Siadłem, policzyłem. Za cenę tego konkretnego egzemplarza nowego Range Rovera można sobie kupić piętnaście Dacii Duster. Okej, to bardziej crossover, ale rozumiecie koncept. A skoro to już zamówienie flotowe, to pewnie będzie zniżka i zrobi się ich z jedną-dwie więcej. Jeździć codziennie innym autem to kusząca sprawa. Ale jeszcze bardziej kusi mnie sprzedaż domu i zamieszkanie w Range’u. Co to jest za maszyna, nie mam pytań.
Reklama.
Reklama.
Nie lubię takich testów, bo wydźwięk tego tekstu będzie tak pozytywny, że zabrzmi praktycznie jak reklama. A mi nikt za ten artykuł nie zapłaci i robi się klops.
W każdym razie przed wami piąta generacja Range Rovera. I naprawdę, to samochód, którym ciężko się nie zachwycić. Tak, już piąta generacja – bo ten samochód to przeszło ponad pół wieku historii. To też samochód, który wymyślił koncepcję luksusowego SUV-a łamane na luksusową terenówkę.
I choć Range Rover zachował swoje zdolności terenowe (na pokładzie jest nawet sonar, gdybyście mieli ochotę brodzić w rzece tym cackiem za milion), to przecież nikt trzeźwo myślący nie zjedzie tym autem z asfaltu w innym celu niż dojazd do własnej winnicy. Wiecie, Range Rover jest po to, żebyś co najwyżej przejechał przez rozmokłe pole w celu udania się na polowanie na kaczki. Albo cokolwiek. Tak się korzysta z tych aut w Anglii. Czy też tak buduje się jego legendę.
A u nas? No rozejrzyjcie się po ulicach. W Warszawie – gdzie wszelkiej maści Range Roverów jest co niemiara – to sposób przede wszystkim na pokazanie swojego statusu i stylu. No i dobrze się nim rozwozi dzieciaki do szkoły. Czy to Velarem, czy Sportem, czy dużym Range’em.
Czytaj także:
Tylko teraz trzeba zauważyć, że świat się zmienił, a biznes zwęszyli inni producenci aut. BMW ma swoje monstrualne X7. Mercedes ma GLS-a. Albo po prostu G-klasę. A Bentley Bentayga? A wreszcie Rolls-Royce Cullinan?
Tak, nawet w Rolls-Roysie zwietrzyli biznes i zrobili SUV-a, który sprzedaje się – jak na ich możliwości produkcyjne – jak świeże bułeczki.
Czytaj także:
Dlatego zmian potrzebował też Range Rover, którego poprzednia generacja znajdowała się na rynku od 10 lat. I jak w tym całym towarzystwie odnajduje się nowy model?
Cóż… jest doskonały.
Nowy Range Rover wygląda jak dzieło sztuki. Aż chcę się na niego patrzeć godzinami
Projektanci stworzyli – nie boję się tego stwierdzenia – prawdziwie ponadczasowy projekt. Dla mnie to najlepiej wyglądający duży SUV na rynku.
A jak to osiągnięto? Umiarem. Minimalizmem. Tym wszystkim, co jest obce projektantom wielu marek. Spójrzcie na światła z tyłu. To po prostu dwie, pionowe linie. Żadnych sygnatur świetlnych. Żadnych wodotrysków. A całość robi jednak wrażenie jak z filmu science fiction.
Spójrzcie na przedni pas. W grillu nie ma żadnych czujników, radarów. Wszystko udało się upchnąć w tym pasie poniżej, dzięki czemu całość robi bardzo schludne wrażenie.
Wreszcie linia boczna. Czysta, praktycznie niezmącona żadnymi przetłoczeniami. Linia szyb ciągnie się aż od słupka A do słupka D – on też jest pokryty szkłem. Dzięki temu auto ma przepiękną, prostą, lekką linię. Nie przeszkadzają nawet wymiary auta – bo to Range Rover w wersji przedłużonej. Ma 525 cm długości! I do tego jest szeroki na ponad dwa metry… Ludzie przy nim giną.
W środku utrzymano zewnętrzny styl. Nie ma tu żadnej orgii kształtów, wodotrysków i zbędnego efekciarstwa. Króluje minimalizm. Wirtualny kokpit ma 13,7 cala, a zakrzywiony centralny ekran 13,1 cala. Wydaje się, że to dużo – ale w tak wielkim aucie te wartości znikają. Pod centralnym ekranem jest zresztą całkiem tradycyjny panel do obsługi klimatyzacji.
I… to w zasadzie tyle. Minimalizm, minimalizm, minimalizm. I doskonałe materiały wykończeniowe. Niektórzy koledzy po fachu narzekają na spasowanie elementów co prawda, ale według mnie to przesada.
Sam system multimedialny – Pivi Pro – też jest przepiękny. Ale o nim pisałem choćby przy teście Jaguara XF i tam odsyłam zainteresowanych. Co ważne – działał bezbłędnie, bo w Jaguarze lubił się "zwiesić".
Czytaj także:
Przestrzeni w środku jest oczywiście… dużo. I jaka to przyjemna przestrzeń. Nowy Range Rover występuje w wersji czteromiejscowej (z czterema luksusowymi fotelami), pięcioosobowej (jak w teście, choć jest ona pomyślana o wygodzie dla czterech osób, piąte miejsce jest po prostu malutkie, normalnie jest tam podłokietnik z tabletem) i wreszcie w przypadku długiej wersji możemy zamówić trzeci rząd siedzeń.
