Ceny mieszkań na wynajem w Warszawie są kosmiczne. – To absurd – podkreślają rozmówcy naTemat i nie są w tej opinii odosobnieni, bo coraz więcej osób przeciera oczy ze zdumienia, przeglądając ogłoszenia. – Mogę wydać na mieszkanie 3/4 pensji, jakoś zacisnę pasa, ale czy o to chodzi? – pyta Agata. To jedna z osób, która zgodziła się opowiedzieć nam o kosztach życia w stolicy.
Reklama.
Reklama.
Poszukiwanie mieszkania w Warszawie, w rozsądnej cenie, w dobrym standardzie, przypomina polowanie. Kto pierwszy, ten oczywiście lepszy. Ale trzeba by ciągle odświeżać portale, aby ustrzelić okazje.
Chwilę po opublikowaniu ogłoszenia, które spełnia wymienione wcześniej warunki – a nie jest tylko legendarną, klimatyczną kawalerką – właściciel ma już umówionych 5 osób na oglądanie lokum, z czego jedna jest już praktycznie zdecydowana. Nie tym razem.
Owszem trzeba przyznać, że moment na szukanie czegoś dla siebie nie jest najlepszy, bo do miasta lada moment przyjadą nowi studenci, którzy potrzebują mieszkania, dlatego też ceny poszybowały. Do tego trzeba dołożyć inflację i... ogólnie panującą drożyznę. Jak to mówią, lekko nie jest, ale ciężar okazuje się dla niektórych nie do udźwignięcia.
Ile kosztuje kawalerka w Warszawie?
– Mam 33 lata, niezłą pracę i wcale nie najniższe zarobki – mówi Katarzyna, która od razu dodaje, że mimo awansu i wyższej pensji, co może wydawać się absurdalne, ma coraz mniej pieniędzy na normalne życie. Normalne, bo przecież nie chodzi o luksusy (choć w obecnej sytuacji zalicza się do nich zmywarka). Chodzi oczywiście o to, że coraz więcej pieniędzy idzie na opłaty.
– Nie lubię narzekać i staram się doceniać to, co mam, ale ceny wynajmu mieszkań w stolicy to jakieś szaleństwo. Zaraz będziemy płacić tyle, ile w Londynie... Moja koleżanka płaciła za mieszkanie w centrum Warszawy, około 40 m2, niecałe 2000 zł. Teraz się wyprowadzała, a właściciel wystawił je za prawie 4000 zł – podkreśla.
Katarzyna mieszka w kawalerce w Śródmieściu. Lokalizacja jest idealna – wszędzie ma blisko. Standard już tak idealny nie jest. 28-metrowe mieszkanie mieści się w jednym z warszawskich wieżowców. Takich, gdzie na korytarzu wciąż funkcjonuje zsyp na śmieci. W środku stara kuchenka, wiekowa lodówka i łazienka, która wymaga remontu, ale kobiecie to nie przeszkadza.
Jasne, że chciałaby coś nowszego i ładniejszego. Wie jednak, jakim budżetem dysponuje, więc cieszy się, że w ogóle stać ją na samodzielny wynajem. Przynajmniej na razie, bo sytuacja robi się coraz trudniejsza.
– Właściciel mieszkania, które wynajmuję, postanowił kolejny raz, w ciągu roku już trzeci, podnieść cenę, więc uznałam, że to przesada. Zdecydowałam, że poszukam czegoś innego, ale jakież było moje zdziwienie, kiedy otworzyłam portal z ogłoszeniami... Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać – opowiada Katarzyna.
Teraz za kawalerkę Katarzyna płaci około 2200 zł, po podwyżce byłoby to minimum 2500. Jeśli więc chciałaby zostać, musiałaby znaleźć w portfelu dodatkowe 300 zł. I pewnie by znalazła, bo potrafi oszczędzać, jednak zastanawia się, jaki sens ma zrabianie tylko na opłaty. Przecież to normalne, że pracując uczciwie, pokonując kolejne szczeble kariery, chciałaby jednocześnie podnosić standard życia.
– Mam ogromny dylemat, bo owszem za 2300 zł na portalach ogłoszeniowych można znaleźć mieszkanie, ale będzie to jakieś 20 m2 lub mniej. Większy metraż w tej cenie równa się o wiele niższy standard. Żeby nikogo nie obrazić, powiem po prostu, że warunki w takich mieszkaniach są kiepskie. Okazuje się też, że odległość od centrum niewiele zmienia – wyjaśnia kobieta.
Teraz wynajęcie kawalerki około 30 m2 kosztuje około 2600-3000 zł miesięcznie. Tzw. super oferty znikają błyskawicznie. Pozostaje jeszcze kwestia kaucji, ta zazwyczaj jest wysokości miesięcznego czynszu, ale czasami jest dwukrotnie wyższa.
– A jeśli ktoś wystawia mieszkanie za mniej niż 2000 zł, oczywiście bez opłat, zastanawiam się, czy nie jest to oszustwo. Naprawdę chciałabym wynająć mieszkanie, gdzie będzie sprawny piekarnik i całkiem spoko łazienka, coś, co jest po prostu przyzwoite i co ma więcej niż 13 m2 – zaznacza Katarzyna.
