Władysław Frasyniuk otworzył kolejny rozdział dyskusji o opozycyjnej przeszłości Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS sam z żalem mówi, że nie został internowany po wprowadzeniu stanu wojennego. – Kaczyński nie był działaczem, nie jeździł po zakładach, nie zakładał struktur, nie pisał manifestów. Był po prostu naukowcem – kwituje te żale prof. Andrzej Friszke, historyk PRL-u i opozycjonista.
Władysław Frasyniuk, jeden z legendarnych działaczy "Solidarności" stwierdził, że Jarosław Kaczyński musiał podpisać deklarację lojalności, by zostać wypuszczony przez Służbę Bezpieczeństwa po wprowadzeniu stanu wojennego. "Powiedzmy sobie uczciwie, nie było takiej możliwości, żeby w tamtych czasach komuna kogoś zatrzymała i wypuściła. Kaczyński musiałby się zabić własną piersią, bo to znaczy, że był skończonym niedojdą, skoro go wypuszczono. Musiał podpisać deklarację lojalności" – powiedział Frasyniuk.
Wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim, który żalił się, że nie został internowany, wywołał ponownie temat opozycyjnej przeszłości lidera PiS. Wróciły≠ pytania o rolę, jaką odgrywał w strukturach antykomunistycznej opozycji. To kolejny etap dyskusji, która intensywnie toczyła się w mediach w drugiej połowie lat 90. i po 2000 roku. W 1993 roku należący do Jerzego Urbana, byłego rzecznika rządu PRL, tygodnik "NIE" opublikował dokument z 17 grudnia 1981 roku, w którym Jarosław Kaczyński zobowiązuje się do przestrzegania zasad stanu wojennego. Po pięciu latach procesu sąd uznał, że dokument jest fałszywy.
Uznano, że dokument to prowokacja Urzędu Ochrony Państwa i pułkownika Jana Lesiaka. Marek Barański, autor publikacji, przekonywał, że był to element akcji prowadzonej przez służby wobec opozycji w latach 90. Po uznaniu dokumentu za fałszywkę w 1998 roku sprawa ucichła. Wróciła w 2006 roku, kiedy Kaczyński opublikował dokumenty, jakie zgromadziły przeciw niemu komunistyczne służby. Ówczesny premier przekonywał, że dokumenty zostały sfałszowane. Złożył też do prokuratury wniosek przeciwko pułkownikowi Lesiakowi, przekonując, że do fałszerstwa doszło "nie później niż w 1993 roku". Jednak w 2008 roku prokuratura umorzyła sprawę.
Kaczyńskiego nie było na spotkaniu najwyższych władz "Solidarności", które trwało w Grand Hotelu w Sopocie w chwili wprowadzenia stanu wojennego. Jak opowiadał "Gazecie Polskiej" zatrzymano go, ale już wieczorem został wypuszczony. – Jeśli służby zatrzymały Kaczyńskiego, to znaczy, że nie był on nieznaczący – przekonuje w rozmowie z naTemat Władysław Frasyniuk. – 13 grudnia Służba Bezpieczeństwa nie wiedziała kto jest ważny, a kto nie. Ja byłem uznawany za bardzo ugodowego szefa regionu dolnośląskiego, a później ta opinia się diametralnie zmieniła. Ale tu nie chodzi o to, że Jarosław Kaczyński podpisał lojalkę, bo to nie była deklaracja współpracy. Chodzi o to, by pokazać, że po pierwsze w IPN-ie nie ma całej prawdy o tamtych czasach. Po drugie, że Kaczyński, który ciągle atakuje Lecha Wałęsę nie ma do tego prawa – ocenia były polityk.
Frasyniuk, członek komisji Krajowej "Solidarności" poznał Jarosława Kaczyńskiego dopiero, gdy ukrywał się przed służbami, już po wybuchu stanu wojennego. – Nie znałem Jarosława Kaczyńskiego wcześniej. Współpracowałem z Lechem Kaczyńskim i to on mnie poznał z bratem. Przekonywał zawsze, że Jarosław jest bardziej wartościowy, bardziej inteligentny, mówił, że trzeba go chować w dalszym szeregu przed służbami, bo będzie miał jeszcze dużo do zrobienia – relacjonuje Frasyniuk. – Jarosław Kaczyński przypiął się do grupy związanej z episkopatem, do której należał też mecenas Olszewski. Oni zajmowali się rozmowami z władzą i pomocą więźniom – dodaje.
