"Nie!" na amerykańskich ekranach zadebiutowało pod koniec lipca, a w box office'ie w USA przegoniło nawet potężnego "Thora" Taiki Waititiego. Większych zachęt do pójścia do kina nie potrzebowałam, szczególnie że Jordan Peele, jak do tej pory, był jednym z moich ulubionych twórców współczesnego filmowego horroru. No właśnie – jak do tej pory.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Nie!" to najnowszy horror Jordana Peele'a, zdobywcy Oscara za film "Uciekaj!" i twórcy "To my".
W USA "Nie!" wyprzedziło w box office'ie nawet ostatnią produkcję Marvela, czyli "Thor: Miłość i grom" Taiki Waititiego.
W najnowszym horrorze Peele'a zagrali: Daniel Kaluuya ("Uciekaj!), Keke Palmer ("Ślicznotki") i Brandon Perea ("The OA").
Nowy horror Jordana Peele'a
Jordan Peele podbił Hollywood już swoim pierwszym pełnometrażowym filmem "Uciekaj!", za który w 2018 roku został nagrodzony Oscarem za Najlepszy scenariusz oryginalny.
Swoje niekonwencjonalne i nieszablonowe podejście do kina grozy Peele przedstawił również w późniejszym o dwa lata horrorze "To my". Już po seansie tych dwóch filmów można było stwierdzić, że elementarnymi składnikami stylu reżysera są przełamywanie konwencji kina gatunkowego (w szczególności horroru) i igranie z oczekiwaniami widza, wizualna perfekcja, filmowa erudycja oraz podszywanie emocjonujących fabuł komentarzem społecznym (szczególnie tym, dotyczącym sytuacji osób czarnoskórych w USA).
Co złote dziecko horroru przygotowało dla widzów po trzech latach od premiery swojego ostatniego filmu? O "Nie!" zza granicy napływały świetne recenzje, a prześcignięcie filmu "Thor: Miłość i grom" w box office'ie, kiedy Disney ma niemal monopol na blockbustery, faktycznie jest imponującym osiągnięciem.
Najnowszy film Peele'a opowiada historię OJ'a (Daniel Kaluuya), któremu po śmierci ojca ledwo udaje się utrzymać biznes oparty na wypożyczaniu koni do hollywoodzkich filmów. Mężczyzna zaczyna być coraz bardziej zdesperowany i myśli o sprzedaniu zwierząt byłemu gwiazdorowi dziecięcemu – ekscentrycznemu Ricky'emu "Jupe"'owi Parkowi.
Na szczęście (lub nieszczęście) na kalifornijskiej pustyni, na której znajduje się rodzinna farma, zaczyna dochodzić do coraz dziwniejszych zdarzeń. OJ oraz jego zdecydowanie bardziej przebojowa siostra Emerald (Keke Palmer) dochodzą do wniosku, że są świadkami aktywności UFO, a w jej nagraniu widzą swoją szansę na odbicie się od finansowego dna. Sprawy nie idą jednak po ich myśli.
Jestem na "Nie!"
Peele swoimi wcześniejszymi dokonaniami przyzwyczaił swoich widzów do tego, że jest reżyserem totalnym, panującym nad każdym elementem swoich filmów i niezaniedbującym żadnego z nich. Niestety "Nie!" już ich tak nie rozpieszcza, a co więcej kuleje pod najważniejszym – nie sprawdza się jako... film.
Od samego początku akcja najnowszej produkcji Peele'a snuje się niesamowicie wolno i takie tempo zostaje zachowane niemal do samego rozwiązania, i nie zostaje zrekompensowane przez nic innego. Napięcie sączy się wolno jak przez słomkę, a zagadka rozwija się bez fajerwerków.
Casting jak zwykle wyszedł Peele'owi genialnie, ale postaci grani przez Kaluuyę, Palmer i resztę, choć barwne, wydają się momentami przesadnie jednowymiarowe, więc ciężko momentami przejmować się ich losem w starciu z krwiożerczym UFO.
To wszystko sprawia, że na seansie po prostu bardzo łatwo się... znudzić. "Nie!" uderza w wizualną wrażliwość widzów cytatami z kina grozy, science fiction, kina nowej przygody czy westernów oraz charakterystyczną dla Peele'a uważnością na detale, ale czy oferuje coś więcej?
Wydaje się bowiem, że nawet cięta społeczna publicystyka, którą Peele uprawiał w swoich poprzednich filmach, zostaje tu nieco spiłowania. Najciekawiej jest wtedy, kiedy reżyser skupia się na najbardziej charakterystycznym dla siebie temacie, czyli rasizmie (w tym wypadku na pomijaniu osób o czarnym kolorze skóry w historii kinematografii), ale gdy opowiada o krwiożerczym przemyśle filmowym i powtarza tezy z "Człowieka w teatrze życia codziennego" Ervinga Goffa, niestety zaczyna ocierać się o banał.
Przydługi odcinek "Z Archiwum X"
Na nowy film Peele'a czekałam jak dziecko na Boże Narodzenie i pobiegłam do kina tak szybko, jak tylko mogłam. Wyszłam z niego jednak tak zła, jak 10-latek, który chciał dostać pod choinkę elektroniczną hulajnogę, a dostał zwykłą – niby fajnie, bo blisko tego, czego się chciało, a z drugiej strony z tego samego powodu trudno nie czuć gigantycznej frustracji.
"Nie!" ogląda się jak przydługi odcinek "Strefy mroku" lub "Archiwum X", będący erudycyjnym filmowym esejem dla studentów filmoznawstwa. Doceniam jako ćwiczenie ze stylu, ale jako filmu – nie lubię.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.