– Częściej przywożą ze sobą własne maszynki do gotowania. Hitem w tym roku była pani, która przywiozła naleśnikarkę i na biurku smażyła naleśniki dla rodziny – opowiada właścicielka jednego z pensjonatów w górach. Jak jeszcze oszczędzają Polacy na wakacjach?– Część gości decyduje się na nocleg bez śniadań i w ten sposób próbują zaoszczędzić na jedzeniu. Częściej pod naszym obiektem pojawia się samochód z dostawą "obiadów domowych na wynos". Turyści nie chodzą po restauracjach – słyszymy. Paulina mówi, że u niej turyści właściwie nie wychodzą nawet, żeby coś zjeść. – To się zawsze zdarzało. Jeśli proponujemy możliwość korzystania z ogrodu i grilla, to goście zawsze chętnie z tego korzystali. Ale zawsze było to 2-3 godziny dziennie. A teraz siedzą cały czas w domu, spędzają w ośrodku całe dnie, nie wychodzą i to jest dziwne. Jeśli porównamy ubiegły rok i obecny to bardzo rzuca się w oczy. Widać, że nawet nie wychodzą na obiad. Mam wrażenie, że w tym roku bardzo się to nasiliło – opowiada.
Obserwuje, że turyści, którzy odwiedzają jej obiekt, częściej przywożą ze sobą własne maszynki do gotowania. A nie każda sieć, zwłaszcza w domach góralskich, jest do tego przystosowana. – Dosyć łatwo to wychodzi, jak goście próbują się podłączyć i wybijają korki, bo stara instalacja nie wytrzymuje takich napięć. A nie są to przykłady jednostkowe. Kiedyś w czasie sezonu zdarzała się jedna osoba, która wszystko ze sobą przywoziła. Teraz to co druga rodzina – mówi.
Hitem tego roku, jak dodaje, była pewna pani, która przywiozła naleśnikarkę: – To jest zwykły pokój, nie ma tam żadnego okapu, wywietrznika. Po prostu na biurku smażyła naleśniki dla rodziny.
Jak obserwuje, goście robią zakupy w pobliskim markecie, najczęściej wychodzi tylko jedna osoba z grupy, a reszta zostaje. – Nie ma nawet kiedy skosić trawnika i śmiejemy się, że chyba wprowadzimy limity na korzystanie z ogrodu, z adnotacją, że motywujemy gości do zwiedzania naszej miejscowości – żartuje.
Żeby nie było – zawsze część Polaków sama wolała na urlopie przyrządzać sobie posiłki niż chodzić do restauracji. Zawsze będą też ci, którzy będą stołować się w restauracjach i dziś też widać to, czy w górach, czy nad morzem. Zawsze również będzie tak, że jedni będą narzekać, że u nich jest pusto, a inni będą się cieszyć, że mają pełne obłożenie. Że są turyści, albo ich nie ma.
Ale w tym roku mnóstwo właścicieli pensjonatów i różnych miejsc noclegowych – zwłaszcza na średnią kieszeń Polaka – zwraca uwagę na pewien inflacyjny trend.
Pensjonat w Białce Tatrzańskiej: – Część gości decyduje się na nocleg bez śniadań i w ten sposób próbują zaoszczędzić na jedzeniu. Częściej pod naszym obiektem pojawia się samochód z dostawą "obiadów domowych na wynos". Turyści nie chodzą po restauracjach, tylko zamawiają jedzenie. To widać.
Mirosława Sosnowska, która w Łebie prowadzi pensjonat Willa Ewa: – Turyści oszczędzają na jedzeniu, na wyjściach do restauracji. Posiłki organizują sobie sami. Plus jest taki, że w ubiegłym roku bardzo dużo jedzenia się marnowało. Całe lodówki we wspólnej kuchni były obładowane i wypchane jedzeniem. Bardzo dużo jedzenia lądowało potem w śmietniku. Pisaliśmy kartki, żeby go nie wyrzucać, ale gościom było wszystko jedno. A teraz lodówka jest wręcz pusta. Nie ma wyrzucania jedzenia, nie ma marnotrawienia.
Pensjonat w Kościelisku: – Po restauracjach raczej nie chodzą. Tylko do marketu i żywią się sami.
Ośrodek koło Mielna: – Turyści bardziej gotują w domkach, to widać. Ceny są takie, że wolą sobie sami przygotowywać posiłki. Zakupy robią w dużych sieciówkach, w małych sklepikach nie, bo też drogo.
O tym, że w tym roku wielu turystów woli postawić na własny prowiant niż na restauracje, słyszy się od początku wakacji. Podczas niedawnego pobytu w górach sama obserwowałam, jak zwłaszcza pod wieczór w Zakopanem oblegane były Żabki. To był bardziej szokujący widok niż paragony grozy. Codziennie kolejki i dosłownie puste półki.
"Przyjeżdżają z grillami z Biedronki, z prowiantem, do restauracji nie chodzą. Zamiast wynająć kajaki, wolą się wykąpać w rzece albo pójść na spacer do lasu. A jednocześnie — mimo tego, że jest kryzys — oczekują wygody, pod namiotem nikt nie chce nocować — tak opowiadał PAP przedsiębiorca turystyczny z okolic Piecek, cytowany przez BusinessInsider.pl.
