Jarosław Kaczyński marzył o internowaniu w stanie wojennym? Takie wniosek nasuwają się z najnowszego wywiadu prezesa PiS dla "Gazety Polskiej". - Wieczorem mnie wypuścili i było to dla mnie bardzo niemiłym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że nieprzyjemnym, bo przecież działałem cały czas - stwierdza były premier.
Argument, że Jarosław Kaczyński nie przeszedł w stanie wojennym tyle, co Lech Wałęsa, Bogdan Lis, jego brat Lech Kaczyński i wielu innych działaczy "Solidarności" jest bardzo często podnoszony przez jego przeciwników. Mam być to dowód jego nikłego zaangażowania w działalność opozycyjną w tamtych czasach. W przeddzień kolejnej rocznicy ogłoszenia stanu wojennego Kaczyński odpowiada na te zarzuty na łamach "Gazety Polskiej. - Wieczorem mnie wypuścili i było to dla mnie bardzo niemiłym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że nieprzyjemnym, bo przecież działałem cały czas. Uważałem zresztą, że jestem w sytuacji dużo gorszej niż internowani - ocenia.
Jednocześnie były premier przyznaje, że o stanie wojennym nie dowiedział się jak pozostali opozycjoniści, których nad ranem wyciągnęła z domów milicja, a dopiero na niedzielnej mszy. - Dowiedziałem się w kościele św. Stanisława Kostki, dokąd poszedłem na mszę. [...] Szedłem z domu bocznymi ulicami i nie widziałem żołnierzy. Spotkałem moją mamę i Martę Fik i ona mi powiedziała, że w Związku Literatów powstał ośrodek, gdzie się można czegoś więcej dowiedzieć - opowiada lider PiS.
Dalej wspomina, jak niecierpliwie czekał na to, kiedy przyjdą także po niego. - Dowiedziałem się od rodziców, że była po mnie ekipa z SB. No i następnego dnia mnie zwinęli. Byłem spakowany i przygotowany na ucieczkę, czekałem z wyjściem z domu, aż skończy się godzina policyjna. Zjawili się jednak przed 6 rano i zabrali do MSW. Pamiętam, że zawieźli mnie na wysokie piętro i jakiś facet dość uprzejmie próbował mnie przesłuchać - mówi Kaczyński.
Szef Prawa i Sprawiedliwości tłumaczy też, dlaczego dziś czuje się większą ofiarą stanu wojennego od wówczas internowanych. - Uważałem zresztą, że jestem w sytuacji dużo gorszej niż internowani. Miałem absolutny imperatyw, że muszę działać, i sądziłem, że w efekcie pójdę siedzieć, co było gorsze od internowania - twierdzi.
Z jakichś powodów Jarosław Kaczyński nie został jednak ani internowany, ani zamknięty we więzieniu. To pozwoliło mu aktywnie pracować w miejsce tych, którzy nie mieli tyle szczęścia (czy też pecha, jak twierdzi były premier...). - Później zacząłem natychmiast działać i mam dla niedowiarków nawet dowody sądowe, bo w tej sprawie miałem proces z Jerzym Urbanem. Działałem trochę w MRKS-ie i dalej w "Głosie". Szybko został ściągnięty Ludwik Dorn, którego ukryłem. Kontynuowaliśmy działalność związkową, czyli w naszym przypadku Ośrodka Badań Społecznych regionu. Działał do 1989 roku, chociaż pod koniec, trzeba przyznać, jego działalność była już bardziej towarzyska - opowiada.
W rozmowie z "Gazetą Polską" Kaczyński nawiązuje też do słów premiera Donalda Tuska, który krytykując marsz, który PiS organizuje w rocznicę wybuchu stanu wojennego, kolejny raz przypomniał o tym, że lider PiS nie przeszedł wówczas tyle, co najbardziej zasłużeni opozycjoniści. Obecny szef rządu przypomniał tymczasem, że on jako młody gdańszczanin natychmiast udał się pod Stocznię Gdańską, a to wymagało odwagi.
- Ja akurat w tym czasie byłem pod Hutą Warszawa. Sądzę, że to wymagało tego samego poziomu odwagi. [...] Nie słyszałem natomiast, żeby Donald Tusk był później w stoczni wśród tych, którzy protestowali przeciw wprowadzeniu stanu wojennego, ani żeby był wśród tych, którzy uciekli przed internowaniem i przeszli do podziemia, tak jak Bogdan Borusewicz. Myślę, że lepiej, by pod względem odwagi i zaangażowania w podziemie lider PO się nie ścigał. Niewątpliwie przejawiał jakąś aktywność, ale jego próby przedstawiania się jako bohatera raczej są niefortunne - odpowiada Kaczyński.
Wieczorem mnie wypuścili i było to dla mnie bardzo niemiłym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że nieprzyjemnym, bo przecież działałem cały czas. Uważałem zresztą, że jestem w sytuacji dużo gorszej niż internowani.