią ilość płynów. Nie wystarczy standardowe 1,5 litra jak na wycieczkę górską. Zapominamy o tym, że woda, którą pozyskamy w wyższych partiach gór to często tzw. śniegówka, pozbawiona minerałów, która się nie wchłania. Zaspokajamy nią pragnienie, natomiast potrzeba nawodnienia organizmu nie jest zaspokojona. Jeśli nie dodamy do tej wody odpowiednich elektrolitów, to ona przez nas przeleci. To dosyć częsty błąd, ludzie o tym nie myślą – mówi Tomasz Zając.
Ostrzega też, by chronić się przed słońcem:
W ogóle ludzie nie mierzą sił na zamiary. Niektórych ogarnia pęd stadny, a potem cierpią. Jak mówi przewodnik, latem owszem – przy średniej kondycji, gdy nie boimy się wysokości, przy dobrym planowaniu i bez sprzętu jesteśmy w stanie zdobyć praktycznie każdy szczyt w Tatrach udostępniony szlakiem turystycznym. Ale nie każdy jest przygotowany na taki wysiłek.
– Wiele osób ma pracę siedzącą, nie ma do czynienia z ruchem i przyjeżdżając w góry, niestety to widać. Raz, że się męczą, dwa, że generuje to wypadki. Część z tych osób jest chora, ma świadomość stanu swojego zdrowia, a przy niewielkim wysiłku, nawet w drodze do Morskiego Oka, te choroby dodatkowo się uaktywniają – mówi.
Tylko w środę TOPR interweniował 13 razy. Wśród przyczyn, oprócz urazów stawów skokowych i rany ciętej dłoni, wymieniono odwodnienia, zatrucia, błądzenie i brak doświadczenia.
Okulary, filtr, czapka z daszkiem. Wystarczy, że w górach powieje lekki wiatr, który wydaje się, że jest przyjemny i daje nam poczucie bezpieczeństwa od słońca, a konsekwencje takiego myślenia są takie, że na koniec dnia jesteśmy przegrzani, mamy do czynienia z mikro udarami, z wymiotami, ze stanami poparzenia słonecznego. To się zdarza nagminnie.