Podróż z tyłu uprzyjemniają tablety zamontowane w plecach foteli w pierwszym rzędzie. Można do nich podłączyć kablem HDMI choćby… konsolę do gier.
Nowy Range Rover jeździ lepiej niż myślisz
Oczywiście Range Rover jeździ – i to naprawdę dobrze jeździ. Możliwości terenowe pomijam – te są gigantyczne, ale ja ich nie sprawdzałem (szkoda felg), a poza tym nikt nie kupuje tego auta w tym celu. Od tego są Land Rovery – Discovery czy Defender.
Po pierwsze – silnik. Range Rover pożegnał się z legendarnym pięciolitrowym V8 – bo po prostu ten silnik przegrał nierówną walkę z normami emisji spalin. Teraz mamy silnik równie dobry, choć niewiele mniejszy. To 4,4 litra (też V8) od BMW. Ten zestaw generuje aż 530 koni mechanicznych i 750 niutonometrów momentu obrotowego.
Co to znaczy? Ze ta wiktoriańska szafa (ponad dwie i pół tony masy własnej) rusza do setki w… 4,6 sekundy. I ten samochód naprawdę to robi. Jest przerażająco szybki biorąc pod uwagę swoje wymiary, a prędkość maksymalna to 261 km/h. Ale nie wiem jaki kaskader to sprawdzał. Ja bym się bał.
Co ważne – Range Rover nie tylko pruje przed siebie, ale i – JAK NA WYMIARY – świetnie radzi sobie w zakrętach. Ale serio, wypada lepiej od konkurencji. To oczywiście zasługa arcyskomplikowanego zawieszenia, przez co jak każdy duży Range Rover ten samochód będzie utrapieniem na rynku wtórnym.
W każdym razie z przodu mamy tu pneumatyczne zawieszenie z podwójnymi wahaczami poprzecznymi, a z tyłu też jest pneumatyka, ale niezależna, wielodrążkowa. Do tego mamy tu jeszcze choćby aktywne stabilizatory.
W efekcie Range Rover po pierwsze płynie po nierównościach (nie przeszkadzają mu nawet 23-calowe obręcze kół), a w zakrętach jest niezwykle sprawny. Auto nie buja się na boki, utrzymuje swoją zwartą formę nawet jeśli przesadzicie, a przy tym… dalej jest w nim cicho i komfortowo.
Właśnie – cisza. To kolejny element, jakże istotny. Range Rover jest fenomenalnie wygłuszony i jak na swoje rozmiary nie irytuje nawet na autostradzie.
I wreszcie spalanie. To w ramach ciekawostki, bo nabywcy takich aut raczej nie liczą się z takimi rzeczami, ale… Range Rover pomimo swojej wielkiej masy i wielkiego silnika jest dość oszczędny. Na autostradzie ten kolos potrzebuje raptem 12 litrów z okładem, a na ekspresówce mniej niż 11. A ponieważ bak ma 90 litrów… Range Roverem można jechać praktycznie bez końca.
Choć spalanie w mieście wolę przemilczeć.
Oczywiście samochód jest też napakowany wszystkimi technologicznymi bajerami. Asystentów bezpieczeństwa i systemy bezpieczeństwa pomijam. Tak jak fenomenalne kamery 360 stopni. To właściwie standard w tej klasie.
Ale na co chciałbym zwrócić uwagę. Po pierwsze – system nagłośnienia sygnowany przez Meridian. Jest opcjonalny, ale składa się na niego… 35 głośników. TRZYDZIEŚCI PIĘĆ. Efekt jest zniewalający. Chciałbym to jakoś opisać, ale nie potrafię. Po prostu nigdy nie słyszałem czegoś takiego w żadnym samochodzie. Żadnym.
Druga kwestia to zwrotność tego auta. Range Rover ma cztery skrętne koła, co w sumie nie jest też jakimś nowum. Ale tylna oś skręca się aż o siedem stopni! Jakiż był mój szok, kiedy chciałem zawrócić na dość wąskiej ulicy po jednym pasie w obu kierunkach i… zrobiłem to na raz. Potem sprawdziłem – promień zawracania to raptem 11 metrów. Żaden Inny Range Rover tego nie potrafi, nawet malutki na tle tego auta Evoque.
Dla kogo jest Range Rover?
…Dla każdego, kto ma milion złotych na zbyciu. A tak poważnie – widoczny egzemplarz został wyceniony na astronomiczny milion (i sześć tysięcy) złotych. Owszem, można kupić taniej, choćby z mniejszym dieslem. Ale wciąż będzie to potężny wydatek.
Rzecz w tym, że nowy Range Rover jest po prostu fajny. Jeżdżąc nim pokazujesz, że masz nie tylko gust, ale i fajne życie. Range Rover nie jest tak ostentacyjny jak Rolls-Royce Cullinan. Nie jest tak przepakowany wodotryskami jak Bentley Bentayga. Nie tak wulgarny jak klasa G. Wreszcie nie tak pospolity jak Mercedes GLS czy BMW X7.
Dla mnie to najlepszy wybór w tym segmencie. Chociaż w moim przypadku to oczywiście iluzoryczny problem, bo jedyny Range Rover, jakiego sobie mogę kupić, to taki starszy ode mnie.