Wielu fanów "Gry o tron" do dziś nie przepracowało traumy związanej z ostatnimi sezonami hitu HBO. "Ród smoka" z pewnością będzie dla nich ożywczym eliksirem, który niczym mleko makowe zniweluje ból i sprawi, że znów pokochają to serialowe uniwersum. Widziałem przedpremierowo pierwszy odcinek i śmiało mogę rzec, że to będzie kolejna produkcja, którą serialomaniacy będą żyć przez kolejne tygodnie, a może i lata.
"Ród smoka" to prequel "Gry o tron" od HBO Max. Pierwszy odcinek będziemy mogli obejrzeć już o 3:00 w nocy 22 sierpnia (poniedziałek) – równocześnie z całym światem
Jest ekranizacją dwutomowej "kroniki" George R. R. Martina "Ogień i krew" opisującej czasy świetności rodu Targaryenów
To właśnie z niego wywodzi się ulubienica widzów: Daenerys. Serial opowiada o wydarzeniach dziejących się ok. 200 lat przed jej narodzinami
Jak wypadł pilot "Rodu Smoka"? Zapraszam do bezspoilerowej, przedpremierowej recenzji pierwszego odcinka
HBO Max jest tak pewne i dumne ze swojego nowego serialu, że urządziło jego premierę w kinie. Nie pierwszy raz, bo widziałem tak np. start 3. sezonu "Watahy", ale w tym wypadku to faktycznie ma sens. "Ród smoka" wygląda tak świetnie, że powinno się go oglądać na dużym ekranie – pod względem wizualnym powala najnowsze produkcje Marvela z o wiele większym budżetem (jeden odcinek kosztował 20 mln dolarów). A to przecież tylko serial telewizyjny.
"Ród smoka" wygląda jak blockbuster, a nie serial
Pamiętam te wszystkie jojczenia, wyzwiska i hejty, gdy pojawiły się pierwsze fotosy z "Rodu smoka". Że wygląda to, jak szkolne jasełka, bieda-cosplay, a peruki to już w ogóle śmiech na sali tronowej. To kolejna nauczka dla wszystkich, że nie możemy oceniać serialu po surowych zdjęciach z planu. Przecież potem wszystko trafia w tryby postprodukcji, gdzie dokładane są efekty, podkręcane kolory i tym podobne sztuczki z magii kina.
Z wyjątkiem hełmu Daemona Targaryena, który w jednej ze scen wygląda trochę plastikowo, wszelkie fryzury, stroje, zbroje i drobniejsze elementy garderoby wyglądają doskonale i realistycznie. Zwracam na to uwagę, bo nie da się ukryć, że "Ród smoka" jest w pewnym sensie serialem kostiumowym o rodzinie królewskiej, więc to jeden z najważniejszych elementów wpływających na odbiór. To musi wyglądać jak najlepiej. I tak też wygląda.
Efekty CGI również prezentują najwyższą jakość – ta marka to perła w koronie HBO, więc nie skąpiono tutaj miedziaków. Smoki są dostojne i żywe, podobnie jak i Królewska Przystań – od zatłoczonych uliczek i okazałych wnętrz przybytków, po turniej rycerski, który sprawia wrażenie, jakby naprawdę wybudowano szranki i posadzono tam tłum prostaczków. W pilocie nie było większych scen bitewnych, ale to, co do tej pory zobaczyłem, pozostawiło mnie ukontentowanym.
"Ród smoka" toczy się na ok. 200 lat przed wydarzeniami z "Gry o tron"
Serial zaczyna się z chwilą przekazania władzy przez jaśnie panującego Jaehaerysa I Targaryena, który zmienił oblicze Westeros, tego Westeros. Żelazny Tron obejmuje jego wnuk Viserys I (Paddy Considine). Nowy król ma córkę Rhaenyrę (w młodszej wersji gra ją Milly Alcock, a starszej Emma D'Arcy), ale liczba jego męskich potomków wynosi okrągłe zero.
Ciąży na nim więc presja, bo wiadomo, że monarcha bez syna ma problemy nie tylko natury osobistej, ale i może doprowadzić to do destabilizacji królestwa. Spodziewa się jednak dziecka z żoną Aemmą Arryn (Sian Brooke). W tle czai się natomiast jego brat Daemon (Matt Smith), który ostrzy sobie pazurki na rządzenie Westeros. I to tyle z samego wstępu, żebyście wiedzieli, gdzie zabiera nas serial.