Na tę tendencję wskazał ostatnio serwis noclegi.pl. "Mamy wiele zapytań o to, jak daleko od obiektu znajdują się sieciowe sklepy spożywcze i dyskonty, goście wypytują też bardziej szczegółowo niż dotąd o stan wyposażenia kuchni w domkach czy apartamentach. Własny grill, kuchenka i lodówka turystyczna to częsty ekwipunek turystów, wybierających się na przykład nad jeziora" – podsumowała Natalia Jaworska, ekspert portalu, cytowana przez podroze.wprost.pl.
Ale to nie jedyna oszczędność, na którą zwracają uwagę właściciele miejsc noclegowych, zwłaszcza tych, które odwiedzają średnio zamożni Polacy.
– Najbardziej widać to, że na pewno mniej wyjeżdżają, bo są pustki. Jest sporo mniej turystów niż w zeszłym roku i to widać – to powtarza się często. Na przykład w przypadku Łeby, gdzie niedawno zrobiono zdjęcie oblężonej plaży, podobno szczyt sezonu tak naprawdę pojawił się dopiero teraz, wcześniej było pusto.
Czy jednak widać, że turyści oszczędzają?
– Bardzo! Zawsze o tej porze roku mieliśmy komplet, a w tym roku jest tylko ułamek tego. Przyjeżdżają na bardzo krótko, maksymalnie na trzy dni. Ten rok jest inny. Głównie chodzi o to, że mają bony turystyczne od pana Kaczyńskiego i tylko dlatego przyjeżdżają. Jak nie będzie bonów, to nie będą przyjeżdżali. Przy tej inflacji, przy tym, jak wszystko podrożało, to świadczy o tym, jak bogate jest społeczeństwo – reaguje właściciel z Kościeliska.
O tym, że w tym roku pobyty są krótsze, mówią wszyscy nasi rozmówcy.
Białka Tatrzańska: – W porównaniu do poprzednich lat pobyty są zdecydowanie krótsze. Goście przyjeżdżają na 2-3 noce, żeby tylko pooddychać górskim powietrzem. Nie ma pobytów tygodniowych, takie zdarzają się sporadycznie.
Zagląda do swojego rejestru, czyta: – Rodzina na dwie noce z dziećmi. Kolejna na trzy noce... Ciekawy jestem, jak będzie wyglądała zima, bo my tu głównie z zimy żyjemy. To są bardziej pobyty weekendowe niż wakacyjne.
Mirosława Sosnowska z Łeby też wskazuje na krótsze pobyty. – Przyjeżdżają np. na 4 dni i mówią, że muszą zaciskać pasa, bo nie wiadomo, co będzie później – mówi.
Paulina ze Szczyrku: – Przyjeżdżają na 3-4 dni max. Wcześniej zdarzały się pobyty na tydzień, na 10 dni. Kiedyś najczęściej na 5-6 dni, teraz na 2-3.
Zdarzają się przypadki, że ludzie rezerwują nocleg dla 5 osób, a przyjeżdża 7. – Próbują potem gdzieś przemykać niewidoczni. Na branżowych grupach często pojawia się ten problem. Że na przykład ktoś zarezerwował pokój dla 3 osób, a przyjeżdża ich 6. Słyszy się o tym, myślę, że częściej tam, gdzie domek jest na wyłączność i łatwiej można się ukryć przed właścicielem – mówi.
U niej nie zdarza się to tak często. Ale przyznaje, że właściciel czasem wręcz liczy gości, ilu weszło, ilu wyszło: – Bo bywa, że zdarzają się nieprzyjemne sytuacje, że są np. o 2 osoby więcej.
Co jakiś czas można trafić na opisy takich sytuacji na Facebooku. Ale, jak słyszymy, to sytuacje sporadyczne. W innych miejscach, z którymi się kontaktujemy, nie mieli takich przypadków.
Za to wszyscy zauważają różnicę w reakcjach turystów na ceny. – Turyści patrzą na cenę pokoju. Mówią, że drogo, choć nie mam wysokich cen. Dużo osób dzwoni i nie bierze pokoju, szukają jeszcze tańszych. Ale ci, którzy przyjechali, są bardzo zadowoleni, bardzo im się podoba, bo mam pensjonat w stylu morskim. Mówią, że za rok przyjeżdżają znowu. Mimo trudności i problemów, które są dziś przed nami – mówi Mirosława Sosnowska.
Paulina: – Kiedyś na cenę pokoju było: "O, tanio!”. A teraz zdarza się, że turysta potem już się nie odzywa. Choć akurat my cen nie podnieśliśmy bardzo. Moim zdaniem dziś albo ktoś ma pieniądze i jedzie na wakacje, albo jedzie, bo ma jeszcze bon turystyczny.
Właściciela ze Szczyrku zwraca jeszcze uwagę, jak z jej obserwacji w ogóle zmienił się profil turysty. Jak w tym roku jest inaczej jeszcze z innego względu.
– Na pewno zmieniło się to, że teraz to nie turyści szukają wynajmujących, tylko turysta pisze w mediach społecznościowych, że szuka pokoju i zgłasza się do niego 200-300 osób w prywatnych wiadomościach. Ja już nie odbieram telefonów "Dzień dobry, czy jest pokój wolny w tym i tym terminie". To ja muszę napisać do turysty i tylko dzięki temu w tym roku mamy pełne obłożenie. Bo spędzam godziny, żeby pozyskać turystę.
Kiedyś – jak mówi – na 5 osób, które kontaktowały się z nimi, jedna decydowała się przyjechać. Teraz jest np. 15 osób, ale to ona do nich pisze. I może czasem jedna z nich zdecyduje się na rezerwację.