– Nie mam pretensji do właścicieli, że podnoszą ceny, bo przecież wszystko idzie w górę, ale są jakieś granice. Zresztą mężczyzna, od którego wynajmuję teraz mieszkanie, powiedział mi wprost, że on z tego żyje i że nikt w okolicy nie wystawia mieszkania za tak niską kwotę, jak on. Podkreślał, że ceny są o tysiąc, dwa tysiące wyższe. No cóż... Ma do tego prawo – podsumowuje rozmówczyni.
Przed podobnym dylematem stanęła Agata. Kobieta zaczęła nawet zastanawiać się nad wyprowadzką z Warszawy, na co zresztą decyduje się coraz więcej osób. – Jeszcze kilka lat temu ludzie wyjeżdżali z Warszawy, bo chcieli uciec od zgiełku dużego miasta, a teraz uciekają, choć chcieliby zostać, ale przerastają ich koszty – mówi kobieta.
Znajomi, którzy pracują z Agatą, korzystają z możliwości, jaką daje praca zdalna – urządzą swoje życie trochę dalej od stolicy albo dużo, dużo dalej.
– Kiedy oglądam ogłoszenia, myślę, że najrozsądniejsze byłoby chyba wynajęcie czegoś w Radomiu albo Siedlcach – żartuje.
- Lubię Warszawę, nawet bardzo, ale co z tego, jeśli za chwilę nie będę mogła korzystać z niczego. Mogę wydać na mieszkanie 3/4 pensji, jakoś zacisnę pasa, ale czy o to chodzi? – pyta retorycznie rozmówczyni.
Agata też myśli o wyjeździe. Tyle że do innego kraju. - Oczywiście, że to też nie są małe koszty, tym bardziej że wynajmowałabym coś sama, ale przynajmniej korzystałabym z życia. Na kupno mieszkania w Warszawie i tak mnie nie stać, a kredytu nie dostanę, bo musiałabym mieć wkład własny, na który nie jestem w stanie odkładać, bo płacę prawie 2500 zł za wynajem. Błędne koło – zaznacza.
Kobieta zdążyła już przejrzeć oferty mieszkań we Francji, co prawda na razie na portalach, które służą do szukania wakacyjnych noclegów (we Francji długoterminowy wynajem mieszkania jest dość skomplikowany, ponieważ, żeby móc to zrobić, trzeba posiadać konto we francuskim banku, a żeby założyć konto, trzeba mieć... adres zamieszkania w tym kraju), więc to i tak droższa perspektywa, ale ceny nie odbiegają znacznie lub wcale od tych warszawskich.
– Udało mi się znaleźć mieszkanie, a nie pokój, poniżej 3000 i to blisko morza albo oceanu. Nie żartuję. Mogłabym mieszkać 3 miesiące we Francji, 2 miesiące we Włoszech itd. Poza tym Francja akurat jest dość droga, a są kraje, gdzie płaci się dużo, dużo mniej i to za spory metraż – podkreśla Agata.
Oczywiście Agata ma sporo wątpliwości, ale przygnębia ją wizja wydawania większości pensji na mieszkanie. – Zaraz będę funkcjonowała jak w tym memie, opłacę mieszkanie i będę zadowolona, bo po przelewie na konto właściciela będę mogła spokojnie głodować – śmieje się rozmówczyni.
Jakie podwyżki cen?
30-letni Bartosz to nasz kolejny rozmówca. Kiedy słyszy pytanie, czy nie myślał, żeby wynająć mieszkanie z kimś, kręci głową. – Z kimś nie wchodzi w grę. Jak człowiek spróbował już mieszkania samemu, ma swoje nawyki, trudno byłoby znowu przyzwyczaić się do dzielenia przestrzeni z kimś obcym. Czułbym, że koczuję, a nie mieszkam. Poza tym wynajęcie pokoju to też jakieś 1500-1700 zł – odpowiada mężczyzna.
Kiedy w czasie pandemii wynajmował kawalerkę na warszawskiej Woli, uważał, że to świetna okazja. Blisko do centrum, rzut beretem do pracy, przyzwoity standard za 2000 zł z garażem.
– Śmieszne pieniądze, jak na to osiedle – podkreśla. Jednak parę tygodni temu właściciel sprzedał mieszkanie, dlatego Bartosz myślał, że będzie musiał się wyprowadzić. Okazało się, że nowy właściciel tego nie oczekuje, bo on także chce mieszkanie wynajmować.
– Tyle że moje nowe warunki to 2700 zł... No i brzmi to absurdalnie, ale to nadal niedużo, bo podobne kawalerki są po 3000 zł. Rynek zwariował. Za chwilę naprawdę mało kogo będzie stać na wynajęcie czegoś przyzwoitego w Warszawie. Mogłem szukać czegoś tańszego, ale za bardzo się przyzwyczaiłem, no i jakoś mi się jeszcze to spina finansowo. Ale ogółem... dramat – przyznaje rozmówca naTemat.