Wcześniej pisałem o pierwszych wrażeniach wizualnych, czas na pierwsze wrażenia z samej fabuły. Ta na razie zapowiada się na realistyczne fantasy (pomijając latające, przerośnięte jaszczurki), w którym mniejszy nacisk będzie położony na magię i cuda niewidy, a większy na politykę, intrygi, osobiste animozje i samorealizację. Odniosłem wrażenie, jakbym oglądał inny hit HBO – "Sukcesję", tyle tylko, że w średniowiecznym anturażu. I to mi się podoba.
"Sukcesja" z Targaryenami, ale fani "Gry o tron" poczują się jak w domu
Zgodnie z tytułem, serial krąży wokół tytułowego rodu i trudno na razie ocenić, czy to się zmieni. W pilocie nie było retrospekcji, a całość toczy się chronologicznie. Nie zapowiada się też (na razie) na taki przyprawiający o zawrót głowy rozmach przy prowadzeniu akcji jak w przypadku "Gry o tron", gdzie skakaliśmy po całym kontynencie, by śledzić całkiem pokaźne grono głównych bohaterów.
Tutaj też ich nie brakuje, ale wydaje się, że cała fabuła będzie bardziej zwarta i kręcić się będzie wokół sukcesji i Królewskiej Przystani (z wycieczkami do innych miast rzecz jasna), co zresztą jest adekwatne do książkowego pierwowzoru. Może być więc to zaletą, ale i wadą – czas pokaże, czy taka formuła się sprawdzi, bo w pewnym momencie możemy mieć dość tej rodziny i zatęsknimy za Lannisterami czy Starkami.
"Ród smoka" może być więc innym serialem niż "Gra o tron", ale od razu czuć, że obracamy się w ramach tego samego uniwersum. Jest gra o tron, znajome nazwiska, wywołujący ciarki, lekko przerobiony motyw muzyczny Ramina Djawadiego, smoki i oczywiście sceny seksu. Ten świat jest też specyficzny ze względu na swoje bezwzględne okrucieństwo, którego w nowym serialu nie brakuje. Ba! Niektóre sceny są tak brutalne, że przypominają te ze slasherów czy body horrorów.
Zakładam, że lwia część publiki będzie stanowić osoby, które oglądały "Grę o tron". Co z tymi, którzy nie czytali "Ognia i krwi"? Cóż, "Ród smoka" wrzuca nas w czasy rozkwitu panowania dynastii Targaryenów, padają różne egzotyczne imiona (jest nawet żarcik z tym związany) i odwołuje się do minionych wydarzeń, co może wprawić niektórych w lekkie zakłopotanie.
Sama historia pokazana w serialu i jej bohaterowie są jednak do ogarnięcia bez problemu. I zachęcają do sięgnięcia po dwuczęściową książkę, której pierwsza część stanowi w zasadzie prequel "Rodu smoka" (ma 600 stron, z czego akcja serialu zaczyna się mniej więcej na setnej... od końca) – także emocjonujący i pełen poruszających, wstrząsających i krwawych wydarzeń.
"Ród smoka" to godny następca tronu. Matt Smith jako Daemon to prawdziwy demon
Trudno po jednym odcinku ocenić kreacje i rozwój bohaterów, ale już teraz jestem święcie przekonany, że dwoje z nich wykreuje wokół siebie potężną fanbazę. Widzowie będą zafascynowani Mattem Smithem i jego Daemonen. Aktor, który przede wszystkim kojarzy mi się głównie z kolejnym wcieleniem Doktora Who, równie świetnie i przekonująco wypada jako okrutnik-psychopata.
Swoistą następczynią Daenerys z "Gry o tron" będzie za to Rhaenyra (na razie widzimy ją w młodszej odsłonie granej zresztą dziarsko i błyskotliwie przez Milly Alcock), która nie chce być maszynką do rodzenia królewskich dzieci, bo w głowie jest jej wojaczka i latanie na smoku. Będzie więc zarysowany mocny wątek nie tyle feministyczny, co po prostu kobiecy. To zresztą jeden ze znaków rozpoznawczych epopei Martina.
Jak na wrażenia z seansu jednego epizodu, wyszło sporo tekstu, prawda? To też świadczy o tym, że jesteśmy w przededniu narodzin kolejnego dużego serialu, o którym będziemy wspólnie dyskutować i kłócić się/jarać w najbliższym czasie. HBO przyzwyczaiło nas do jakości (z pewnymi wyjątkami), a "Ród smoka" spełnia pokładane w nim nadzieje. Póki co.
Nie wiem, czy przebije popularnością "Grę o tron", ale na pewno zaspokoi niedosyt po finale i odniesie sukces. Pod względem realizacji to najwyższa półka, wywołuje przeróżne emocje, bohaterowie są ekscytujący i po prostu wciąga. Czego chcieć więcej? Może tego, by tydzień trwał krócej, bo tyle przyjdzie nam czekać na kolejne odcinki.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.