Wcześniej jednak Jarosław Kaczyński publikował na łamach opozycyjnych wydawnictw. – Do "Głosu" pisywałem raczej incydentalnie. Raz, bodajże w 1979 roku, byłem na kolegium redakcyjnym, ale Jarosława Kaczyńskiego wtedy tam chyba nie było – relacjonuje Tomasz Wołek. – Później zarówno Jarosław, jak i ja byliśmy twórcami Klubu Służby Niepodległościowej. Wiem, że później bardziej związał się z "Głosem", a ja zajmowałem się zmienianiem formuły "Bratniaka". Nie pamiętam, czy pod koniec 1982 roku, czy na początku 1983, pojawił się u mnie Jarosław Kaczyński, który rozstał się z "Głosem". Powiedział, że chce się do nas przyłączyć i pod nieobecność Olka Halla przyjąłem go z otwartymi ramionami – relacjonuje były redaktor naczelny "Życia".
Obecny prezes PiS szybko włączył się w nowego środowiska. – Pamiętam, że towarzyszył mi wraz z Janem Dworakiem podczas dyskusji w Towarzystwie Ekonomistów Polskich. Jednak po kilku miesiącach Kaczyński poprosił mnie o rozmowę. Poszliśmy do jakiegoś parku i oznajmił mi, że skoro Lech Wałęsa i Lech Kaczyński wyszli z internowania, chce się zaangażować w tworzenie grupy ekspertów wokół Wałęsy. Ani z mojej, ani z jego strony nie było żadnego żalu, rozstaliśmy się w zgodzie – zapewnia publicysta.
Kaczyński zaangażował się w działalność ekspercką w ramach związku. Został szefem sekcji prawnej Ośrodka Badań Społecznych Regionu Mazowsze. – Jako szef Biura Informacji Publicznej "Solidarności" nie miałem bezpośredniej styczności z Ośrodkiem Badań Społecznych, w którym działał Jarosław Kaczyński – dodaje. – Jarosław Kaczyński był działaczem, tyle. Nie każdy mógł być generałem w tej armii, nie wszyscy mogli być Michnikami, Bujakami czy Wałęsami. Ale pomimo tego, że dziś bardzo się różnimy z Jarosławem Kaczyńskim, to trzeba mu oddać zasługi za ten czas. Moim zdaniem on nie tylko nie przynosi mu ujmy, ale jest powodem do dumy – podsumowuje Tomasz Wołek.
Dlatego też wziął udział w procesie, jaki Kaczyński wytoczył tygodnikowi "NIE". – W latach 90., po szkalującym artykule w "NIE" Jarosław poprosił kilka osób, w tym mnie, o wzięcie udziału w procesie, jaki wytoczył tygodnikowi. Powiedziałem, zresztą zupełnie zgodnie z prawdą, że Kaczyński zachował się jak należy i prowadził realną działalność opozycyjną – mówi Tomasz Wołek.
Ze środowiskiem opozycyjnym na poważnie związał się dopiero po uwolnieniu Lecha Wałęsy z internowania. Wcześniejsza praca w "Głosie" czy w Ośrodku Badań Społecznych trwały krótko. – Takie instytucje analityczne tworzono w większych regionach – mówi prof. Andrzej Friszke, wtedy redaktor działu historycznego "Tygodnika Solidarność". – Te jednostki analityczne zajmowały się badaniem opinii związkowej, byli to socjologowie, historycy, no i prawnicy. Jednak to wszystko działało zbyt krótko, by można zobaczyć efekty prac. Pamiętam, że OBS wydawał "Wiadomości Dnia" i nie pamiętam, by Jarosław Kaczyński coś pisał – relacjonuje historyk. Dodaje, że także "Głos", z którym współpracował były premier nie był zbyt aktywny. – Jarosław Kaczyński nie jest działaczem w takim tradycyjnym rozumieniu. Nie jeździł po zakładach, nie organizował struktur związku, nie pisał odezw i manifestów. On był po prostu naukowcem – mówi prof. Friszke.
Nieprzychylni prezesowi PiS komentatorzy twierdzą, że Kaczyński ma kompleks, bo internowano chociażby Bronisława Komorowskiego, a nie jego. Lider PiS ocenia z kolei, że zasługi opozycyjne Donalda Tusk są nikłe. I tak przy każdej solidarnościowej rocznicy trwa licytacja, na to kto był lepszym opozycjonistą. Otwarta pozostaje kwestia, czy to dziedzina, w której powinno się przekrzykiwać.